Выбрать главу

Zakonnica Maria Borgia jest poruszająco piękna na tej fotografii. Gdybym miał do wyboru spędzić wieczór przy świecach z Vanessą lub Marię, bez zastanowienia wybrałbym Marię. I chciałbym, aby były to świece w jej klasztorze.

Rozmowa obu pań jest świadectwem, że prawdziwy ekumenizm jest możliwy. Jeśli może zdarzyć się, nazwijmy to po imieniu, w burdelu – to co dopiero na konferencjach biskupów, arcybiskupów lub kardynałów!

– Robię to tylko jako hobby. Seks sprawia mi wiele radości. A ty… Czy ty nigdy nie tęsknisz za seksem? – pyta Vanessa.

– Gdy miałam 20 lat, wybrałam Jezusa jako mojego towarzysza życia. Nigdy mnie nie zawiódł. Teraz staram się pomóc innym ludziom – odpowiada spokojnie Maria.

– Jak długa trwa… no, takie bycie razem dwojga ludzi? – pyta Maria.

– Niektórym mężczyznom wcale nie chodzi o seks. Często siedzimy całą noc tutaj i rozmawiamy. To nic ich nie kosztuje. Płacą tylko za to, co dzieje się w łóżku – odpowiada Vanessa.

– Czy z takiego spotkania może narodzić się… związek? – pyta Maria.

– Nie, dla mnie nie. Nie zakochuję się w klientach. Ale moim koleżankom to się zdarzało – odpowiada Vanessa.

– Kim jest dla ciebie Bóg? – pyta Maria.

– Wierzę w Boga. Chodzę do kościoła. W niedziele tutaj nie pracuję – odpowiada Vanessa.

– Ale ty grzeszysz. Ciężko grzeszysz – komentuje Maria.

– Nie może tak być, że to, co robię, jest tylko złem. Uszczęśliwiam wielu ludzi – odpowiada Vanessa.

Maria myśli dłuższą chwilę i odpowiada spokojnie:

– Nie potrafię tak patrzeć na twoją pracę. Wolałabym, abyś poszła inną drogą.

Czy to nie jest ekumenizm? Katoliczka z katoliczką? Przy szampanie? Nie sądzi Pani? Ja sądzę. To jest moim zdaniem droga, którą powinien iść Kościół. W pochodzie za Marią Borgią, która nie zawahała się wejść do burdelu i wypić z Vanessą szampana. Uważała bowiem, że nie ma takich miejsc, w których nie warto powiedzieć komuś: „Wolałabym, abyś poszła inną drogą”.

Maria Borgia, 75 – letnia niemiecka zakonnica z twarzą jak z obrazów Toulouse – Lautreca, zachwyciła mnie. Tym, że weszła do burdelu udowodniła bardziej niż tysiącami kaznodziejskich pouczeń padających z ambon każdej niedzieli, że wszystkie miejsca są dobre, aby rozmawiać o miłości. Bo to w efekcie o miłość chodzi. Wszystkim chodzi o miłość. I tej zakonnicy, i tej prostytutce, i także klientom tej prostytutki. Z badań przeprowadzonych przez socjologów w Danii i opublikowanych ostatnio w naukowym czasopiśmie „Psychology Today” w USA wynika jednoznacznie, że prostytutkami stają się osoby, które w dzieciństwie nie doświadczyły miłości. To samo dotyczy mężczyzn, którzy nałogowo odwiedzają burdele. Tylko niewielu z nich to seksualni frustraci, którzy chcą kochać się w czapce Świętego Mikołaja lub worku foliowym na głowie i w butach z dźwięczącymi ostrogami.

Poza tym ta zakonnica, być może intuicyjnie, wiedziała, że w burdelu trafi na osobę… wierzącą. Według opublikowanych ostatnio wyników badań (pierwszych tego typu) przeprowadzonych przez studentów i pracowników naukowych Śląskiej Akademii Medycznej ponad połowa prostytutek (na Śląsku!) uznaje się za osoby wierzące. Co piąta chodzi w niedzielę do kościoła, regularnie się spowiada, dostaje rozgrzeszenie i przystępuje do komunii. Takiego przywileju nie mają prawa dostąpić setki tysięcy kobiet, które z pewnością prostytutkami nie są. Ich grzech, z którego nie wolno ich uwolnić w żadnym konfesjonale, polega na pozostawaniu w niesakramentalnej nieczystości. Najczęściej zresztą nie wynika on z grzesznej natury tych kobiet. Raczej z lęku przed samotnością. Bardziej bały się samotności na ziemi niż wiecznego ognia w piekle i nie dość, że się rozwiodły, to na dodatek trwają w niesakramentalnym związku z innym mężczyzną. W ten sposób – w wyraźnym odróżnieniu od prostytutek – automatycznie stały się bękartami gorszego Boga. Wiem, jak bardzo boli, gdy doświadcza się uczucia bycia takim bękartem.

