Ben potarł dłonią kark.
– Rano mam wizytę u doktora Dominigueza. Potem muszę pojechać do biura w mieście. Może pojechałabyś ze mną?
– Z przyjemnością.
Ben sprawiał wrażenie zadowolonego.
– Leciałaś już kiedyś helikopterem?
– Tak. Nad górą Rushmore.
– Podobało ci się?
– Na początku byłam zbyt zajęta swoim żołądkiem, ale potem było super.
– To świetnie. Polecimy helikopterem, żeby do minimum skrócić czas naszej nieobecności na statku. Jutro będzie tu istne piekło.
– Musisz być bardzo przejęty. Nie wiem, jak w ogóle zdołasz zasnąć tej nocy!
– Ja też nie. Co powiesz na partię pokera w moim łóżku?
Serce Terri zaczęło mocniej bić.
– Mam chyba talię kart gdzieś w szufladzie. To co, zagramy?
Recepcjonistka spojrzała na Terri pytającym wzrokiem.
– Może zechciałaby pani się czegoś napić, czekając na męża?
Ben zniknął w swoim gabinecie. Powiedział Terri, że wróci za jakieś pół godziny.
– Nie dziękuję. Chętnie skorzystałabym z telefonu. To ważna sprawa.
– Bardzo proszę.
Terri odnalazła w książce telefonicznej numer do domu, w którym mieszkała Juanita. Słuchawkę podniósł jakiś mężczyzna.
– Mówi pan po angielsku?
– Trochę.
– Chciałabym rozmawiać z Juanita Rosario, która mieszka z panem Richardem Jeppsonem.
– Ach, Amerykanka.
– Tak. Czy Juanita nadal tam mieszka?
– Do jutra. Potem musi się wyprowadzić.
– Może pan poprosić ją do telefonu?
– Nie mam czasu.
– Rozumiem. Dziękuję za pomoc.
Odłożyła słuchawkę, obawiając się, że jej sarkazm nie zrobił na nim większego wrażenia.
Poszukała w torebce numeru do kapitana Ortiza i wykręciła go. Ku jej zdumieniu, Ortiz był w biurze.
– Kapitanie? Próbowałam dodzwonić się do pani Rosario, ale gospodarz nie chciał poprosić jej do telefonu. Mógłby pan zadzwonić do niego? Pana zapewne posłucha.
– Chętnie to zrobię, ale muszę panią ostrzec, że ona będzie próbowała wyciągnąć od pani więcej pieniędzy.
– Ta kobieta została sama i spodziewa się dziecka. Potrzebuje pomocy. Chciałam zaproponować jej pracę.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
– Jest pani niesamowita, naprawdę. Proszę dać mi numer tego człowieka.
– Dziękuję. Proszę powiedzieć, żeby Juanita zadzwoniła na moją komórkę. Podam panu numer.
– Postaram się zrobić, co w mojej mocy.
– Dziękuję. Jest pan dobrym człowiekiem.
– Nie, to pani jest dobrym człowiekiem. Zazdroszczę pani mężowi.
Kiedy Terri skończyła rozmawiać, w drzwiach gabinetu pojawił się Ben. Po dzisiejszej wizycie w szpitalu nie miał już żadnych opatrunków, a blizny były niemal niewidoczne. Podszedł do Terri.
– Każda inna kobieta spędziłaby ten czas na zakupach, a ty gdzieś wydzwaniasz.
– Miałam do załatwienia pewną sprawę.
– Rozumiem. – Pocałował ją w usta, skinął głową recepcjonistce i ruszyli do wyjścia.
Podczas powrotnej drogi Ben nieustannie odbierał telefony od swoich współpracowników. Terri była pełna podziwu dla spokoju, jaki zachowywał, rozmawiając z nimi. Na jego miejscu większość osób byłaby nieprzytomna ze zdenerwowania. Ale nie on. Jakby żył dla takich chwil jak ta.
Tak bardzo go kochała! Od momentu, kiedy go poznała, jej życie nabrało innego wymiaru, a każda godzina przynosiła coś nowego. Tak jak ten niespodziewany pocałunek w biurze, który nadal czuła na ustach. Czy pocałował ją tylko ze względu na obecność recepcjonistki? Wszyscy w firmie wiedzieli, że się ożenił. Może chciał uwiarygodnić swoim zachowaniem to, co się wydarzyło?
Ostatniej nocy, po kilku partiach pokera i dwóch tabletkach przeciwbólowych zmorzył go sen. Ona poszła spać do pokoju gościnnego.
