Świeca uniosła się. Znów wokół mnie wyrosło okrucieństwo strasznych scen. Milcząco bierni i poniżeni potępieńcy Boscha, wzdęte, martwe ciała w trumnach Trainiego, potworni jeźdźcy Diirera i cała promenada średniowiecznych drzeworytów, herbów i sztychów. Sklepienie wiło się aż od kościotrupów, gnijących trupów i tańczących wokół nich demonów z narzędziami tortur, jak gdyby miejsce, w którym się teraz znajdowaliśmy, samo było katedrą śmierci.
W końcu przystanęliśmy na środku sali i świeca znowu ożywiła sceny otaczające nas wokoło. Do granic wytrzymałości czułem niemal kołysanie sali. Ogarnęło mnie uczucie spadania, deliryczne niemal. Wyciągnąłem rękę po Klaudię. Stała zadumana z biernym wyrazem twarzy. Jej wzrok był oddalony, jakby już wcześniej odsunęła mnie od siebie, aż nagle poderwała się gwałtownie i pobiegła po kamiennej posadzce. Jej kroki odbijały się o ściany. Były jak stukanie palcami w skronie, w czaszkę. Przytrzymałem dłońmi głowę, niemo wpatrując się w podłogę w poszukiwaniu jakiegoś schronienia, jak gdyby uniesienie wzroku oznaczało spojrzenie na jakieś okropne cierpienie, którego nie chciałem, nie mogłem wytrzymać. Znów ujrzałem twarz wampira, unoszącą się w płomieniu świecy, jego oczy obramowane czarnymi rzęsami. Usta nie poruszały się, ale gdy przypatrywałem mu się dłużej, wydawało mi się, że się uśmiechnął, choć nie wykonał nawet najmniejszego ruchu. W przekonaniu, że była to jakaś niezwykle silna iluzja, którą mogę zgłębić zwiększoną uwagą, tym uporczywiej wpatrywałem się w jego twarz. Im dłużej mu się przyglądałem, tym bardziej wydawało mi się, że się uśmiecha, a nawet porusza bezgłośnie wargami, śpiewa, rozmyśla, szepce… Słyszałem to, jak coś skręcającego się w ciemności, jak tapetę zwijającą się w pożarze lub farbę łuszczącą się na twarzy płonącej lalki. Odczułem nieprzepartą chęć dotknięcia go, potrząśnięcia nim silnie, tak by jego nieruchoma twarz poruszyła się wreszcie, przyznając się do tego cichego śpiewu. Nagle zdałem sobie sprawę, że przyciska mnie mocno, że jego ręka owija się wokół mego torsu. Jego twarz przysunęła się tak blisko, że widziałem poszczególne włoski w rzęsach nad żarzącą się kulą oka. Czułem też oddech na sobie. To było jak delirium.
Poruszyłem się, aby odsunąć się od niego, ale przyciągnął mnie ponownie do siebie. Trzymał mnie ręką jeszcze silniej, a płomień świecy miałem teraz prawie przed samymi oczyma, tak że czułem jego ciepło. Całe moje zimne ciało tęskniło za ciepłem. Machnąłem ręką, aby oczyścić knot, nie mogłem jednak na niego natrafić. Zobaczyłem tylko rozpromienioną twarz wampira, taką, jakiej nigdy nie widziałem u Lestata, białą i gładką, krzepką i męską. Więc tak wygląda inny wampir. Wszystkie inne wampiry. Nie kończąca się procesja mojego gatunku.
Chwila minęła.
Zdałem sobie nagle sprawę, że stoję z wyciągniętymi rękoma, dotykając jego twarzy, ale nie było go już przy mnie. Stał w pewnej odległości, jak gdyby nigdy nie przysuwał się bliżej. Nie próbował nawet odtrącić mojej ręki. Cofnąłem się spłoszony, ogłuszony.
Daleko, w oddali, jakiś dzwon zaczął wybijać kuranty. Głuche, złote kręgi dźwięku zdawały się penetrować ściany, obelkowanie, które przenosiło dźwięk w dół, pod ziemię, jak wielkie piszczałki organ. Znów usłyszałem szept i ten niewyraźny śpiew. Przez ciemność dostrzegłem, że ten śmiertelny chłopak przygląda mi się, poczułem gorący aromat jego ciała. Wymuskana ręka wampira uczyniła znak i chłopak podszedł do mnie, w jego oczach nie było strachu, raczej podniecenie. Przysunął się jeszcze bliżej i położył dłonie na moich ramionach.
Nigdy nie odczuwałem czegoś podobnego, nigdy nie przeżyłem takiego poddania się świadomej i śmiertelnej istoty ludzkiej. Ale zanim mogłem go odepchnąć od siebie, dostrzegłem niebieskie ranki na jego delikatnej szyi. A więc, oferował mi siebie. Zdałem sobie z tego sprawę. Chłopak całym swoim ciałem przyciskał się do mojego ciała i poczułem, że jest fizycznie podniecony sytuacją. Nabrałem głębokiego oddechu, a on przysunął się jeszcze bliżej. Jego usta dotykały mnie. Musiałem wydać mu się zimny i bez życia. Zatopiłem zęby w jego szyi, zesztywniałem. Podniosłem go w górę we wzbierającym podnieceniu. Jak fala za falą przechodziło we mnie bicie jego serca, gdy kołysałem się razem z nim, pożerając go. Czułem jego ekstazę, świadomie przeżywaną rozkosz.