Moja matka Irena Wiśniewska z domu Szczygielska miała cztery nazwiska – wliczając także panieńskie – i trzy wielkie miłości w swoim życiu. Wszystkie miała szczęście poślubić. Z ostatniej miłości urodziłem się ja. Przybijała nam (bratu i mnie) drewniane krzyżyki do ściany nad łóżkami i uczyła nas pacierzy. Znałem wszystkie pacierze i wszystkie wypowiadałem wieczorem przed snem, klęcząc na łóżku przed tym krzyżykiem przybitym do ściany zbyt dużym gwoździem (mój ojciec nie chciał pomóc przy wieszaniu krzyży, bo po trzech latach w Stuthoffie przestał wierzyć w Boga). Każdej niedzieli wysyłała nas do kościoła i wpychała do ręki pieniądze na ofiarę. Mój brat czasami za te pieniądze kupował papierosy. Ja zawsze wolałem słodycze. Mimo to nie przychodził do nas z kolędą żaden ksiądz. Matka ochrzciła nas, wysłała do pierwszej komunii, najlepiej w szkole znaliśmy pacierze. A ksiądz z kolędą i tak do nas nigdy nie przychodził. Omijał drzwi naszego toruńskiego mieszkania tak, jak gdyby za tymi drzwiami mieszkali trędowaci innowiercy. Nigdy nie zapomnę łez w oczach mojej matki, gdy po kolędzie, która nas nie zaszczyciła, ze stołu przykrytego najlepszym obrusem zbierała posrebrzaną figurkę Jezusa na krzyżu i kropielnicę. Chowała do specjalnego kartonu w szafie, gdzie wszystko miało czekać przez cały rok na następną kolędę. Ostatni raz płacząc, schowała karton na dziesięć miesięcy przed swoją śmiercią w grudniu 1977 roku.

Moja matka była najpiękniejszą i najbardziej poprawną rozwiedzioną katoliczką, jaką zdarzyło mi się spotkać w życiu…

Pozdrawiam,

JLW

Warszawa, środa

Nie wiem, czy słyszał Pan o tym, że niektóre ze swoich obrazów, Toulouse – Lautrec werniksował spermą? Ale to tak tylko na marginesie. To bardzo piękne, że zakonnica rozmawia z prostytutkę, tyle tylko że i w tej rozmowie pobrzmiewa taki nieznośny dla mnie ekspiacyjny ton. Prostytutka oprócz tego, że jest szlachetna, chodzi do kościoła, to jeszcze, gdy trzeba, dodaje otuchy nieszczęśliwym mężczyznom. Czy dlatego co trzeci Niemiec płaci za miłość? Mimo że większość z nich ma żony, narzeczone i kochanki na mieście. Brak im dobrego słowa? Aż trudno uwierzyć, że w ciągu roku niewierni wydają na grzeszną miłość około 10 miliardów euro. Klient, alfons i jego podopieczna. Córa Koryntu. Uprawiając najstarszy zawód świata, przekonuje mężczyzn spragnionych sprośnych słów i gestów, że do tej pory z nikim nie było jej tak dobrze. To jej zawodowy patent. Chętna, uczynna i bez wątpliwości, kto tu rządzi. Tak naprawdę prostytucja to nic innego jak jeszcze jedna forma niewolnictwa. Opartego na nieszczęściu, biedzie, uzależnieniu od alkoholu, narkotyków. Uzależnienie kobiety od mężczyzny. Los prostytutki to kiepski scenariusz. Nieodpowiednia miłość, prochy, brak dachu nad głowę, a potem już tylko ulica. Z amerykańskich badań wynika, że prawie 90% kobiet żyjących z nierządu w młodości przeszło przez koszmar molestowania. Z badań przeprowadzonych przez mężczyzn, a nie przez feministki.