Выбрать главу

– Dlaczego dla… – zaczęła Janeczka i zreflektowała się. – Nie, ja też zgłupiałam. Gdyby Kazio miał załatwić dla niego, to i Kazio by sobie zapisywał. Więc dla Kazia, zgadza. się. Wykreślamy, deski do niczego. Znak zapytania za Przeworskim, jeżeli on sam nie wiedział, to skąd my mamy wiedzieć… Nie zgadniemy tak od razu.

– Trudno, najgorsze zostawimy na koniec. Dawaj te skróty, co tam jest? Fałsz, zaraz… Tylko fałsz! To znaczy, fałszerstwo, fałszowanie, fałszywy… Ale nic więcej na fałsz nie ma. Jedno słowo.

– Fałszywy Wickowski, fałszywy Kazio…? – zaczęła Janeczka z dużym powątpiewaniem. – No nie wiem, jakoś mi nie pasuje… Fałszerstwo Wickowskiego…?Też nie. I w ten sposób zapisuje sobie pożyczone, przecież nie pożyczał im fałszywie! W dodatku tu przed Kaziem jest pe.

– Fałszywy podlec Kazio – zaproponował Pawełek.

– No coś ty?! I z takim fałszywym podlecem ciągle miał do czynienia?!

– Kto to w ogóle jest, ten Kazio? Na listach go nie było? Janeczka zajrzała do innego zeszytu.

– Nie, Kazimierza nie widzę. Chyba że na tych bez nadawców. Trzeba zapytać panią Amelię.

– To już bym zapytał o wszystkich hurtem. O Kazia, o Felka, o Gucia, o Przeworskiego…

– Wobec tego najpierw ich wszystkich przepiszmy…

– Nie, najpierw skróty. Jak już trzymam ten słownik… Co tam następne? Kat. Czekaj…

– Gib.

– Zaraz, już mam kata. Kat, katafalk, katalepsja, kataklizm, katakumby, katalog, katanka… O rany, pół strony!

– Przeczytaj wszystko dwa razy.

Pawełek dojechał aż do katuszy, po czym odczytał wszystkie słowa ponownie, powoli i z namysłem. Zaczęli dopasowywać je do ryb. Na dobrą sprawę, nic tu nie miało sensu, nie rozstrzygnęli kwestii.

– Z gibem jeszcze gorzej – stwierdził niezadowolony Pawełek. – Tylko jedno słowo, gibać. Gibanie, gibki, gibkość. Gibki Felek. Kretyństwo.

– Imiona własne! – wykrzyknęła Janeczka. – To nie jest rzeczownik pospolity, on to ciągle pisze dużą literą. Są tam jakieś nazwy, albo imiona?

– Nie, nie ma. Czekaj, wezmę drugi… W starym słowniku francuskim były tylko imiona własne osób, wśród których żaden Gib nie istniał.

– Gertruda, Gustaw, Gwendolina – przeczytał Pawełek ze zdecydowanym niesmakiem. – Do bani. Kata z rybami za dużo, a giba z Felkiem za mało. Nie zgadniemy. Jest tam dalej coś normalnego?

Z pozostałych skrótów przy pomocy słownika rozszyfrowali większość. W ostatecznym efekcie nieodgadnione tajemnice zajęły zaledwie niecałą stronę.

– Właściwie obchodzi nas tylko to, co dotyczy znaczków – zauważyła Janeczka w zamyśleniu. – Wobec tego zapytamy dziadka. Jeżeli czegoś nie będzie wiedział, to znaczy, że ze znaczkami nie ma to nic wspólnego.

– Bardzo dobry pomysł – pochwalił Pawełek.

– Ale przedtem zadzwonimy do pani Amelii i spytamy o tych ludzi…

Pani Amelia była w domu. Ciągle jeszcze gnębiły ją lekkie wyrzuty sumienia i spragniona była rehabilitacji. Z radością udzieliła informacji, nie pytając nawet, do czego im są potrzebne.

– Kazio to jest chrzestny syn mojego wuja – rzekła od razu. – Obecnie jest to dorosły człowiek, już od paru lat mieszka w Szwecji, niedawno się tam ożenił. Ale… Czekajcie! On zbierał znaczki! Jeszcze jako chłopiec, a nawet i później, jak już był dorosły. Zdaje się, że głównie chodzi wam o znaczki?

