Wpatrywała się w niego tym samym zrównoważonym, zimnym spojrzeniem, nie okazując cienia emocji, niczego nie oczekując.
— To ty ją tym zaraziłeś… — wyszeptał.
Z trzaskiem zapalił zapałkę, a potem świece na kominku, uniósł zadymione kosze lamp i obszedł dookoła pokój, zapalając wszystkie światła, aż maleńki płomyk z kącika Klaudii rozpłynął się w jasności opanowującej pokój. Stanął odwrócony plecami do marmurowego kominka, spoglądając od światła do światła, jak gdyby przywracały mu trochę spokoju.
— Wychodzę — powiedział.
Klaudia wstała natychmiast, jak tylko Lestat wyszedł na ulicę. Stanęła na środku pokoju, wyprostowała się, po czym jej małe plecy wygięły się w łuk, ręce wyciągnęły, na chwilę przymrużyła oczy, następnie szeroko je otworzyła, jak gdyby co dopiero przebudziła się ze snu. Było coś nieprzyzwoitego w jej gestach. Strach, jaki ujawnił się w wypowiedzi Lestata, wypełniał jeszcze pokój, odbijała się w nim jego ostatnia wypowiedź. Musiałem wykonać jakiś mimowolny ruch, ponieważ nagle stanęła przy moim krześle, przycisnęła ręką moją książkę, której zresztą od godzin nie czytałem, i rzekła:
— Chodź, wyjdźmy razem!
— Miałaś rację. On nic nie wie. Nie ma nic takiego, o czym mógłby nam powiedzieć — stwierdziłem.
— Czy kiedykolwiek myślałeś, że rzeczywiście miał nam coś do wyjaśnienia — zapytała tym samym cichym głosem. — Odnajdziemy innych naszego rodzaju — dodała. — Znajdziemy ich w Europie Środkowej. Tam właśnie mieszkają tak tłumnie, że historie, zmyślone i prawdziwe, zapewniłyby strony wielu tomów. Jestem przekonana, że to stamtąd właśnie pochodzą wszystkie wampiry, jeśli w ogóle pochodzą z jakiegoś miejsca. Zbyt długo już przebywamy razem z nim. Chodź na miasto. Niech zmysły przejmą władzę nad duszą.
Sądzę, że poczułem drżenie, gdy wypowiedziała te słowa: Niech zmysły przejmą władzę nad duszą.
— Odstaw na bok książki i zabijaj — szepnęła. Poszedłem za nią w dół schodów, przez dziedziniec i wzdłuż wąskiej alei do następnej ulicy. Wtedy obróciła się do mnie z wyciągniętymi rękoma, abym podniósł ją z ziemi i niósł, choć oczywiście wcale nie była zmęczona. Chciała być tylko blisko, by mogła szeptać do mnie cicho, obejmować w uścisku moją szyję.
— Nie wyjawiłem mu całego mojego planu, o podróży, pieniądzach — mówiłem, gdy tak przemierzaliśmy ulice, świadomy, że coś w niej jest poza mną.
— On zabił tego drugiego wampira! — powiedziała nagle.
— Nie, dlaczego tak mówisz? — zapytałem. Ale to nie jej kategoryczne stwierdzenie poruszyło mnie, wprawiło w drżenie moją duszę, jak gdyby była taflą wody. Poczułem się tak, jak gdyby Klaudia przesuwała mnie powoli w kierunku czegoś, jak gdyby ona była pilotem naszego wolnego spaceru poprzez tę ciemną ulicę.
— Ponieważ teraz już wiem — powiedziała z władczą pewnością siebie. — Ten wampir uczynił z niego niewolnika, ale on nie chciał nim być, jak i ja nie chciałabym, więc zabił go. Zabił go, zanim poznał wszystko, co mógł poznać, i wtedy, w panice, uczynił ciebie swym niewolnikiem, a ty jesteś nim do tej pory.
— Tak naprawdę, nigdy… — szepnąłem jej do ucha. Czułem jej policzek mocno przyciśnięty do mojej skroni. Była zimna i jasne było, że potrzeba jej krwi. — Nie niewolnikiem. Po prostu jakimś takim nierozumnym wspólnikiem — wyznałem jej. Czułem też już rosnącą gorączkę towarzyszącą chęci zabijania, głód wewnętrzny, pulsowanie w skroniach, jak gdyby kurczyły się żyły i całe moje ciało stało się siatką poddanych torturom naczyń krwionośnych.
— Nie, niewolnikiem — upierała się swym poważnym, monotonnym głosem, jak gdyby głośno myśląc, a jej słowa były objawieniem, kawałkami składanki. — Aleja uwolnię nas oboje.
