Poza tym, gdy siadam na swoim miejscu i przypinam się pasem bezpieczeństwa, za każdym razem mam poczucie częściowej, ale nieodwracalnej utraty kontroli nad własnym losem. Czekam wtedy niecierpliwie, aż znajdziemy się na wysokości przelotowej i kapitan uspokoi mnie swoim głosem. Przedtem staram się uspokajać sam. Najpierw, jeszcze na lotnisku, etanolem zawartym w czerwonym winie, potem modlitwą wymawianą z zamkniętymi oczami w momencie startu. Dzisiaj podczas startu także się modliłem. To, co przed chwilą Pani napisałem o swoim strachu, jest tak naprawdę aktem… odwagi. Mężczyźni, o czym Pani wie lepiej niż ja, słuchając wielu różnych mężczyzn w swoim cyklu „Mistrz i Małgorzata”, rzadko przyznają się kobietom, że czegoś się boją, a innym mężczyznom nie przyznają się w ogóle.
Teraz już się nie boję. Słychać znajomy, spokojny szum pracy silników, nie ma turbulencji i lecimy na wysokości przelotowej. Uspokoił mnie i etanol z lotniska, i głos kapitana Schneidera, i widok uśmiechniętych stewardes, i te same co zawsze minus 55 stopni na zewnątrz samolotu. Gdy coś przez dłuższy jest czas niezmienne, to ulegamy złudzeniu, że tak będzie już do końca. Wyciągnąłem laptopa, mam w słuchawkach muzykę klasyczną. Miły mojemu sercu i moim uszom polski akcent nie tylko Chopin, ale także bardzo współczesny Henryk Mikołaj Górecki ze swoją „Małą Fantazją” w programie audio na transatlantyckich lotach niemieckiej Lufhansy. Piszę do Pani. zastanawiając się nad swoją modlitwą w czasie startu…
Modliłem się ze strachu. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości Religia i religijność bardzo mocno uwarunkowane są strachem. Uważam, że żadna religia by nie powstała, gdyby ludzie się nie bali. I za wszelką cenę nie chcieli przetrwać.
Czy potrzeba i pragnienie przetrwania to główne przyczyny, dla których ludzie wpadli na pomysł boga i religii? Jeśli tak, to religia niewiele różni się od ewolucji. Pozwoli Pani, że pofilozofuję teraz na te tematy. Filozofia i religia stykają się ze sobą w wielu miejscach. Ale także różnią się istotnie od siebie. Pomyłki w religii są bardzo niebezpieczne, podczas gdy pomyłki w filozofii mogą jedynie śmieszyć. Mam na to kilka godzin i pomyślałem, że będąc o dziesięć kilometrów bliżej nieba, porozmawiamy o religii? Możemy prawda?
Czasami zastanawiam się, co było pierwsze: bóg czy potrzeba boga?
Innymi słowy: czy ludzie stworzyli i podporządkowali się religii na podstawie transcendentalnych znaków przysyłanych im „z góry” przez jakiegoś Jahwę, Allaha, Krisznę lub Boga? Czy raczej – na określonym etapie ewolucji człowieka – powstała potrzeba wymyślenia Kogoś takiego, aby zachować gatunek? Wielu nawet ortodoksyjnie ateistycznych naukowców traktujących religię jako jedną z odmian spirytualnego hokus-pokus, przyznaje, że bez boga i religii ludzie, jako gatunek, nie byliby w stanie przetrwać. Ludzie stali się według nich ludźmi między innymi dlatego, że pojawił się jakiś Naczelny Moralny Policjant w postaci boga, który gwizdał i gwiżdże w gwizdek, gdy sprawy wymykają się (człowiekowi) spod kontroli. W ten sposób człowiek nieustannie „upominany” przez boga, stawał się z dzikiego zwierzęcia zwierzęciem moralnym. Pamięta Pani? Rozmawialiśmy już o tym przy okazji naszej dyskusji na temat książki Roberta Wrighta „Moralne zwierzę”.
Historia ludów, plemion i szczepów, które w toku rozwoju ewolucyjnego nie zyskały potrzeby zaistnienia boga, jest historią społeczeństw, które wyginęły w chaosie rozłożonego w czasie grupowego samobójstwa. Idea potrzeby, a nawet konieczności fenomenu boga dla zachowania gatunku jest tym, co łączy stojących na gruncie darwinizmu redukcjonistów i ortodoksyjnych kreacjonistów z naukowymi tytułami akademii teologicznych, którzy z kolei darwinizm traktują jak paranaukowy wymysł sfrustrowanego angielskiego ateisty. Zarzut (jeśli to w ogóle jest zarzut, dla mnie na przykład nie) ateizmu wobec Darwina jest notabene nieprawdziwy. Sam Darwin nigdy za życia nie nazwał się „ateistą”. Był raczej agnostykiem, to znaczy kimś, kto uważa, iż nie ma dostatecznych podstaw, by przyjąć lub zaprzeczyć istnieniu boga.
Mimo zaciętości tej dysputy obie grupy zgadzają się ze sobą co do jednego: bóg był i ciągle jest ludzkości potrzebny. Według kreacjonistów od pierwszej sekundy życia człowieka, którego bóg stworzył na swój „obraz i podobieństwo”, według neodarwinistów (sam Darwin nigdy o tym nie pisał) dopiero od pewnego momentu ewolucji tegoż człowieka. Jeśli tak jest, to według rozumowania ewolucjonistów musi przełożyć się to jakoś na geny w ludzkim DNA. I w tym momencie nasuwa się natychmiast, sam przyznaję, dość prowokacyjne pytanie: czy istnieje zatem gen boga?