Dobrze, że niczego się nie spodziewała. Mimo to nie mogła powstrzymać uczucia rozczarowania.
Pogrążona w myślach, nie zauważyła, że helikopter podchodzi do lądowania. Wyjrzała przez okno i krzyknęła w zachwycie.
– Ten widok nigdy mi się nie znudzi – usłyszała głos Bena.
Z tej wysokości widać było dokładnie cały statek, otoczony błękitnymi wodami oceanu, w których odbijały się promienie słońca.
– Niewiarygodne. Wciąż nie mogę uwierzyć, że wszystko dzieje się naprawdę. Pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu był to tylko pomysł w twojej głowie. Zupełnie jakbym wyszła za Leonarda da Vinci.
– Chyba przesadzasz. – Ben uśmiechnął się. Jednak kiedy na nią patrzył, w jego oczach rozpalił się jakiś blask, który rozświetlił jej duszę.
Po kilku minutach znaleźli się w mieszkaniu.
– Terri?
Nauczyła się już rozpoznawać w jego głosie pewne nuty.
– Wiem, wiem. Musisz iść. Nie martw się o mnie. Mam się czym zająć.
– Zdaję sobie z tego sprawę.
– Zadzwoń, gdybyś mnie potrzebował. Przybiegnę natychmiast.
– Będę pamiętał.
Terri wyczuła jego wahanie. Wstrzymała oddech, ale drzwi widny zamknęły się. Gdyby został jedną sekundę dłużej, chyba by się na niego rzuciła.
Wdzięczna, że ma tyle spraw do załatwienia i nie może się nad sobą użalać, ruszyła do salonu pisać kartki z podziękowaniami.
Minęło kilka godzin, zanim skończyła.
Zrobiła sobie kanapkę z masłem orzechowym i sięgnęła po mapę „Atlantis", żeby odszukać pocztę.
Biuro Bena i innych dyrektorów były usytuowane na dwudziestym trzecim piętrze, w pobliżu sali konferencyjnej. Terri wyszła z poczty i zaczęła zwiedzanie od górnego piętra, chcąc najpierw zapoznać się z królestwem Bena.
W biurze brakowało kwiatów i obrazów. Być może firma wynajęta do urządzenia jeszcze nie skończyła pracy. Musi zapytać o to męża.
Piętra od piątego do dwudziestego drugiego były zajęte przez mieszkania. Poniżej znajdowały się sklepy i restauracje. Terri przebiegła przez wszystkie korytarze, żeby zorientować się, gdzie co jest.
Ileż pracy wymagało urządzenie takiego pływającego miasta! Samo rozmieszczenie łodzi ratunkowych, kamizelek i zapasów na wypadek katastrofy było nie lada wyzwaniem. Chciałaby mieć kiedyś okazję uścisnąć dłoń architektom i inżynierom, dzięki którym marzenie Bena stało się rzeczywistością.
Kiedy lecieli helikopterem, Ben powiedział jej, że na pokładzie A jest wolny pokój, w którym będzie mogła urządzić sobie biuro. Poszła tam, chcąc jak najszybciej zobaczyć miejsce, gdzie będzie pracować.
Odkryła niewielki pokój, całkiem pusty, gotowy, by się do niego wprowadzić. Był idealny. Jej rzeczy miały znaleźć się na statku jeszcze przed wypłynięciem. Urządzi swoje biuro tak, jak to, które miała w Dakocie Południowej. Będzie się czuła jak w domu i to w dodatku nie wydawszy ani centa!
Zadowolona, kontynuowała wycieczkę po statku, aż doszła do działu personalnego. Przy biurku siedział młody mężczyzna, a stojąca przed nim tabliczka informowała, że nazywa się John Reagan i jest tu dyrektorem.
– Pan Reagan?
Mężczyzna podniósł wzrok znad komputera, po czym zerwał się na równe nogi.
– Dzień dobry, jestem Terri Herrick – przedstawiła się.
– Witam, pani Herrick. Słyszeliśmy o ślubie Bena. Szczęściarz z niego – mruknął pod nosem, ale usłyszała.
– To ja mam szczęście. – Wymienili powitalny uścisk dłoni.
– Zgubiła się pani?
– Jeszcze nie, ale wszystko przede mną. Chciałam z panem porozmawiać.
– Proszę usiąść.
– Dziękuję. Będziemy sąsiadami. Zostałam mianowana szefem działu handlowego. Moje biuro znajduje się naprzeciw pańskiego.
– Nie wiedziałem, że mamy na statku taką instytucję.