Reportaż kończył się planszą z podziękowaniem dla firmy, która finansuje je od początku istnienia, bez fanfar i spotów w mediach. Ta firma to Microsoft To także mnie poruszyło. Jakoś inaczej, z większą czułością spojrzałem i dotknąłem klawiatury swojego komputera, siadając przy nim, aby napisać do Pani ten list. Tradycyjnie, jako informatyk jestem na fali „anty-Microsoftu” i przekornie go „nie znoszę”. Za to, że taki wielki, taki wszechmocny, taki pazerny i taki wszechobecny. Ciągle pamiętam swoje frustracje, a nawet ataki agresji, gdy mój komputer zawieszał się akurat wtedy, gdy kończyłem pisać 20. stronę ważnej dokumentacji lub 1000. linię mojego programu. Gdy okazywało się, że jedynym, co może go odwiesić, jest wyciągnięcie wtyczki z gniazdka i że gdy to zrobię, stracę wszystko, co napisałem, miałem w sobie jedynie kipiącą nienawiść i pragnąłem krwawej zemsty. Ponieważ trudno nienawidzić całą firmę, skupiałem się głównie na nienawiści do Billa Gatesa. To dość typowe. Rzadko nienawidzi się systemy, za to chętnie tych, którzy te systemy tworzyli. Przeklinałem Gatesa we wszystkich znanych mi językach, ale głównie po angielsku. Słowo „fuck” było najmilszym, które mógłby usłyszeć, gdyby był w pobliżu.
Czasami wydaje mi się, że Gatesa nienawidzą wszyscy oprócz jego rodziców, jego żony, jego dzieci i akcjonariuszy firmy Microsoft. Za wszystko. Za jego bogactwo, za jego sukces i za to, że w skrytości ducha przeraża ich myśl, iż w dzisiejszych czasach świat bez jego Windowsów byłby naprawdę jak świat bez okien. A tymczasem Gates postępuje, bardzo konsekwentnie, według planu, który sam sobie wytyczył i którego nigdy nie ukrywał przed światem. Zapytany kiedyś o to, jak trzeba żyć, aby osiągnąć taki sukces odpowiedział pytaniem: „Wiesz, jak przeżyć?”. I dał na nie swoją odpowiedź: „Sprawić, by ludzie cię potrzebowali. Muszą potrzebować tego, co masz. Potem nie będą mieli dokąd pójść”. Gatesowi się to udało. Zrobił to bardzo szykownie. Szedł konsekwentnie swoją drogą, powoli, ale systematycznie uzależniając świat od swojego oprogramowania. Kiedyś wypowiedział znamienne słowa: „Nie ma takiej rzeczy, której nie powiemy ludziom, aby przekonać ich, że nasza droga jest ich drogą”.
Dla jednych Gates to współczesny cyborg, dla innych cwaniaczek o twarzy chłopca, który ma tyle dolarów, że mógłby nimi wypełnić basen przed swoim zelektronizowanym jak statek kosmiczny pałacem, który jest tak duży, że potrzebny mu osobny numer kodu pocztowego. Dla jeszcze innych – drapieżny rekin ze śladami krwi na zębach po rozszarpaniu na kawałki kolejnej firmy stojącej na drodze do jego władzy absolutnej. A tutaj nagle taka niespodzianka. Okazuje się, że Gates to nie tylko najbogatszy człowiek świata. To także największy filantrop na planecie Ziemia. Inaczej myślę o nim po tym reportażu, a i Windowsy jakby ostatnio mniej się… zawieszały. Czasami wystarczy mały drobiazg – bo przecież dla niego to przedszkole to naprawdę drobiazg – aby zmienić zdanie o człowieku.
Pierwsze „zbliżenie” do Gatesa jako człowieka nastąpiło u mnie już kilka miesięcy temu. Pamiętam jak na stronie WWW Microsoftu odnalazłem zaproszenie do wzięcia udziału w wideokonferencji z wizyty Gatesa w szkole średniej w małym miasteczku Visalia w Kalifornii. Zostałem dłużej w pracy i za pomocą Internetu przeniosłem się do sali gimnastycznej w Mount Whitney High School w Visalia. Gates, stojąc przed zgromadzoną tam młodzieżą i nauczycielami, powiedział coś, co mnie zaintrygowało, zastanowiło i zmusiło do refleksji. Tylko raz wymówił słowo „Microsoft”. Najwięcej czasu poświęcił krytyce systemu nauczania opartego na propagowaniu kultu „dobrego samopoczucia” podlegającego „politycznej poprawności” i w ten sposób przygotowującego młode pokolenie do „porażki w realnym prawdziwym życiu poza szkołę”. Zakończył swoje przemówienie, formułując dziesięć reguł, które pamiętam do dzisiaj i które jutro (już dawno sobie to obiecałem) powtórzę swoim córkom.
Reguły Billa Gatesa:
1. Życie nie jest sprawiedliwe. Przyzwyczaj się do tego.
2. Świata nie interesuje to, co sam myślisz o sobie. Jednakże świat spodziewa się, że osiągniesz coś, ZANIM poczujesz się, że jesteś wielki.