Выбрать главу

Emocjami, poprzez podświadomość, można wpływać na intelekt i jego wybory oparte na wiedzy i inteligencji. I to w bardzo prosty sposób, jak wykazali w swoim eksperymencie psychologowie Peter Gollwitzer i John Bargh z uniwersytetu w Konstancji w Niemczech. Opracowali oni swój własny test na inteligencję. Do testu zaprosili kobiety i mężczyzn, których wyniki standardowego testu IQ były identyczne lub bardzo zbliżone. Tuż przed testem niektórym z uczestników (ale tylko wybranym) pokazywali fotografię ich matek lub ojców. Test wykazał, że te właśnie osoby osiągnęły wyraźnie lepsze wyniki. Gollwitzer i Bragh tłumaczą to „podświadomym emocjonalnym czynnikiem motywacyjnym”. Emocje związane z oglądaniem fotografii matki lub ojca, których nawet podświadomie nie chce się zawieść, prowadził automatycznie do zwiększonego wysiłku intelektualnego i w rezultacie wyraźnie lepszych wyników testu.

Podświadomość bardzo trudno naukowcom opisać i oprócz tego, że coś takiego istnieje, tak naprawdę nie wiadomo nic więcej. Nie chce się wyrysować na encefalogramach mózgów, nie chce objawiać się w tomografach żadnymi wyraźnymi i możliwymi do zidentyfikowania w laboratoriach molekułami. Schowała się pod skorupą tego, co tak skrzętnie skrywamy, i wydostaje się czasami na zewnątrz w snach, wizjach, marzeniach, pragnieniach, ale także w automatyzmach, gdy na przykład dzwonią do nas jacyś idioci sprzedający losy loterii, w której i tak wszyscy przegrywają. Gdy już się wydostanie, objawia się w szalonym tańcu tysięcy neuroprzekaźników, hormonów, enzymów, za pomocą których steruje wszystkimi funkcjami życiowymi naszego ciała i mózgu. Jest wszechobecna w naszych odruchach. Dzięki niej niektórym udaje się prowadzić samochód, pić kawę i rozmawiać przez telefon komórkowy w obcym języku z lokalnym akcentem, robiąc wszystko to jednocześnie i nie zabijając się przy tym.

Nieprzypadkowo akurat dzisiaj piszę do Ciebie o podświadomości. Jakoś podświadomie – czyli bardzo głęboko – czuję, że ten mój dzisiejszy, ostatni, e-mail powinien być tak naprawdę… pierwszy. Chciałbym zacząć pisać do Ciebie od jutra. Wiedząc to wszystko, co wiem teraz, tej naszej ostatniej nocy… Znając fakty, których nie znałem na początku naszej rozmowy. Nasze listy ułożyły się w rozmowę. Zdarzało się, że rozmawiałem z Tobą, wcale nie pisząc. Czasami, w ciągu tych prawie dwóch lat, kolekcjonowałem zapiski myśli, którymi chciałem się z Tobą podzielić. W komputerze, w notatniku lub dyktafonie telefonu komórkowego, w notesie lub na skrawkach serwetek w restauracjach, czasami długopisem na lewym przedramieniu, gdy nie miałem innych możliwości. Obliczyłem – wiesz jak bardzo lubię statystykę – że tek było przez 188 dni i nocy rozłożonych (nierównomiernie) na 731 astronomicznych nocy i dni. Zajmowaliśmy się głównie faktami. Lub wersjami faktów. Bardziej chyba wersjami.

Opowiadaliśmy sobie w ciągu tych dni i nocy o filozofach, feministkach, starości, młodości, biologii, chemii, matematyce, fizyce, zemście, wolnej woli, rozkoszy, orgazmach (i o ich braku), o mądrości, głupocie, pragnieniach, łzach, uśmiechu, naukowcach, bogaczach, żebrakach, pisarzach i dziennikarzach, miłości i nienawiści. O śmierciach, narodzinach i poczęciach. O ustach, piersiach, udach, łechtaczkach i penisach. O prostytutkach i o zakonnicach. O ludziach prawych i o politykach. Kilobajtami tekstu opisywaliśmy sobie siebie. Chcąc lub nie chcąc…

