— To, że za pewnik brałaś zawsze moją miłość do siebie — odpowiedziałem. — To, że jesteśmy oddani sobie… — Ale już gdy wypowiadałem te słowa, poczułem, że moja dawniejsza pewność została zachwiana. Odczułem to jak ból, jak takie samo cierpienie, które odczuwałem wczoraj, kiedy drwiła sobie ze mnie, gdy mówiliśmy o namiętności w ludzkim wymiarze. Odwróciłem się do niej.
— Zostawiłbyś mnie dla Armanda, gdyby tylko dał ci znak…
— Nigdy — odpowiedziałem.
— Zostawiłbyś mnie, a on chce ciebie tak mocno, jak ty jego. Czekał na ciebie, na kogoś takiego, jak ty.
— Nigdy… — Wstałem i podszedłem do naszej skrzyni. Drzwi były zamknięte, ale nie stanowiły żadnej przeszkody dla wampirów. Wystrzegać się ich mogliśmy jedynie poprzez wstawanie tak wczesne, jak tylko było to możliwe i pozwalało na to światło. Odwróciłem się do niej i powiedziałem, aby podeszła do mnie. Stanęła u mego boku. Chciałem zanurzyć twarz w jej włosach, błagać ją o wybaczenie. Ponieważ to była prawda — miała rację, choć kochałem ją nadal, kochałem jak zawsze. A teraz, gdy przytuliłem ją do siebie, usłyszałem jej głos:
— Czy wiesz, o czym on mi mówił, nie otwierając ust.? Czy wiesz, co jest istotą tego transu, w który mnie wprowadził? Moje oczy patrzyły tylko na niego, tak że kierował mną, jakby moje serce było na sznurkach.
— Więc i ty to odczułaś… — wyszeptałem. — Więc i ty odebrałaś to tak samo.
— Uczynił mnie całkowicie bezsilną! — powiedziała. Znów ujrzałem jej obraz na tle tych książek nad biurkiem, jej bezwładną szyję, nieruchome dłonie.
— Ale co właściwie chciałaś powiedzieć? Że rozmawiał z tobą…
— Bez słów! — powtórzyła. Widziałem, że lampy przygasły nieco. Deszcz walił o szyby. — Czy wiesz, co on mi powiedział… że umrę! — szepnęła. — Że powinnam pozwolić ci odejść.
Potrząsnąłem głową, a jednak w sercu poczułem przypływ podniecenia. Mówiła prawdę i wierzyła w to. W jej oczach pojawiła się mgiełka.
— Wysysa ze mnie życie. Odbiera mi je — powiedziała Klaudia, jej wargi drżały tak, że trudno mi było to wytrzymać. Przytuliłem ją mocno, ale w oczach miałem łzy. — Tak jak powoli odbiera życie temu chłopcu, który jest jego niewolnikiem. On ciebie kocha. Kocha ciebie, chce ciebie i nie pozwoli, bym stała na jego drodze. — Nie rozumiesz go! — Próbowałem z tym walczyć, obsypując ją pocałunkami. Całowałem ją w policzki, usta.
— Nie, rozumiem go aż nadto dobrze — szepnęła mi prosto w usta, choć całowałem ją. — To ty go nie rozumiesz. Miłość ciebie zaślepiła, twoja fascynacja jego wiedzą, jego mocą. Gdybyś wiedział, jak on chłonie śmierć, znienawidziłbyś go bardziej niż Lestata. Louis, nie wolno ci do niego wracać. Powtarzam ci, jestem w niebezpieczeństwie.
Następnego wieczoru wcześnie zostawiłem Klaudię przekonany, że Armand jest jedynym wampirem z tego teatru, któremu można zaufać. Niechętnie pozwoliła mi odejść i bardzo byłem zaniepokojony wyrazem jej oczu. Słabość była jej obca, a przecież wyraźnie widziałem strach i obawę nawet teraz, gdy pozwoliła mi odejść. Spieszyłem się z wypełnieniem mojej misji i wkrótce czekałem już na zewnątrz teatru, aż ostatni gość opuści budynek.
Odźwierni zaczęli kręcić się przy drzwiach. Kim byłem dla nich, nie byłem pewny. Aktorem, jak inni, który nie usunął makijażu? Niewiele mnie to obchodziło. Istotne było to, że wpuścili nie do środka i minąłem ich, jak i paru innych wampirów w sali balowej, nie zaczepiony, aby wreszcie stanąć przy otwartych drzwiach do pokoju Armanda. Zobaczył mnie natychmiast, bez wątpienia już od dawna słyszał moje kroki. Przywitał mnie i prosił, abym usiadł. Zajęty był właśnie rozmową z tym chłopcem, nie-wampirem, który właśnie posilał się przy biurku ze srebrnych talerzy, na których było mięso i ryby. Karafka białego wina stała obok. Pomyślałem, że musi być w gorączce i słaby po wczorajszej nocy, choć jego skóra była rumiana, a ciepło i zapach bijące od niego były dla mnie katuszą. Bynajmniej jednak nie dla Armanda, który siedział w skórzanym fotelu przy kominku na wprost mnie, zwrócony w kierunku tej istoty ludzkiej, z rękoma złożonymi na skórzanych oparciach. Chłopak napełnił swój kieliszek, podniósł go w górę w geście pozdrowienia:
— Mój mistrz i pan — powiedział. Jego oczy zaiskrzyły się i spojrzał na mnie, uśmiechając się, ale toast był dla Armanda.
