Выбрать главу

To znaczy na jakim tle? – ja odpowiadam pytaniem z tapczanu, gdyż jestem dość zmęczony całą tą sytuacją. Ona mówi: że wyglądam tak! Grubo! Wręcz puszyście! To co z rąk zeszłam poszło mi w twarz chyba, cały tłuszcz, całe mięso, co mi z rąk zeszło! Kurwa mać! W dupę! Wyglądam jak wieprz i knur! Oko i usta podwójne! Dwa razy powtórzone na moją twarz!

Dalej niestety nie wiem, gdyż pomimo jej nienaturalnych wrzasków i tłuczenia o umywalkę różnych kosmetycznych rzeczy, zasypiam i budzę się już kiedy indziej. A co mi się śni, to już za przeproszeniem nie jej rzecz.

* * *

Na komórkę dostaję wiadomość tekstową od Andżeli. Cześć Silny, poznaliśmy się tam i sram, oraz czy się jeszcze kiedyś spotkamy. Taka wiadomość. Taki sms. Budzę się w tym momencie ze snu, w pościeli, w rodziców tapczanie, snu być może, że długiego, choć być może, że krótkiego. Ponieważ która jest godzina, jest to wątpliwe. Być może, że nie ma godziny żadnej, gdyż jest koniec świata z apokalipsą, co ujawnia się i daje syndromy w mojej psycho i fizjologii. Gdyż nie jest ze mną dobrze, szczególnie fizycznie, fizjologicznie. Wtedy zauważam jeden nieznośny do przyswojenia i logicznego zrozumienia fakt. Tuż blisko mnie leży najwyraźniej Magda, śpiąc, co nakręca mi wokół tego tematu niezły film. Klasyczny halun. Gdyż wyraźnie obok jest, ale czy żyje, czy nie żyje, jest to wątpliwe. Boję się, dostaję niezłego stracha na tym punkcie, ponieważ ona wygląda raczej źle, raczej jak nieżyjąca, wręcz powiedziałbym dosłownie martwa. Raz oddycha, a na zmianę raz nie oddycha, dla odmiany, zapewne by mi zrobić jeszcze gorszy film. Nie ruszając się w międzyczasie na krok od swej ustalonej pozycji. Usiłuję sobie przypomnieć ze wczorajszego wieczoru jakieś wydarzenie, jakiś fakt, podczas którego Magda poniosła niechybną śmierć. I przypomnieć nie mogę.

Natenczas, choć każdy mój najmniejszy ruch jest prawie że śmiertelny, a ból i cierpienie są mym nieodłącznym kochankiem, sięgam po jej torebkę. Co dużo mnie kosztuje bólu w bańce i wszystkich ludzkich organach, jakie są w moim ciele. Aczkolwiek muszę z niej wywalić na kołdrę ten cały gównatus, który ona tam nosi ze sobą, a którego zawartość mnie gówno za przeproszeniem interesuje. Wszystko, by wydobyć jeden złamany panadol w postaci tabletki.

Ponieważ może nawet zdradzam swe antyglobalistyczne światopoglądy, zapatrywania. Jednak panadol, choć robiony z trujących zwierząt, trujących roślin i odpadów międzyludzkich Zachodu, z zachodnich minerałów, zatruwającego na całym świecie wodopoje paracetamolu, który na sterylnej wadze odmierza się sterylnym odważnikiem.

Jednak mimo wszystko to jest dobry, o wręcz właściwościach leczniczych środek. Nieważne. Czy to jest jad pszczół, os, czy to jest jad trupi. Ma postać zwykłej najzwyklejszej tabletki, zdatnej i wygodnej do połykania. Pomaga zarówno na ogólny ból przy zjeździe, który ja mam przykładowo teraz, jak również na chorobę, gorączkę. Kto wie, czy nie kaszel, biegunkę? Może jednym słowem uleczyć wszystko.

Wtedy znajduję długopis „Zdzisław Sztorm”. Jest to dla mnie bez mała szok. W tym momencie staje przede mną niby fatamorgana, wszystkie wydarzenia i wszystkie zdarzenia, co miały miejsce wczoraj. Choć chronologicznie rzecz ujmując może nawet był to dzień dzisiejszy.

Jest to niczym w momencie śmierci: leci dym, przed tobą całe twe życie zamknięte w fotograficznej klatce niczym w slajdzie. Więc pamiętam, iż dotyczyło wiele zdarzeń, wiele słów właśnie śmierci, umierania, cierpienia. Patrzę na Magdę, która nie dość, że ma zamknięte oczy, to jeszcze się za grosz nie porusza. Myślę o tym dziecku, co ona chwaliła się, że ma, myślę, czy być może, kiedy ja akurat nie patrzyłem się, je urodziła i zmarła w porodzie, dyktowana amfetaminą. Lecz tę wersję odrzucam, gdyż pamiętam również, że miałem ją później, na tym tapczanie, co się wzajemnie wyklucza, eliminuje, ponieważ z dzieckiem, z tym całym biologiczno-fizjologicznym kramem, który potem podobno ma miejsce, jest mało możliwe.

