Kupił Pan sobie vespę (fantastycznie!), ale i nie ma zamiaru podejmować desperackich prób zatrzymywania na sobie wzroku. Wierzę. Zwłaszcza że mężczyźni mają w tej kwestii zdecydowanie łatwiej niż kobiety, bo z reguły to oni, a nie one, są myśliwymi. No może poza tymi, którzy chociażby ze względu na pokaźny stan konta, a tym samym dobre widoki na bezpieczną przyszłość, zawsze są atrakcyjną zwierzyną.
Pisze Pan „Moim zdaniem nawet zdradzać trzeba z klasą, poczuciem godności i odpowiedzialnością. Jak Pani myśli?”.
Otóż myślę, że żeby nie wiem jak się starać, to z klasą zdradzać nie można, a to dlatego, że zdrada jest niczym innym niż kłamstwem. Oszustwem podszytym strachem przed dekonspiracją. Zdradzać można sprytnie, dyskretnie i z nadzieję, że żona i tak dowie się ostatnia. Czy jednak można w tym wszystkim zachować poczucie godności? Wobec siebie, przed własnym lustrem czy wobec tych, których zdradzamy. Można odnieść wrażenie, że jeśli ktoś tak odpowiada i tym samym deklaruje brak odpuszczenia za grzech zdrady, to albo kłamie, bo sam zdradzał i nie chce się do tego przyznać, albo jest śmiertelnie nudny i nie dla niego miłosne porywy ciał i serca.
Co jest przypadkiem a co przeznaczeniem? Znowu odpowiedź na trudne pytanie… Wszystko, co przypadkowe, wydaje się mniej warte i jakby z samej definicji podważa to, co ze sobą przynosi. Przychodzi łatwo i przy okazji. Przeznaczenie automatycznie wyróżnia nas z tłumu, czyni z nas ludzi naznaczonych miłością, ale i cierpieniem. Może być darem, ale i karą. W swoim zeszyciku, w którym od lat zapisuję różne sentencje, znalazłam i taką autorstwa Anatola France'a – „przypadek jest być może pseudonimem Boga, kiedy on sam nie chce się podpisać”. Ładne prawda?
Ja sama boję się proroctw, wróżek i ich kabał. Kiedyś, jeszcze podczas studiów, w jednej z wrocławskich kawiarni o miłej nazwie „Hawana”, przysiadł się do naszego stolika dziwny facet. Niepytany i nieproszony przez nikogo zaczął przepowiadać nam przyszłość. Zapamiętałam i swoją, i przyjaciółki. Do dziś zgadza się ilość dzieci i mężów Był łaskawy, bo roztoczył przed nami wizję długiego życia. Czas pokaże. I mimo że był jakiś taki bez wyrazu, to wydaje mi się, że i dziś bez problemu mogłabym stworzyć jego portret pamięciowy. Brrr…
Tak jak Pan, nie wiem kiedy zaczyna się starość, czy z pierwszą poważną zmarszczką na czole, czy wtedy, gdy przestajemy marzyć. Marzy Pan? A o czym ostatnio?
Wszystko ma swój czas i miejsce. Tak myślimy, bo przez moment towarzyszy nam poczucie wewnętrznej równowagi, że to właśnie tu i teraz? Być może.
MD
Frankfurt nad Menem, czwartek wieczorem
Pani Małgorzato,
poszedłem na pewne myślowe skróty, pisząc, że chciałbym o Pani odpowiedziach natychmiast zapomnieć. Miałem przy tym na myśli „zapomnienie”, które równa się w tym wypadku dyskrecji. Sama Pani przyzna, po 20 latach zadawania pytań, że są takie odpowiedzi, które z natury rzeczy nie nadają się do „rozpowszechniania” poza symboliczną ławką w Busku. Są zbyt osobiste. Jeśli rozmówca nie chciał lub nie potrafił odpowiedzieć na pytania, sam fakt ich zadania jest wykroczeniem przeciwko czyjejś prywatności. Tej granicy nie ustala pytający. Ustala ją odpowiadający. Nie wszystko jest „na sprzedaż”. Tylko to i jedynie to miałem na myśli. Pomiędzy szczerością i ekshibicjonizmem jest bardzo cienka, krucha i bardzo nieszczelna granica. To, co nam wydaje się zwykłą szczerością lub tylko otwartością, dla innych może być wyciąganiem przysłowiowego (przynajmniej w krajach anglosaskich) szkieletu z kredensu. Oburza, bulwersuje, wywołuje niesmak, a nawet obraża. Prywatność trzeba chronić, otaczać murem, a gdy trzeba, nawet drutem kolczastym. Pani to wie lepiej niż ja. Ja jestem w „tej branży” nowicjuszem. Pani tę branżę tworzy od lat. Gdy napisałem „Samotność w Sieci”, większości wydawało się, że wyciągnąłem z szuflady swój pamiętnik, wklepałem go w komputerze, wydałem, wstawiłem do empiku i zrobiłem z tego bestseller. Opisałem swój internetowy romans, pozwoliłem Foremniak i Pieczyńskiemu czytać go w radiu, wywiesiłem billboardy w Warszawie i opowiadałem o tym w „Kawie czy herbacie” rano w TV. Potem jeszcze Domagalik pozwoliła sobie (w „Gorączce”) zapytać „Panie Januszu, czy miał pan wiele kobiet?”. Biedna ta jego żona! Biedne te jego córki! Jak on mógł!? I jeszcze ta Szapołowska dotykająca jego kolana w czasie programu! Okropne. Żadnej godności! I to zaraz po „Wiadomościach”! Zastanawiam się do dzisiaj, czy można obronić się przed takimi zarzutami. Jak przekonać świat, że to nie mój romans, że to nie moja autobiografia, że z własnej biografii można napisać tysiące historii w większości nieprawdziwych? Można swoich bohaterów obdarzyć własną wrażliwością, swoim pojmowaniem świata, ale ubrać ich w nieswoje fabuły. Tak robi większość autorów. Patrzą na świat własnymi oczami, analizują go w swoim mózgu, ale opowiadają cudze lub zmyślone historie. Zawsze jest mi gorąco i niezręcznie, gdy w trakcie spotkań z czytelnikami lub w mediach zadaje mi się pytania typu: jak „Samotność w Sieci” przyjęła pana żona? Nie wiem, jak przyjęła. Nie powiedziała mi o tym. Postanowiła nie czytać tej książki. Z różnych powodów. Ona nigdy nie wypowiada się o rzeczach, których nie zna. Także o książkach, których nie przeczytała.