– Tak – przyznała Janeczka. – A Felek?

– Ach, to był taki przyjaciel wuja, ale nie pamiętam jak się nazywał i nie wiem, co się z nim dzieje. Zdaje się, że też zbierał znaczki… Tak, oczywiście! Tak mi coś się majaczy, że wuj poznał ich ze sobą, tego pana Felka z Kaziem, bo obaj zbierali… Ale to było już bardzo dawno temu!

Pozostałych osób pani Amelia nie znała, wydawało jej się tylko, że Gucio pracował razem z wujem, ale nie była tego zupełnie pewna. Na pytanie, dlaczego nie znaleźli żadnych listów od Kazia, odparła, że Kazio przysyłał wyłącznie karty pocztowe dwa razy w roku, a karty wyrzuciła na samym początku, za co najmocniej przeprasza. Jej wyrzuty sumienia na nowo się wzmogły.

Bardziej od pani Amelii przydatny okazał się dziadek.

– Wiem, kto to jest pan Jeremi Płoszyński, oczywiście – powiedział bez namysłu. – Ściśle biorąc, nie jest, tylko był. Filatelista, także ekspert, już nie żyje, umarł parę lat temu.

– Dokładnie kiedy? – nacisnęła Janeczka.

– Dokładnie nie wiem, ale mogę sprawdzić, może jutro. Kogo tam jeszcze macie? Wickowski? Nie znam. M. Nachowska, Maria, to jest taka jedna pani, która kiedyś pracowała w sklepie filatelistycznym, bywa niekiedy w klubie. Nie zbierała znaczków, sprzedawała cudze, wiecie, ktoś chciał sprzedać, dawał tej pani i ona to załatwiała, znała się na tym, bardzo solidna i przyzwoita osoba. Już dość dawno jej nie widziałem, co mnie nawet trochę dziwi. Przeworskiego nie znam. Machniak i Filipek… Pierwsze słyszę. Cudzikowski… Też nie znam. Ale wiecie, weźcie pod uwagę, że ja nie muszę znać wszystkich zbieraczy, ich są setki tysięcy, znam tylko niektórych.

– Nie szkodzi. Teraz tu mamy takie różne skróty. Może zgadniesz, co to może być na przykład fałsz pe.

– Fałszerstwa polskie – powiedział dziadek bez sekundy wahania.

– Co?

– Fałszerstwa znaczków polskich, mówiąc dokładnie. Jest taka książka, która o tym traktuje.

– Niech mnie indor zadnią nogą kopnie trzy razy! – wykrzyknął zaskoczony Pawełek. – Coś takiego…! W życiu by mi do głowy nie przyszło! A przecież wiemy, że jest taka rzecz…!

– Już to mamy uzgodnione, że obydwoje zgłupieliśmy – przypomniała Janeczka z lekkim rozgoryczeniem. – Fałszerstwa znaczków zagranicznych też są?

– Są, oczywiście. Każdy kraj ma swoją literaturę na ten temat. Proszę, cala ta półka…

Dziadek odwrócił się od biurka i wskazał jedną z półek regału. Stało tam mnóstwo grubszych i cieńszych książek w różnych językach. Janeczka i Pawełek zgodnie wydali z siebie ciężkie westchnienie.

– Oczywiście, to nie musi być to – ciągnął dziadek. – Fałsz pe może oznaczać także coś innego, na przykład fałszerstwa polskiego malarstwa. Albo fałszowanie podpisów. Ale chcieliście, żebym mówił, co mi się nasuwa na myśl w związku z filatelistyką, prawda?

– Jasne – przyświadczył Pawełek. – Zgaduj dalej. Kat ryby.

Dziadek okazał wyraźne zakłopotanie.

– Powiedziałbym, że jest to uzdolniony wędkarz… Ale to byłoby raczej kat ryb. Kat jednej ryby…?

– Nie kat, tylko coś dłuższego – poprawiła niecierpliwie Janeczka. – Kat to jest skrót. Kat, kropka, ryby.

– Katalog. Katalog ryb…

– Istnieje coś takiego? – zdziwił się Pawełek.

– Wiecie, że nie wiem – stropił się dziadek. – Istnieje encyklopedia ryb. Ale katalog…? A, może katalog rybacki! Katalog sprzętu rybackiego, oczywiście, wędkarskiego także, no, u nas tego nie widziałem, ale wszystkie zachodnie kraje mają takie wydawnictwa.

