Выбрать главу

Tak bym zrobił. A jednak tymczasem ona jest nadąsana jakby była co najmniej panią na włościach tego murku, a ja bym był abnegatem, nielegalnym tu emigrantem bez paszportu, bez wizy do niej, bez niczego.

Ładny dzień jest, zagajam bardziej w tonie łagodzącym

Ona mówi na to: no to ja chyba mam już zjazd z proszku, chce mi się rzygać i normalnie zaraz się zrzygam ci na spodnie, jak mi od nowa nie nasypiesz choć małą kreskę. Mam niechybne wrażenie, że chyba już nawet jestem martwa, że już prawie nie żyję. Starczy jeden podmuch wiatru, jeden z jego strony gest. Wybacz ale teraz będę serialnie uczuciowa. Bo gdy na gospodarstwie ucinają kurze łeb, ona również biega taka jeszcze bez głowy piętnaście metrów przez całe podwórze. Tak się właśnie jak ona czuje, niczym kura o głowie obciętej, biegnąc resztą sił przez podwórko. Lecz wiem, iż zaraz bez wątpliwości umrę. Gdybyś ty, Silny, umiał mi choć raz pomóc, zrozumieć mnie.

To, co było, resztkę, co znajduję w jej torebce, gdyż Magda ma już dość całkiem wyraźne zejście, to jej nasypuję na gazetkę z Hitu. Co ją znalazłem nieopodal w pobliżu. Jest już świt. Mówię, by nie umierała, mówię, iż to uczucie, cokolwiek by go nie jątrzyć, nie niszczyć, ono między nami istnieje. Ona natomiast ma głowę cofniętą w stosunku do ciała i tylko idzie na zmianę przytakując. Jej twarz jest mizerna raczej, anemiczna. Bardziej jakby pod spodem, wewnątrz, Magda miała ziemię ogrodową niż mięso. Co mnie szokuje. Idziemy do dworca, choć byśmy mogli wziąć taksę. Ale raczej jest to niemożliwe, gdyż istnieje możliwość pawia ze strony Magdy, rzygania ziemią ogrodową być może, gdyż tak ona w tej chwili wygląda. Poza tym myślę iż dobrze jest spacerować z rana dla zdrowia. Co kategorycznie może w jej sytuacji pomóc w ustąpieniu objawów, zmienić całą sytuację na naszą korzyść. Po drodze wstępujemy na stację benzynową, ponieważ kupuję Magdzie „Filipinkę”, by poczytała sobie jakieś czasopismo, gazetę. Choć raczej jestem przeciwko w sposób deklaratywny. Magda mówi, że to dobry znak, iż jestem miękki, romantyczny, czuły dla niej jak żaden przede mną. W gazecie załączona jest wyraźnie taka dżinsowa torebka z materiału. Co Magda z miejsca od razu zauważa. Co w jej stanie jest znaczące, bo widać, iż musi być nagle radosna, szczęśliwa, choć ogólnie wygląda fatalnie. Gdyż z aferacją, z podniesieniem wysypuje ze swojej torebki inne rzeczy na chodnik. Są to przeważnie gumy do żucia, różne damskie farmazony jak dezodoranty, szminki, ustniki, różne przyrządy do urody. Lekko mnie to podkurwia, jako że mimo że jest ranek to to jest jednak siara, niezła kaszana takie postępowanie, co mówię, żeby nie robiła na środku miasta syfu. Ona mówi, że gówno, bo ponieważ nikt i tak jej tu i teraz nie widzi, to więc ona może sobie nawet tu nasikać, jeśli by jej się akurat zachciało. No więc tamtą torebkę wywala precz, a tę nową wykorzystuje, rzucając do niej wszystko, co ma, zostawiając tylko na chodniku puste woreczki po prochu, śmieci po gumie. Jak również długopis z napisem „Zdzisław Sztorm”, ziołowe tabletki na uspokojenie się, które poznaję na wylot. Bo śmierdzą kurzym gównem.

E, ten długopis to zostaw, może się przecież później być potrzebny -mówię. Ona na to, iż się odchudza teraz ostatnio i zeszła dziesięć kilo z ramion, a długopis wywala kategorycznie, ponieważ przypomina jej złe wspomnienie Wargasa, od którego go posiada.