Wreszcie, osłabiony i z trudem łapiący oddech, ujrzałem go w pewnej odległości od siebie, moje ramiona były puste. W ustach czułem jeszcze smak jego krwi. Teraz był w objęciu kasztanowłosego wampira. Obejmował jego kibić, ale chłopak nadal spokojnie mi się przyglądał. Jego oczy zaszły mgiełką, widać było osłabienie spowodowane utratą takiej ilości krwi. Pamiętam, że nic nie mówiąc, zrobiłem krok do przodu, znów przyciągając go do siebie, najwyraźniej niezdolny do kontrolowania tej sytuacji. Jego spojrzenie prowokowało mnie. Powinien umrzeć, a nie chciał umierać. Chciał żyć dalej, by lepiej pojmować i przeżywać naszą zażyłość! Obróciłem się. Cały zastęp wampirów wyłonił się z cienia. Płomienie ich świec drżały w zimnym powietrzu. Nad nimi wyłoniły się z mroku namalowane postacie wielkiego malowidła: śpiące ciało kobiety szarpane przez sępa o ludzkiej twarzy, nagi mężczyzna przywiązany za ręce i nogi do drzewa — obok niego zwisał tors drugiego, którego rozchylone ramiona przywiązane były do innej gałęzi i do gwoździa wbitego w głowę martwego mężczyzny.
Znów dało się słyszeć śpiew, cichutkie eteryczne dźwięki. Powoli głód odchodził ode mnie, poddał się kontroli, choć głowa pulsowała, a płomienie świec zdawały się zlewać w połyskujące kręgi światła. Ktoś dotknął mnie nagle, popchnął gwałtownie, że prawie straciłem równowagę. Gdy się wy prostowałem, ujrzałem szczupłą, kanciastą twarz wampira, który na scenie odgrywał Śmierć, tego, którym gardziłem z całej mocy. Wyciągnął do mnie swoje białe dłonie. W tej samej chwili jednak ten drugi, stojący w pewnym oddaleniu, przesunął się nagle i stanął między nami. Zdawało się, że uderzył tamtego, bo zobaczyłem, że odsunął się gwałtownie do tyłu. Stanęli nieruchomo jak posągi, z oczami wlepionymi nawzajem w siebie, a czas mijał jak fale uderzające o brzeg i spokojnie wracające w morze. Nie mogę powiedzieć, jak długo to trwało. Cała nasza trójka stała w milczeniu, bez ruchu. Jedynie drgające płomienie zdawały się ożywione. Potem, pamiętam, z trudem poruszyłem się i trzymając się ściany, dobrnąłem do dużego dębowego fotela, na który opadłem w skrajnym wyczerpaniu. Wydawało mi się, że Klaudia jest gdzieś w pobliżu i rozmawia z kimś przyciszonym, ale słodkim głosem. Moje skronie pulsowały.
— Chodź ze mną — powiedział wampir o kasztanowych włosach. Dokładnie przyglądałem się jego twarzy, bo ruch warg musiał poprzedzać dźwięk, a przecież tak beznadziejnie był spóźniony. A potem szliśmy razem kamiennym korytarzem, we trójkę, głęboko pod powierzchnią miasta. Klaudia trochę przed nami. Jej długi cień padał na ścianę. Powietrze stało się chłodne, jak zapach wody, której drobne krople widziałem na kamiennych .ścianach i sklepieniu. Weszliśmy do małego pokoju — celi. Ogień płonął na kominku wyciętym w kamiennej ścianie. Po drugiej stronie również była nisza, gdzie stało łóżko zamknięte za mosiężną kratą. Z początku widziałem tu wszystko wyraźnie, długą ścianę książek naprzeciwko kominka, drewniane biurko i trumnę po drugiej stronie. Po chwili jednak pokój zaczął się kołysać przed oczyma. Kasztanowłosy wampir ujął mnie pod rękę i podprowadził do fotela obitego skórą. Czułem ciepło ognia na kominku, było to przyjemne uczucie, coś, co pozwalało mi przyjść do siebie po całym tym zamieszaniu. Usiadłem wygodnie z na wpół przymkniętymi oczyma i próbowałem raz jeszcze przyjrzeć się wyposażeniu pokoju. Zdawało mi się, że odległe łóżko staje się sceną, a na lnianych poduszkach tej małej sceny leży ów chłopak. Jego czarne włosy rozdzielone były na środku głowy i zawijały się wokół uszu, tak że wyglądał teraz, rozmarzony i ogarnięty gorączką, jak jedna z tych hermafrodytycznych postaci na obrazach Botticellego. Obok niego wygodnie usadowiła się Klaudia, opierając się o jego rumiane ciało. Jej twarz wciśnięta była w szyję chłopaka. Władczy kasztanowłosy wampir przyglądał im się spokojnie z rękoma założonymi za siebie. A gdy Klaudia wreszcie wstała, wampir podniósł ją do góry, delikatnie; tak jak ja to robię. Jej dłonie owinęły się wokół jego szyi, oczy były na wpół przymknięte od omdlenia, usta jeszcze zaczerwienione od krwi. Posadził ją delikatnie na biurku, a ona położyła się, opierając o oprawne w skórę książki. Ręce oparła wdzięcznie na połach lawendowej sukienki. Chłopak tymczasem, wcisnąwszy twarz w poduszki, zasnął.