— Twój niewolnik — szepnął Armand, głęboko nabierając powietrza w płuca. Przyglądał się, jak chłopiec pił. Widziałem, jak smakował jego wilgotne usta, ruch grdyki, gdy wino przelewało się przez gardło. Po chwili chłopiec wziął kawałek białego mięsa, wykonując ten sam gest i powoli połykał go z oczyma wpatrzonymi w Armanda. Zdawało się, że Armand ucztuje, przyglądając się uczcie chłopca, coś czego nigdy nie mógłby z nim dzielić w inny sposób. Wiedział o tym, ale było to wkalkulowane. Nie stanowiło więc dla niego takiej tortury, jaką ja odczuwałem, gdy lata temu stałem przed oknem domu Babette, tęskniąc do jej ludzkiego życia.
Kiedy chłopiec skończył, przyklęknął, obejmując szyję Armanda, jak gdyby smakował jego lodowate ciało. Przypomniałem sobie tę noc, kiedy Lestat przyszedł do mnie po raz pierwszy, jak płonęły jego oczy, jak błyszczała jego biała twarz. W końcu przyjęcie dobiegło końca. Chłopiec miał udać się na spoczynek, a Armand pozamykał za nim mosiężne kraty. Już po kilku minutach ociężały od zjedzonego jadła popadł w odrętwienie i zasnął, a Armand usiadł naprzeciwko mnie. Jego wielkie, piękne oczy podziałały na mnie uspokajająco swoją pozorną niewinnością. Kiedy poczułem, że przyciągają mnie do niego, opuściłem wzrok, odwróciłem go w stronę kominka, pragnąc spojrzeć w płomienie. Teraz jednak był tam tylko popiół.
— Powiedziałeś mi wczoraj, abym nic nie mówił o swoim pochodzeniu, dlaczego? — zapytałem ponownie, zerkając na niego. Zdawało się, że wyczuwa moje wahanie i to, że ukrywam prawdę, a przecież nie obraził się. Jedynie przyglądał mi się z lekkim zdziwieniem. Byłem jednak zbyt słaby, by wytrzymać to zdziwienie i ponownie odwróciłem wzrok.
— Czy zabiłeś wampira, który ciebie stworzył? Czy dlatego tu jesteście bez niego? Dlaczego nie chcesz powiedzieć jego imienia? Santiago uważa, że go zabiłeś.
— A jeśli to prawda, lub jeśli nie moglibyśmy udowodnić, że było inaczej, to co? Czy chcecie nas zniszczyć? — zapytałem.
— Ja nie będę próbował uczynić wam niczego złego — odpowiedział cicho. — Ale, jak ci już mówiłem, nie jestem tu przywódcą w tym sensie, o jaki pytałeś.
— Jednak oni uważają ciebie za przywódcę, czyż nie? A Santiago, odepchnąłeś go dwukrotnie ode mnie.
— Jestem silniejszy niż on, starszy. Santiago jest młodszy od ciebie — powiedział. Jego głos był szczery, pozbawiony dumy. To były fakty.
— Nie chcemy zadzierać z wami.
— To już się zaczęło — odparł. — Ale nie ze mną, z tymi na górze.
— Ale jakie mają powody, by nas podejrzewać?
Zdawało się, że Armand wpadł w zadumę, opuścił wzrok, zamkniętą pięścią podpierał podbródek. Po chwili, która zdawała mi się nieskończonością, spojrzał znów na mnie.
— Mógłbym podać ci przyczyny — rzekł. — Jesteś zbyt milczący. Wampiry na całym świecie nie występują masowo i żyją w panicznym strachu przed niesnaskami, konfliktami między sobą.
Wybierają swoich kandydatów na towarzyszy z niesłychaną wprost pieczołowitością, upewniając się, że będą oni mieli szacunek dla innych wampirów. W tym budynku jest piętnaścioro wampirów i liczba ta jest zazdrośnie strzeżona. Wampiry, które są słabe, wywołują zaniepokojenie. Powinienem to przewidzieć. To, że ty jesteś nieodpowiedni, jest dla nich aż nadto oczywiste: czujesz zbyt wiele i myślisz zbyt wiele. Jak sam powiedziałeś, obojętność i wyobcowanie wampira nie ma dla ciebie wielkiej wartości. A jest jeszcze to tajemnicze dziecko, dziecko, które nigdy nie urośnie, nigdy nie będzie samodzielne. Nie uczyniłbym wampirem tego chłopca — wskazał na śpiącego — nawet teraz, jeśli jego życie, tak dla mnie cenne, byłoby zagrożone, bo po prostu jest zbyt młody, jego członki nie są dostatecznie silne, jego puchar życia zaledwie lekko przechylony. A ty przywozisz ze sobą dziecko. Co za wampir uczynił ją taką, pytają, czy to ty zrobiłeś z niej wampira? Tak więc, jak widzisz, przynosisz ze sobą wszystkie te skazy i tajemniczość, a w dodatku zachowujesz zupełne milczenie. Nie można więc ci ufać. A Santiago szuka tylko zaczepki. Jest jeszcze także inna przyczyna, bliższa prawdy niż wszystkie te rzeczy, o których ci właśnie powiedziałem. Bardzo prosta i prozaiczna. Kiedy po raz pierwszy zetknąłeś się z Santiago w Dzielnicy Łacińskiej… na nieszczęście… nazwałeś go bufonem.