Выбрать главу

— W porządku. — Uśmiechnęła się do niego radośnie. — Jestem coraz bliżej naprawdę dobrego programu. Aha, Vicki kazała panu powiedzieć, że już przechodzi przez Dekon i zaraz będzie mogła z panem rozmawiać.

— Co zabrało jej tyle czasu?

— Sama o wszystkim opowie. Przykro mi, Jackson, ale muszę wracać do pracy.

Po raz pierwszy Lizzie zwróciła się do niego po imieniu. Wbrew sobie Jackson uśmiechnął się smutno. Lizzie uznała, że są już równorzędnymi partnerami. I jak on się teraz czuje?

Był za bardzo zmęczony, żeby w ogóle coś poczuć.

Ale kiedy wyszedł spod prysznica, przyodziany w przydziałową piżamę w obowiązkowej zieleni K-C, na jego jedynym przydziałowym, obowiązkowo zielonym krześle siedziała Vicki.

— Witaj, Jacksonie. Pozwoliłam sobie wejść.

— Właśnie widzę — odparł. Czy jest tu podsłuch i podgląd? Jasne, że jest.

Zobaczył, że Vicki jest chyba jeszcze bardziej wyczerpana od niego. Zamiast amatorskiego kombinezonu, w jakim ją dotąd widywał, miała na sobie obowiązkowo zielone spodnie i tunikę, które przydzielono jej w sekcji Dekon.

— Byłam u ciebie w domu, to dlatego nie mogłam przyjść wcześniej — odezwała się. — Nie bądź taki zaniepokojony, z Theresą wszystko w porządku. Ale mam ci dużo do opowiedzenia.

— Może nie…

— …przez całą szerokość pokoju. Tak, masz rację, kochanie. Wstała z krzesła i zaczęła iść w jego stronę; nie zatrzymała się, dopóki nie wepchnęła go na łóżko i nie wyciągnęła się sama przy jego boku. Przyłożyła usta wprost do jego ucha i szepnęła:

— Mógłbyś udawać, że to naprawdę. Wiesz, monitory.

Jackson otoczył ją ramionami. Pewnie była zawodowo przygotowana do takich sytuacji, ale on — nie. Czuł się zażenowany, śmieszny, wyczerpany — i napalony. Czuł w ramionach jej szczupłe ciało, tak różne od drobnego, lubieżnie zmysłowego ciała Cazie. Pachniała płynami z Dekonu i czuł zapach jej czystych włosów.

Nakryła ustami jego ucho.

— Lizzie opuściła swoje plemię dwa tygodnie temu, bo odkryła tam monitory o najwyższej intensywności przekazu. Idąc za strumieniem danych, wytropiła Azyl. To oni stoją za neurofarmaceutykiem. Nie, Jackson, nie reaguj. Odstawiaj dalej amory.

Azyl. Odpowiada za neurofarmaceutyk strachu. Ale dlaczego to zrobili? Żeby władza nie przeszła w ręce nieprzewidywalnych Amatorów.

— Jest więcej — wyszeptała mu w ucho Vicki. — Coś dziwnego dzieje się w Państwowych Laboratoriach Brookhaven. Zablokowali dostęp do informacji. Kiedy Azyl wyleciał w powietrze, Lizzie znów mogła bezpiecznie szperać, więc przeszperała głęboko akta rządowe. Tylko zgaduję, ale wydaje mi się, że Azyl starał się rozprzestrzenić neurofarmaceutyk w enklawach, zanim ktoś ich sprzątnął. Sieci informacyjne zakładają, że to Selene, ale jeśli Theresa się nie myli, Selene jest puste, a Jennifer zabiła Mirandę, zanim sama oberwała. Zatem Azyl musiał zniszczyć ktoś inny. Nie, Jackson, nie reaguj. Zachowuj się naturalnie.

„Zachowuj się naturalnie”. Czyli jak, do jasnej cholery? Jackson już nie bardzo wie. „Selene jest puste”, „Jennifer Sharifi zabiła Mirandę”, i „Azyl musiał zniszczyć ktoś inny”. Czuł, jak drżą mu ramiona. Żeby to powstrzymać, przyciągnął Vicki mocniej i przycisnął usta do jej szyi.

— A… a Theresa?

— Rozłóż się wygodnie, Jackson. To długa i skomplikowana historia. Coś się stało z Theresą, a ja tak naprawdę nie rozumiem co. Ani jak.