Potem przypominam swój afekt, który mnie skłonił do niepowstrzymanej agresji z udziałem ostrego narzędzia. Przypominam sobie, iż chciałem urżnąć jej nogę w okolicy uda. Przeraża mnie to, gdyż przychodzi mi myśl, że to zrobiłem. A to, to jest to amnezja chwilowa, wywołana szokiem zbrodni, nawałem okrucieństwa. Robakoski Andrzej i to się zgadza. Ale bym jej nogę obcinał, jest to już wyeksmitowane z mej pamięci być może na zawsze nawet. Strachliwie wsuwam ręce pod kołdrę i szukam nogi tej ze skurczem, która z tego co pamiętam jest bardziej od kierunku ściany. Noga jest i ma się dobrze, i jeszcze mruczy jak gdyby zadowolony z własnego odchodu pies. Magda jest również wyraźnie, zielonkawa bo zielonkawa, rozrzucona po całym łóżku niby ofiara morderstwa, ale wyraźnie zabita nie została ni też nie zginęła w bitwie o flagę polsko-czerwoną, nie poległa w wojnie o drzewce. Nawet ma świeży makijaż wymalowany do snu, tamte ciapy zmyte, a nowe nałożone, nieco krzywo i nieco odwrotnie, jako że od tej amfy, od tego niczym nie zawinionego zjazdu, trzęsły jej się łapska i narobiła sobie różnych kresek i kropek, jak gdyby cały alfabet Morse'a przemaszerował przez jej twarz. Patrząc na to może nie powinnem uciekać się do takich aluzji, ale powiem tylko, że jako nieduży chłopak aż do późniejszego mojego życia nie wiedziałem nigdy, które są to brwi, a które są to rzęsy. Oczy owszem wiedziałem, ale brwi i rzęsy to były dla mnie czarna magia. To samo sukienka i spódniczka. Mało dodać. Chińskie kazanie w polskim kościele narodowym. Spowodowało to dosłowną lawinę sytuacji osobistych, intymnych, w których zachowywałem się omyłkowo i niesłusznie. Lecz zawsze jakoś z nich wybrnęłem.

A kiedy już wiem, że nic jej nie jest, to odgarniam ze swego brzucha cały ten nieorganiczny, zagraniczny chłam, który wytrząsłem z jej torebki. Torebki z ulotką ogłaszającą radośnie „Filipinka”. Oddzieram z siebie kołdrę i myśląc właśnie w podany sposób, cichaczem udaję się do kuchni.

Gdzie spoglądam w swój telefon, na którym widnieje tekstowa wiadomość od Andżeli. Więc bezzwłocznie dzwonię do niej. Raz dwa trzy. Ona wesolutka. Może jeszcze pijana po przedwczoraj, od kiedy to właśnie ją poznałem. Mówię jej, że jest bardzo piękna i bardzo ładna, że zachwyciła mnie jako dziewczyna i jako kobieta. Różne takie męskie sranie w banie, bajery, telefony, piękna i ładna, i śliczna, i również jednocześnie ładna. Mówię, że ma fajny charakter i to mi się w niej podoba. Ona pyta jakiej słucham muzyki. Ja mówię, że każdej po trochu, że ogólnie wszystkich rodzajów. Ona mówi, że też. Podsumowując fajnie nam się gada, dyskusja jest na poziomie wysokim, kulturalnym. Nieco tematów o kulturze i sztuce, ona: jakie lubię filmy, ja, iż jest bardzo urodziwa, ale najładniejszą to ma samą twarz, lubię różne filmy, a najbardziej różne Aktorki i aktorów. Iż ona sama mogłaby zostać niezłą aktorką, modelką. Ona mówi, że ją świruję, ja mówię, że jeśli mi nie wierzy, to jest to jej już sprawa, choć mogę przysiąc na świętego Jakuba Szelę i wszystkich świętych. Ona na to odpowiada, że musi kończyć. Ja na to, czy widziała „Szybcy i wściekli”. Ona, iż może tak, a może nie. Ja proponuję spotkanie na video. Ona pyta, czy mam już jakąś dziewczynę. Ja mówię, że jeszcze nie, ponieważ trudno mi się otrząsnąć po mym ostatnim związku, który był pełen niezawinionej, wręcz tragicznej miłości skazanej na upadek. Ona na to, iż lubi chłopców romantycznych, czułych, lecz równocześnie twardych i mrocznych. Z poczuciem humoru, lubiących miłość, przygodę, spacery we dwoje, wspólne kolacje, długie spacery we dwoje brzegiem plaży, długie wspólne rozmowy o wszystkim, romantyczne przechadzki, pisanie długich listów, otwartych i z wesołym poczuciem humoru, którzy będą dla niej prawdziwymi kolegami, przyjaciółmi, szczerymi, czułymi, z gestem, z kulturą, ze sztuką, rozmowami szczerymi o przemijaniu. Ja odpowiadam, że również lubię takowe dziewczyny, ładne, piękne, z poczuciem humoru, lubiące szybkie kino akcji i dobrą muzykę do posłuchania, lubiące się bawić, potańczyć, urodziwe, zgrabne. Ona mówi, czy nie świruję. Ja się obruszam. Gdyż jeśli już coś mówię, to jest to prawda, chociażby przez sam fakt padających słów. A nawet jeśli nie jest, to jeszcze może być. Wtedy ona pyta, czy wiem, że jest wojna polsko-ruska na naszych ziemiach przy fladze biało-czerwonej, która się toczy między rdzennymi Polakami a ruskimi złodziejami, którzy ich okradają z banderoli, z nikotyny. Ja mówię, iż nic o tym nie wiem. Ona na to, że tak właśnie jest, że się słyszy, że Ruscy chcą Polaków wycwanić stąd i założyć tu państwo ruskie, może nawet białoruskie, chcą pozamykać szkoły, urzędy, zabić w szpitalach polskie noworodki, by wyeliminować je ze społeczeństwa, nałożyć haracze i kontrybucje na produkty przemysłowe i spożywcze. Ja mówię, że są to zwykłe świnie, zwykli konfidenci.