– Może być. Katalog do filatelistyki pasuje. Teraz Gib.

Dużą literą.

– Gibbons.

– O, niech mnie…

– Wiem! – wrzasnęła Janeczka, przerywając bratu. – A Zum, to będzie Zumstein! Też katalog! I mamy go przecież!

– Zaćmienie umysłowe też mamy – stwierdził z goryczą Pawełek. – Przecież znamy to wszystko i nic nam nie przychodziło do głowy. Niedorozwinięte tumany. Hydr.

– Proszę?

– Hydr. Przez samo h. Przy tym Cudzikowskim.

Dziadek zastanawiał się usilnie.

– Bardzo mi przykro, ale wasze zaćmienie umysłowe jest widocznie zaraźliwe. Nie przychodzi mi do głowy nic innego, jak tylko hydraulik. Z filatelistyką żadne hydr mi się nie kojarzy.

– Może i rzeczywiście hydraulik – zgodziła się Janeczka.

– Jest tam obok adres, na wszelki wypadek sprawdzimy. Zostało nam tylko cer. ząb. napr. i anal. m. kr.

O zakładzie naprawy i sklejania ceramiki zabytkowej dziadek wiedział, był tam nawet kiedyś, natomiast anal. m. kr. odgadł po uwidocznionym obok adresie. Sam w razie potrzeby korzystał z tego laboratorium analitycznego, przeprowadzając tam różne badania. Z filatelistyką nie miało to nic wspólnego w tym samym stopniu co hydraulik.

– W rezultacie z tego całego notesu nic nam nie zostało – powiedział mocno rozczarowany Pawełek, kiedy wrócili już do swego mieszkania na dole. – Miał katalog Gibbonsa i książkę o fałszerstwach i pożyczał je tym dwóm, Kaziowi i Felkowi. I tyle.

– Miał także katalog polski i katalog Zumsteina i teraz my je mamy – przypomniała Janeczka. – Ale ze wszystkiego wynika, że nie był filatelistą i właściwie znaczków nie zbierał. Dziwię się, że w ogóle miał katalogi.

– Może zamierzał zbierać. Albo dostał coś od kogoś i chciał sprawdzić, co to jest. Albo zbierał dawno, a potem przestał. Stare katalogi też mógł od kogoś dostać. Czekaj, popatrzmy, z którego to roku!

Polski katalog znaczków pochodził sprzed osiemnastu lat, katalog Zumsteina był jeszcze starszy. Oba były w niezłym stanie, chociaż nieco podniszczone.

– Może sobie tu coś ponaznaczał? – powiedział z nadzieją Pawełek. – Wiedzielibyśmy przynajmniej, co chciał sprawdzać…

Otworzyli równocześnie. Pawełek katalog Zumsteina, a Janeczka polski. Uczynili to właściwie siłą rozpędu, bo napięcie i zainteresowanie zdecydowanie w nich opadło. Dociekliwość w kwestii poczynań dawno zmarłego wuja pani Amelii nie miała, zdawałoby się, żadnego sensu i szkoda było na nią czasu. Niemniej, z sensem czy bez, do katalogów zajrzeli i nie ulega wątpliwości, że w tym właśnie momencie w sprawę wmieszało się Przeznaczenie.

Na długą chwilę zapanowało milczenie, mącone tylko szelestem kartek. Janeczka dokonała odkrycia pierwsza.

– Jest! Popatrz!

Pawełek zajrzał jej przez ramię i czym prędzej odnalazł w Zumsteinie Polskę. Z przejęcia aż gwizdnął.

– Popatrz…!

W szwajcarskim katalogu cena pierwszego polskiego znaczka była przekreślona i obok niej ołówkiem dopisano kilka innych, znacznie wyższych liczb. Przy znaczkach dopłaty widniało to samo, wszystkie ceny podwyższone, wpisane drobnym maczkiem. W polskim katalogu znajdowały się ptaszki przy każdej odmianie znaczka, ponadto na marginesie wypisane zostały jakieś uwagi, prawie niemożliwe do odczytania, wykonano je bowiem ołówkiem, a potem próbowano wytrzeć gumką. Zbladły i rozmazały się, ale wyraźny ślad pozostał.