Zastanawiam się, skąd u niej ten deklaratyzm, ten dar decyzji. Wiadomo, bilety niebilety, kolejka, odlewamy się pod dworzec, papierosy LM, mentole, gdyż jako takie tylko zostały. Mówię jej, iż kobiety są wyjątkowo pokrzywdzone musząc sikać w ten sposób i że wygląda jak odlatująca maszyna latająca. Magda mówi, że chuj mi do tego, żebym lepiej pilnował, jak samemu sikam. Mało energicznie czyta „Filipinkę”, mówi, wyjadę, wyjadę stąd gdzie indziej, do lepszych państw. Ja mówię, że niby gdzie. Ona na to, że do ciepłych krajów chociażby. W międzyczasie chodzi w kąt kolejki, jako że nie ma żadnych prawie prócz nas pasażerów, bo cokolwiek by nie mówić, jej mdłości są przemożne, nie mówiąc już o szczegółach. Poczym ze spokojem czyta dalej. Mówi, że pojedzie do tych krajów, gdzie są te ciuchy, te kosmetyki, kremy z ogórków, ze wszystkiego, gdyż tylko tam chce żyć, jeśli ja chcę z nią być, żele pod oczy, różne kremy, sole kąpielowe. Ja mówię, że owszem chcę, choć moje w tej kwestii rozumienie rzeczy jest inne, powiedziałbym bardziej lewicująco-patriotyczne. No i mówię Magdzie, jaki jest naprawdę stan rzeczy w naszym kraju. Opowiadam jej o powszechnym ucisku rasy panującej nad rasą pracującą, rasy posiadającej nad rasą nieposiadającą. Iż są to te same relacje, co niewolnictwo. Iż Zachód śmierdzi, ma zniszczone środowisko, które zaśmieca różnymi związkami nienaturalnymi, PCV, CHYDP. Iż panują tam żydobójcy, robotnikobójcy, mordercy, którzy utrzymują się i swe nieślubne dzieci z ucisku, z tego, że sprzedają ludziom firmowe gówna w firmowym papierku sprzedawane przez firmę „Mc Donald's”

Pierdolisz – mówi Magda bez krwi w twarzy, z wyrazem bardzo przejętym. Niby dziecko któremu demaskują na oczach oszustwo, którym jest św. Mikołaj, równie śmierdzący zwyczaj czerpany garściami z Zachodu. To nie jest gówno, gdyż ja to jadłam.

Owszem, ja też to jadłem, ale nie chcąc cię zmartwić, jest to właśnie gówno, gówno ludzkie, a nawet krowie, psie, zwierząt domowych i cyrkowych. Tak jej to obrazowo tłumaczę, żeby sobie pojęła. Jest to gówno preparowane, chemicznie wynaturzane, zmieniane ze swego składu na inny skład i smak. Jest to już kwestia specjalistyczna, technologie, produkcyjne procedury, precedensy. Jedno gówno idzie bardziej na te bułki, z drugiego robią mięso, z trzeciego cebulę, z czwartego, najgorszego rodzaju gówna, keczup i musztarda.

Magda nie chce mi wierzyć, mówi: skąd to wiesz, prozaik i poeta w jednym jesteś, co?

A ja jej na to, gdyż nie mam dowodów rzeczowych, a nie chciałbym jej zawieść, mówię, że z poradników, podręczników różnych do spraw lewicy, do spraw anarchistycznych, wolnościowych.

Ona na to gapi się na mnie i mówi: czy gówno, czy nie gówno, ale dobre dosyć, znaczy smaczne.

Ja mówię na to: a to jest akurat prawda, i oboje patrzymy w okno, marząc o produktach żywnościowych, spożywczych, gdyż dłuższy czas nie jedliśmy obiadu ni kolacji, nie licząc tych drinków, tej amfy. Potem już milcząc wracamy do mnie na chatę, gdyż akurat jest wolna, pusta. Zaraz jest już po wszystkim, po całej naszej miłości, gdyż jesteśmy dość zmęczeni, znużeni całą tą nocą pełną uczuć i wielu zdarzeń. A Magda idzie do lustra, poprawia sobie gatki, naciąga na twarzy skórę i mówi do mnie zrazu tak z wielkimi pretensjami: czemu mi żeś nie powiedział?! Czemu żeś mi nic nie powiedział?