Zatrzymałem się. Jej rączka ścisnęła mnie, przynaglając. Szliśmy właśnie długą i szeroką aleją za katedrą w kierunku świateł Jackson Square. Słyszałem, jak szybko płynęła woda w rynsztoku na środku alei, pobłyskując w świetle księżyca. Nagle odezwała się ponownie.
— Zabiję go!
Stanąłem bez ruchu na końcu alei. Poczułem, że poruszyła się w moich ramionach, przesunęła na dół, jak gdyby mogła sama uwolnić się ode mnie bez niezręcznej pomocy moich rąk. Postawiłem ją na kamiennym chodniku. Zaprzeczyłem, potrząsnąłem głową. Odczuwałem znów to samo uczucie jak to, które opisałem już wcześniej, że budynki wokół mnie — Cabildo, katedra, mieszkania wokół placu — wszystko to była iluzja i mgła, która zacznie nagle falować pod wpływem straszliwego porywu wiatru i otworzy się przepaść w ziemi, która stanie się rzeczywistością.
— Klaudio — powiedziałem z wyrzutem, odwracając się od niej.
— A dlaczego go nie zabić! — odezwała się podniesionym głosem, srebrzystym, przenikliwym. — Nie mam z niego żadnego pożytku! Niczego już od niego nie oczekuję! Sprawia mi tylko ból, którego nie mogę znieść!
— A gdybyż on miał jakiś pożytek z nas! — powiedziałem, ale gwałtowność tej odpowiedzi była nieszczera. Beznadziejna. Stała teraz w pewnej odległości ode mnie wyprostowana w ramionach, zdeterminowana. Jej krok był szybki, jak małej dziewczynki, która wychodząc na spacer z rodzicami w niedzielę, chce zawsze wybiegać do przodu i udawać, że oto zupełnie sama spaceruje po ulicy.
— Klaudio! — zawołałem za nią, doganiając ją zamaszystym krokiem. Sięgnąłem po tę małą kibić i poczułem, jak sztywnieje, jak gdyby stała się żelazem.
— Klaudio, nie możesz go zabić! — szepnąłem. Cofnęła się, przeskakując płyty chodnika, stukając o nie bucikami. Zeszła na ulicę. Jakiś kabriolet przetoczył się koło nas. Owionął nas nagły uśmiech, stukot kopyt końskich i skrzypienie drewnianych kół. Nagle znowu wszystko ucichło. Znów wyciągnąłem do niej ręce. Odeszła daleko i musiałem trochę podejść, by ponownie zbliżyć się do niej. Stała przy wjeździe na Jackson Square. Rękoma oplotła pręty jakiejś bramy z kutego żelaza. Przysunąłem się do niej bliżej. — Bardzo obchodzi mnie to, co czujesz, co mówisz, ale nie możesz chyba poważnie myśleć o zabiciu Lestata — odezwałem się.
— A dlaczego nie? Czy sądzisz, że jest aż tak potężny! — odrzekła z oczyma utkwionymi w posąg na środku placu.
— Jest silniejszy, niż możesz to sobie wyobrazić. Jak chciałabyś go zabić? Nie potrafisz przecież ocenić nawet jego możliwości. Nie znasz ich! — tłumaczyłem jej, ale widziałem, że całkowicie na próżno. Nieporuszona stała przed sklepem z zabawkami i wpatrywała się z fascynacją, jak prawdziwe dziecko, w okno wystawowe. Wyczułem krew. Wyczułem coś dotykalnego i bezbronnego w zasięgu moich rąk. Chciałem zabijać. Czułem i słyszałem ludzi na ścieżkach placu, kręcących się po rynku, wzdłuż grobli. Już miałem ją wziąć na ręce, zmusić do tego, by spojrzała na mnie, potrząsnąć nią nawet, gdybym musiał, aby mnie posłuchała, gdy sama skierowała do mnie swe wielkie, zamglone oczy.
— Kocham cię — powiedziała.
— To posłuchaj mnie, Klaudio. Błagam cię — wyszeptałem, przytulając ją do siebie, zjeżony nagle odgłosem otaczających nas w pobliżu szeptów ludzkich, mieszających się z odgłosami nocy. — Zniszczy cię, jeśli tylko spróbujesz go zabić. Z pewnością nie ma sposobu, aby to wykonać. Nie wiem, jak to zrobić, a przeciwstawiając mu się, możesz tylko wszystko stracić. Klaudio, ja już tego nie mogę znieść.