Zastanawiałem się wczoraj wieczorem, czy jakiejś innej kobiecie opowiedziałem o sobie tyle co Tobie. Może nie wprost, ale najważniejsze i tak rzadko mówimy wprost. Pewnie opowiedziałem, ale nigdzie nikt tego nie zapisał. Nawet ja sam. Napisałem trzy książki, które wielu ludzi uważa za moją autobiografię. Ja, zgodnie z prawdą, zaprzeczam. Są to fabularyzowane opowieści o mężczyznach i kobietach, ludziach, których znałem lub znam, ale nie są to biografie. Ani ich, ani tym bardziej moja. Jest to literacka fikcja, nawet jeśli suto doprawiona fragmentami ich i mojego życiorysu. Nie potrafię napisać nic (poza naukowymi artykułami), co w jakimś sensie nie dotyczy mnie i mojego życia. Ale w listach do Ciebie nie ma żadnej fikcji. Opowiadałem siebie w moim świecie – z całej mocy starając się nie oddalać od prawdy – wystukując te opowieści na klawiaturach kilku komputerów w kilku różnych krajach. Gdy się tylko dało, słuchałem przy tym prawdziwej muzyki, gdy się nie dało, to i tak ją słyszałem. Pewnie podświadomie. Najbardziej kojarzysz mi się z Schumannem, ale także z Czajkowskim, Ive Mendes, koncertami skrzypcowymi Brahmsa i bluesem Joss Stone (ale tylko z bluesem). Z poetyką muzyki Schumanna chyba jednak najbardziej. Przy tej muzyce najwięcej rzeczy chciałem Ci napisać – gdyby to było możliwe – szeptem…

Kojarzysz mi się także z przyjaźnią, czerwonym winem, liniami lotniczymi, zapachem nowych książek (może to infantylna perwersja, ale ja zawsze również wącham książkę, którą kupuję) oraz z dostojną ciszą czytelni w bibliotece na Bornheim we Frankfurcie nad Menem, gdzie czasami chodziłem i czytałem, siedząc przy stolikach ze śmiesznymi nocnymi lampkami. Dla żadnej innej kobiety nie byłem tyle razy w bibliotece. Bardzo lubię wiedzieć, ale przy Tobie i dla Ciebie jeszcze bardziej to polubiłem. Ponadto kojarzysz mi się z nocą…

Podarowałaś mi wyjątkowo dużo własnego czasu. Czas to najcenniejszy podarunek, jaki można dostać od innych. Dziękuję…

Serdecznie,

Janusz L.

PS Uważaj na siebie…

Paryż, lotnisko, czwartek w południe

Januszu,

jak to się stało, że w czasie ostatnich miesięcy zabrałeś mi tak wiele czasu? Wyliczyłeś, że prawie dwa lata, to chyba niemożliwe… A jednak przez wszystkie te dni towarzyszyło mi przyjemne uczucie swoistego wtajemniczenia. Dzieliłam się z Tobą myślami, sprawami, radościami, ale i lękami, o których dotąd z innymi, poza swoimi najbliższymi, nie rozmawiałam. Podczas tych miesięcy zaczęłam także robić coś, co dało mi wiele zawodowej satysfakcji i z czego niespodziewanie zrezygnowałam, żeby znowu po to sięgnąć. „Miałam” gazetę, „nie miałam” gazety, „mam” gazetę. Poza tym nie rozwiodłam się ani nie zostałam porzucona. Ten sam mąż i pies. Przyjaciółki i przyjaciele ci sami. Ja starsza. Każdego wieczoru zaglądałam do swojej skrzynki mailowej. Prawie za każdym razem przestraszona, jak bardzo pilnym nadawcą znowu się okażesz. Złoszcząc się przy tym, że na taką jak Twoja sumienność mnie nie stać. Ale i podziwiając Cię za wiedzę, skrupulatność i za to, że tyle w Tobie ciekawości świata. Jesteś prymusem.

Pisałam do Ciebie, mego mailowego adwersarza, między jednym a kolejnym dniem… czasami wściekła, że zamiast spędzić wieczór z mężem, stukam w klawiaturę komputera. Rzadko zapominając o Twoich ponaglaniach. Pisz, pisz, mamy terminy. Dziś także.

Czy to nie zaskakujące i ufam, że czytający te słowa w nie uwierzą, że Paryż w zupełnie niezamierzony sposób stał się klamrą naszych mailowych spotkań. Przed paroma godzinami w drodze na lotnisko przejeżdżałam przez to miasto taksówką. Mów, co chcesz, ale Remarque miał rację, że to właśnie tu Ravic zakochał się w Joannie Madou. W pierwszym mailu do mnie napisałeś: „Czy Pani chodzi na spacery w innych miastach i z innym mężczyzną?” Zapytałeś także, o to, czy lubię, gdy wtedy ten mężczyzna szuka mojej dłoni, aby zamknąć ją delikatnie w swojej?

To pytanie wydawało mi się wówczas zuchwałe. „Na początku XXI wieku?” – zapytasz. To niemożliwe, a jednak. Nawet emancypantki, a dziś tak zwane kobiety niezależne, chronią swoją prywatność, która przez innych zawsze może być odczytywana jako ich słabość. Bo to jest słabość.

Pozdrawiam i tym razem, to już do zobaczenia…

M.