Выбрать главу

– Nic takiego się nie stało, więc nie myśl o tym – szepnął, jakby nawet nie patrząc na nią, potrafił czytać w jej myślach.

Było wiele rzeczy, o które chciała jeszcze spytać, ale musiała uzbroić się w cierpliwość. Ben powinien oszczędzać gardło jeszcze przez jakiś czas.

– Ma pan ze sobą telefon komórkowy? Zapomniałam odwołać lot.

– Zajęliśmy się tym – powiedział Carlos.

– Dziękuję bardzo. Także za uregulowanie rachunku za hotel. To bardzo miło z pana strony, panie Herrick.

– Zawsze opłacamy pobyt rodzin naszych pracowników, jeśli muszą przyjechać w jakiejś pilnej sprawie.

Nie pozostawało jej nic innego, jak tylko podziwiać krajobraz.

Po kilku minutach wjechali na rozległe wzgórze, z którego roztaczał się zapierający dech w piersiach widok na całą okolicę.

Początkowo Terri miała wrażenie, że jadą w głąb lądu. Potem jednak samochód skręcił na południe i ujrzała w oddali coś, co wydało się jej wielkim miastem położonym nad samym oceanem. Musiał to być jakiś kurort.

Wzięła do ręki mapę, którą dostała w hotelu. Dziwne, nie było na niej żadnego miasta. Na południe od Guayaquil nie dostrzegła żadnej metropolii. Jak to możliwe?

Podniosła głowę.

– Wiecie, że… – nie dokończyła zdania, ponieważ nagle zdała sobie sprawę ze swojej pomyłki.

Coś, co początkowo wzięła za miasto, w rzeczywistości było ogromnym statkiem. Większym od wszystkich, które kiedykolwiek w życiu widziała.

– Boże, to statek! Nigdy nie widziałam czegoś podobnego. Dłuższy niż kilka największych lotniskowców razem wziętych.

– Dokładnie cztery.

– Żartujesz! Przecież lotniskowiec ma około trzystu czterdziestu metrów długości!

– Zgadza się. „Spirit of Atlantis" ma ponad półtora kilometra długości, czterysta metrów szerokości, i dwadzieścia trzy piętra wysokości.

Terri nie mogła uwierzyć. Statek długości półtora kilometra…

– Co to jest? Tajna broń Ekwadoru?

Obaj mężczyźni roześmieli się.

– Pytam poważnie. Został zbudowany dla celów wojskowych?

– Niezupełnie – szepnął Ben.

Carlos skręcił w stronę wybrzeża.

– Patrzy pani na pływające miasto przyszłości. Zbudował je Amerykanin, który, wraz z innymi przedsiębiorcami, ożywił gospodarkę tego kraju, dając zatrudnienie tysiącom ludzi. Kiedy „Atlantis" wyruszy w przyszłym tygodniu w rejs, stocznia pozostanie. Będą budować i reperować następne jednostki.

Terri potrząsnęła głową. Pływające miasto…

Człowiek, który to wymyślił i zaprojektował, musiał być geniuszem.

– Nic dziwnego, że ten projekt zawładnął wyobraźnią mojego byłego męża. Wielu ludzi przyjechało ze Stanów, żeby tu pracować?

– Kilka tysięcy. A jeszcze więcej przyjedzie, żeby to obsługiwać.

Terri dostrzegła na nadbrzeżu kilka cystern z logo firmy Herricka.

– Jak to się stało, że zatrudniłeś mojego byłego męża? Był przecież szklarzem.

Mężczyźni wymienili między sobą spojrzenie.

– On go nie zatrudnił – odparł Carlos.

– W takim razie dlaczego zadzwoniono do mnie z waszego biura i poinformowano, że Richard jest w szpitalu?

Carlos podjechał do przystani i zatrzymał samochód. Wyłączył silnik, odwrócił się i popatrzył na nią z dziwnym wyrazem twarzy.

– Naprawdę nie wiedziała pani, że to wszystko jest dziełem Bena?

Na chwilę w samochodzie zapadła cisza. Carlos z uśmiechem patrzył na Terri, nawet Ben wydawał się rozbawiony.

Rozdział 5

– Nie – powiedziała cicho, choć musiała przyznać, że wcale nie była zdziwiona. Kiedy po raz pierwszy spojrzała w oczy tego człowieka, poczuła, że jest w nim coś niezwykłego. Coś, co różni go od innych mężczyzn.

Teraz rozumiała już, co miał na myśli kapitan Ortiz.

