Ale to tak na marginesie, bo tego roku całymi, wolnymi od rehabilitacyjnych zajęć, godzinami oglądam mistrzowskie kopanie piłki. Holendrzy nienadzwyczajni, a mimo to zremisowali z Niemcami, Szwedzi w imponujący sposób znokautowali Bułgarów, Figo nie ten sam, Baio nie gra, James z reprezentacji Anglii wart grzechu. Dziś Portugalczycy mają uratować honor w meczu z Rosjanami, a Hiszpanie? Mimo wszystko nie jestem pewna, czy chciałabym, żeby pokonali Grecję…
Czy się pomylę, gdy strzelę, że Pan nie bardzo interesuje się piłką nożną?
Przy okazji nachodzi mnie to miłe dojrzałości przekonanie, że wszystko w naszych biografiach bierze się z czegoś i w dalekim stopniu jest nieprzypadkowe. Jako 11-letnia dziewczynka wbrew zakazom rodziców – właśnie miano mnie włożyć w kolejny gips – poszłam grać kolegami w piłkę. Egzekwowałam jedenastkę, aby na kilka następnych lat pożegnać się z chodzeniem, bieganiem. Gwoździowanie, kule, wyciągi i pocieszanie się, że przecież przytrafiło mi się złamanie, które zdarza się raz na kilkaset tysięcy złamań. W rezultacie karnych już nie strzelałam, ale namiętność do futbolu pozostała.
Siedzę sobie na ławeczce obok ludzi schorowanych, kuśtykających i tych, którym życie w dużej części już przeleciało. Ze szczątków rozmów, które do mnie dochodzę, wyłania się powszechne zdziwienie faktem, że to wszystko potoczyło się tak szybko. Było i już nie zamierza wrócić. Stąd pewnie biorą się te, często tak desperackie, próby zatrzymania na sobie wzroku zbyt opiętą bluzką, krzykliwym makijażem i głośnym śmiechem. Nie podoba mi się to, ale jestem w stanie to zrozumieć. Gorzej z widokiem przyduszonych prozą życia myśliwych, którzy nie dają za wygraną i mimo że koniec polowania już dawno odtrąbiono, oni nadal wypatrują zwierzyny. Jest coś upokarzającego w tym przedstawieniu i zarazem coś bardzo przygnębiającego. W przeciwieństwie do godności starych ludzi, których tu tak wielu. To właśnie wśród nich odczuwam spokój. Bo wiem, że wszystko ma swój czas i miejsce.
Takie właśnie jest to życie, takie przemijające. Dlatego raz w roku, zawsze w połowie czerwca, przyjeżdżam tutaj, gdzie rytm dnia wyznaczają nie tylko zwyrodnienia, ułomności, ale i pogodzona ze wszystkim starość. To tutaj, gdyby komuś zaburzyła się emocjonalna perspektywa, szybko prostują się życiowe hierarchie. A na ich straży stoją nawet bezpańskie psy skryte przed słońcem, w cieniu rzucanym przez kolejną samotną staruszką. Na tańcujące wieczorki nie chadzam, bo jak Pan już wie, kocham piłkę.
Poza tym rodzina i pies w Warszawie.
Pozdrawiam,
MD
PS Nie znam bielizny feministycznej, tak samo jak nie potrafię znaleźć różnicy między kobietą nowoczesną, która jak rozumiem, jest wersją bardziej strawną dla mężczyzn, a tą, która przy okazji swojej nowoczesności jest feministką. Przypomniał mi się dowcip o blondynce. Co robi blondynka kiedy się obudzi? Ubiera się i wraca do domu. Nowoczesna czy feministka? Gdyby jednak w dalszym ciągu całą rzecz traktować humorystycznie, to można by pofantazjować, że oto udało się Panu rozebrać feministkę, ale dopiero po złożeniu przyrzeczenia, że nie będzie Pan na nią patrzył jak na dwugłowe cielę, tylko jak na…
Frankfurt nad Menem, środa rano
Pani Małgorzato.
chciałbym usiąść przy Pani na tej ławce… Tam w Busku.
Wydaje mi się, że Domagalik w T-shircie odbarwionym przez siarkę i niedbale spiętych włosach, Domagalik uwolniona sama przez siebie, bez ciśnienia pośpiechu, bez kortyzolu we krwi, bez telefonu komórkowego w pobliżu, bez myśli krążących po stronach właśnie zamykanego numeru gazety, bez gorączki właśnie kręconej „Gorączki”, bez astmatycznego oddechu Warszawki na plecach, ta Domagalik jest zupełnie inna. Dotychczas – tak mi się wydaje -nieodkryta. I dlatego chciałbym przysiąść się do Pani na tej ławce i porozmawiać. Bez dyktafonu i bez notatnika. Czy chciałaby Pani wiedzieć, jakie pytania zadałbym Pani, z obietnicą, że natychmiast zapomnę odpowiedzi?
Mam kolegę, Niemca, który dzieli kobiety na dwie kategorie: te, które interesują się piłką nożną i te, które są brzydkie. Gdybym ja był kobietą, to nigdy by na mnie nie spojrzał. Nie uważam, że jako kobieta byłbym szczególnie ładny, ale interesuję się piłką. Tyle tylko, że zupełnie nie interesuje mnie, kto wygrał, kto przegrał, kto zremisował, kto strzelił, kto nie strzelił, a kto przestrzelił. Wynik meczu jest mi zupełnie obojętny (chyba że gra Polska, wtedy staje się na krótko telewizyjnym ortodoksyjnym szalikowcem). Nieobojętne mi jest jednak, co z tego wyniku wynika dla ludzkości. Ostatnio późnym wieczorem, po meczu Niemcy-Holandia (1:1) jechałem samochodem ulicami opustoszałego Frankfurtu. Billboardy na ścianach miasta pełne są reklam nawiązujących do odbywających się właśnie mistrzostw Europy. Najczęściej reklamują piwo, bez którego „piłka nożna nie ma smaku”, lub ciekłokrystaliczne – ciągle jeszcze bardzo drogie – telewizory, bez których „piłka nożna jest nie do poznania”. Tak jakby na ekranach tradycyjnych telewizorów ci faceci grali w piłkę ręczną. Szczególnie reklamy telewizorów zwróciły moją uwagę. Billboardy układają się w historię opowiedzianą w trzech obrazach. Na pierwszym po wyświetlanym wyniku 1:0 (w tle jest niemiecka flaga) atrakcyjna dziewczyna ma w ręku stanik, który z siebie zdjęła, na drugim (2:0) ma w dłoni koronkowe stringi, a na trzecim (3:0) klęczy z głową pomiędzy udami mężczyzny siedzącego przed telewizorem. Na razie nie przeczytałem, aby jakaś niemiecka feministka podniosła alarm i zaczęła nawoływać do bojkotowania firmy produkującej te telewizory i zrywania plakatów z billboardów.