INTERLUDIUM

DATA TRANSMISJI: 20 maja, 2121

DO: Bazy księżycowej Selene

PRZEZ: Stację naziemną enklawy Denver, satelitę GEO C-1663 (USA)

TYP PRZESŁANIA: Nie szyfrowane

KLASA PRZESŁANIA: Klasa D, dostęp publiczny, zgodnie z ustawą Kongresu 4892-18, z maja 2118

POCHODZENIE: „miasteczko Crawford-Perez”

TREŚĆ PRZESŁANIA:

Liczyliśmy na ciebie, Mirando Sharifi. Miałaś nas uratować i co? Teraz jest za późno. Troje dzieci jest już chorych. I to wszystko twoja wina.

I do kogo teraz mamy iść, co? Do kogo?

POTWIERDZENIE: Nie otrzymano.

23

BUDZĄC SIĘ Z GŁĘBOKIEGO SNU, THERESA ODKRYŁA, że znajduje się z powrotem we własnym łóżku, choć nie bardzo pamiętała, jak do niego dotarła. Czy przywiozła ją do domu Lizzie Francy, robotaksówką? Chyba tak właśnie musiało być.

A ona, Theresa Aranow, wydostała Lizzie z więzienia.

Theresa leżała cichutko, nie mogąc się temu nadziwić. Bolały ją plecy, swędziała skóra, piekła łysa głowa. Czuła się tak, jakby wszystkie mięśnie miała z wody. A mimo to potrafiła się zmusić, żeby opuścić mieszkanie, pojechać do więzienia i wyswobodzić tę obcą dziewczynę, którą widziała tylko raz w życiu. Mimo całego swego przerażenia, wątpliwości, bolesnego niepokoju, które tkwiły w niej tak samo jak zawsze. Jej mózg był nie inny niż zwykle. Tylko że dziwnym sposobem, kiedy udawała, że jest Cazie, jakoś się zmieniał.

Nie — nie udawała, że jest Cazie. Ona stawała się Cazie. Przynajmniej na chwilę, we własnych myślach.

Czy to oznacza, że potrafi jakoś odmienić swój mózg? Że każdy tak może? Bez żadnych strzykawek od Bezsennych, których przecież już nie ma?

Do łóżka zbliżyła się robopielęgniarka.

— Czas na ćwiczenia rehabilitacyjne, pani Aranow. Czy zechce pani najpierw coś zjeść?

— Tak. Nie. Proszę dać mi pomyśleć.

Theresa zapatrzyła się na urządzenie. Przez sześć tygodni słyszała, jak Vicki i Jackson wydają mu polecenia. Zapamiętała te słowa.

— Proszę wykonać skanowanie mózgu i wydrukować wyniki.

Robot przyjął właściwą pozycję, otoczył jej głowę czterema ekranami i delikatnie zamruczał. Theresa leżała nieruchomo i myślała o tamtym jesiennym wieczorze, kiedy Cazie przyprowadziła ze sobą swoich przyjaciół — takich zimnych, przerażających mężczyzn, ubranych w łachmany i pszczoły i wdychających coś z inhalatorów. Kiedy robot wypuścił z siebie wydruk, rozłożyła go na pościeli w różowe kwiatki.

— A teraz proszę wykonać jeszcze raz to samo, dokładnie za pięć minut.

— Wykonywanie dwóch skanowań w tak krótkim odstępie czasu nie jest przyjęte. Wyniki nie…

— Mimo wszystko proszę to zrobić. Tylko ten jeden raz, dobrze? Doprasza się czynności u robota. Cazie nigdy niczego by się nie dopraszała. Theresa zamknęła oczy i stała się Cazie. Wchodziła pewnie do budynku więzienia, nalegała, żeby wydano jej Lizzie… Była na lotnisku Wschodni Manhattan, wynajmowała sobie czarterowy samolot… Stawała twarzą w twarz z Cazie — Cazie twarzą w twarz z Cazie! — i mówiła jej, żeby lepiej traktowała Jacksona, mówiła jej, jaki dobry jest Jackson, a teraz każe jej się wynosić…

Robopielęgniarka zamruczała jeszcze raz.

Theresa zamknęła oczy. Kiedy znów była tylko Theresa, przyjrzała się uważnie obu wydrukom, próbując je ze sobą porównać. Nie wiedziała, co znaczą diagramy, liczby ani symbole ciągnące się po jednej stronie. Większość słów była dla niej za trudna. Ale widziała wyraźnie, że na obu papierach wszystkie te rzeczy różnią się od siebie.

A więc to prawda.

Jej mózg pracował inaczej, kiedy była Cazie. Kiedy nakazywała mu pracować inaczej. Mogła dowolnie zmienić sobie procesy biochemiczne albo elektryczne, czy cokolwiek tam mierzyły te badania.

Robopielęgniarka znów odezwała się swoim przyjemnym głosem:

— Czas na ćwiczenia rehabilitacyjne, pani Aranow. Czy zechce pani przedtem coś zjeść?