„Pan Herrick to bardzo ważna osoba. Gdyby wiadomość o tym, że zaginął, przedostała się do prasy, mielibyśmy spore zamieszanie".

– Mówiąc szczerze, Carlos, nie kontaktowałam się z moim byłym mężem od czasu rozwodu. Nie miałam pojęcia, że wyjechał ze Stanów. Telefon z Houston był dla mnie kompletnym zaskoczeniem.

– Podobnie jak ten, który ja otrzymałem ze szpitala.

– Daleko stąd do mieszkania pana Herricka?

– Mieszkam na „Atlantis" – oświadczył Ben ochrypłym szeptem i wysiadł z samochodu.

Zaskoczona Terri wyjęła z bagażnika kilka toreb. Carlos wziął walizkę i resztę zakupów.

Pracujący obok ludzie pozdrawiali Bena. Zdziwieni jego opatrunkami, wypytywali, co się stało. Jeden z nich wziął od Terri torby z zakupami. Wsiedli do niewielkiej łodzi. Carlos podał im kamizelki ratunkowe i pomógł Benowi pozapinać zamki. Włączył silnik i po chwili nadbrzeże zostało za nimi.

Terri uwielbiała morze. Zapach soli unoszący się w powietrzu, powiew bryzy i biała piana, jaką zostawiała za sobą łódź, wprawiały ją w zachwyt.

Wiatr rozwiał włosy Bena, zakrywając opatrunek na czole. Wcale nie wyglądał jak ktoś, kto kilka dni temu otarł się o śmierć.

Kiedy poprosił ją, by zajęła się nim przez kilka dni, nie miała pojęcia, że będzie mieszkać na morzu. A im bardziej zbliżali się do statku, tym bardziej była zachwycona.

– Jest wspaniały. Po prostu nie mam słów – powiedziała, kiedy jej wzrok napotkał oczy Bena. Uśmiechnął się.

Kiedy dopłynęli do trapu, zdała sobie sprawę, że morze pod nimi musi być w tym miejscu bardzo głębokie. Niewiele jest portów na świecie, do których ten statek mógł bezpiecznie zawinąć.

Zadrżała na myśl o Richardzie. Czy to w ogóle możliwe, by odnaleźli jego ciało w takich głębiach?

Zupełnie nieoczekiwanie Ben wyciągnął rękę i położył jej na ramieniu.

– Nie myśl o tym teraz. Wyjaśnię ci wszystko później, kiedy będziemy sami.

Skinęła głową.

Carlos zaczął wynosić na statek torby z zakupami, a potem pomógł jej wysiąść. Hiszpańscy stewardzi wzięli od niego torby i walizkę.

– Nie idziesz z nami? – Terri uśmiechnęła się do Carlosa.

– Muszę trochę popracować. Ale jestem pewien, że wkrótce się spotkamy.

– Dzięki za pomoc.

– Cała przyjemność po mojej stronie. – Carlos skinął głową i wsiadł z powrotem do łodzi:

Terri czuła się tak, jakby weszła do ogromnego hotelu.

Mnóstwo wind, korytarzy, schodów. Poczuła zawrót głowy. Ben ujął ją pod ramię i poprowadził do niewielkiej windy, która znajdowała się za zamkniętymi na klucz drzwiami.

– Proszę postawić torby na podłodze – polecił stewardowi. Nacisnął guzik. Drzwi windy zamknęły się z cichym szelestem.

Terri nie wiedziała, czy to na skutek jego bliskości, czy jazdy windą, znów zakręciło się jej w głowie. Miała ochotę przytrzymać się jego ramienia, ale na szczęście dojechali na miejsce. Drzwi otworzyły się bezszelestnie.

Ku jej zaskoczeniu znaleźli się w luksusowym apartamencie, takim, jakie nieustannie pokazuje się w kolorowych magazynach.

– Ależ tu pięknie! – wykrzyknęła mimo woli.

– Pozwól, że cię oprowadzę.

Spojrzała na niego i potrząsnęła głową.

– Sama sobie obejrzę, a ty się położysz. Ja się wszystkim zajmę. Kiedy będziesz się mył, przygotuję ci łóżko.

Należało użyć raczej słowa łoże. Było tak duże, że spokojnie mogłoby pomieścić kilka osób.

Ciemne, ręcznie rzeźbione meble kontrastowały z bielą ścian, a obrazy łagodziły pewną surowość wnętrza.

Kiedy Ben wyszedł z łazienki, kazała mu położyć się do łóżka.

– Odpocznij, a ja przyniosę ci coś do jedzenia. – Z tymi słowami skierowała się w stronę windy, aby rozpakować zakupy.