– Jeżeli świadek natychmiast się nie uspokoi, ukarzę świadka!
– Ja z dobrego serca, proszę wysokiego sądu, przyszłam, bo ja nie jestem za tym, żeby żonaci mnie pu… stosunki uprawiali! I powiedziałam, żeby spadał, a teraz go tu nie widzę! I jak zadzwonił, to powiedziałam, żeby spadał, no nie? I jak ja teraz wyglądam?
– Dziękujemy świadkowi, proszę protokołować, świadek nie przyznaje się, że Piotr Danielski odbywał z nią stosunek seksualny, dziękuję. Prosimy, żeby pozwany stanął za barierką, dziękuję. Czy pan jest autorem zdjęć, wskazanych jako dowód nr 1,2, 3, proszę podejść. A teraz proszę, żeby pozwany stanął za barierką. Dziękuję.
Czy zgadza się pan na rozwód z orzeczeniem o pańskiej winie?
– Tak.
Nie – mówi Piotr, odpowiadając na oba pytania wysokiego sądu naraz, bo całkiem się pogubił.
Co to za dziewczyna? Jakie zdjęcia? Co ta Basia wyprawia? O coś go posądza, diabli wiedzą o co, chciała rozwodu, trudno, wszystkie starania na nic… Tak czy owak nigdy już nie będzie tak jak było.
– Nie! – krzyczy Basia. – To pomyłka, wycofuję pozew, Piotruś! – O Boże, to wszystko przez nią, idiotka, coś jej padło na mózg, coś chciała udowodnić, ale dlaczego Piotrowi? – Piotrek, przepraszam!
– Będzie pani usunięta z sali – przerywa metalicznym głosem bez śladu emocji sędzia, która dopiero teraz po raz pierwszy na nich spojrzała – jeśli się pani nie uspokoi, proszę protokołować: powódka wycofuje pozew rozwodowy nr 142 łamane…
Basia dopada Piotra i obejmuje go, ale ramiona Piotra wiszą, ubrał się dzisiaj w marynarkę, jak nigdy, stoi nieruchomo, nie rozumie, o co chodzi.
– Piotrek, popatrz na mnie, spójrz na mnie, to ja. Basia, kocham cię, nie rozumiesz? Ja te zdjęcia przegrałam z komputera, myślałam, że to ty… Nigdy, przysięgam, już nigdy nie zrobię nic przeciwko nam, Piotrek…
Metaliczny głos finalizuje sprawę:
– Proszę opuścić salę rozpraw, dziękuję… Buba ściska palce, stoją wszyscy parę metrów od powódki i pozwanego. Krzysztof klepie Piotra w ramię.
– Nie bądź idiotą, stary.
Piotr siada na pierwszym lepszym krześle i zaczyna łkać jak dziecko, Basia klęka przy nim, a oni odchodzą, bo nie wiedzą, co z sobą zrobić.
– Podwieźć cię? – Krzysztof staje za Bubą.
– Nie spieszysz się do pracy? – Buba chce być zgryźliwa, ale jeszcze bardziej chce już być w domu.
Kot jęczał od piątej rano, trzeba coś zrobić, niech się więcej nie męczy.
– Jeśli możesz, zawieź mnie do domu – mówi spokojnie i dodaje już wbrew sobie: – Muszę jechać do weterynarza.
– Mogę z tobą pojechać – Krzysztof zastanawia się, dlaczego to powiedział. – Jeśli chcesz – dodaje, żeby nie wyglądało, że nie ma nic do roboty. Ale przecież jest szefem, nie musi się tłumaczyć nikomu, może raz przyjść, o której chce.
– Jeśli możesz, chętnie skorzystam – mówi cicho Buba i siada na przednim siedzeniu, a Krzysztof zatrzaskuje za nią lśniące drzwi swojego wypieszczonego volva 40 S.
Ulice są śliskie od wczesnego wiosennego deszczu, trzeba bardzo uważać, ale wiosna się zbliża dużymi krokami, czuć ją w powietrzu, i pajęczyna zieleni powoli zaczyna być silniejsza niż nagie gałęzie. Wierzby już szumią zielonymi witkami, jakby nigdy nie było zimy, tulipany wychylają się z ziemi. To będzie piękna wiosna i piękne lato, to będzie czas miłości, jak zwykle Jak co roku, pod warunkiem, że się będzie chciało to zobaczyć.
Ludzie odtajali, pozdejmowali maski, uśmiechają się trochę, choć jeszcze nie bardzo, na skwer przy placu wypełzli staruszkowie, przestało padać przed chwilą, trzeba to wykorzystać. Gołębie podnoszą się do krótkiego lotu i opadają nieco dalej. Na trawniku, który próbuje się podnieść do życia, lata, o dziwo, pierwszy motyl, żółty cytrynek trzepoce skrzydłami, jakby już kwitło coś, co ma kwitnąć niebawem, jakby nie wiedział, że jeszcze nie czas, a może jakby wiedział, że już czas.
Z wieży kościoła dzwonią na Anioł Pański, starszy człowiek żegna się, przechodząc obok kościoła, ściąga czapkę, nie musi jej już wsadzać na głowę. Jest ciepło, ale wsadza z powrotem. Dużo ludzi na ulicach jak na tę porę dnia. Spod jakiejś bramy niesie się srebrzysty, czysty dźwięk Arii na strunie G Bacha, wygrywanej na kieliszkach przez Rosjanina, który tak zarabia na życie.
Julia całuje Romana na do widzenia, on spieszy na rynek, ona jest umówiona w sprawie pracy, może tym razem się uda. Gołębie znowu się podnoszą. Róża wraca do domu, wszystko się dobrze skończyło, jakie to szczęście. Po południu przyjedzie Sebastian, wczoraj nie chciała się z nim spotkać.
Życie zaczyna się na wiosnę, myśli, dotykając brzucha.
Czy będę mogła prowadzić w ciąży, nie zaszkodzi to dziecku?
Zadzwoniła do rodziców, powiedziała przez telefon, że jest w ciąży.
Usłyszała radosny krzyk matki w głąb mieszkania:
– Różyczka będzie miała dziecko! Tatuś, masz wnuka!
Dziecinko, musisz o siebie dbać, pomożemy ci, nie martw się!
I ani słowa o ślubie.
Basia jest wstrząśnięta. Nigdy nie widziała Piotra płaczącego, nigdy przedtem, nigdy, nawet na pogrzebie rodziców miał tylko kamienną twarz. Nie wiedziała, co robić, głaskała go nieśmiało po głowie, potem przytuliła, jakby był jej dzieckiem, a nie mężem. Nie żachnął się, nie odtrącił jej, więc już się nie bała. Wszystko będą mogli sobie po kolei wyjaśnić. Dzień po dniu. Wszystko mu wytłumaczy.
Krzysztof wrócił do pracy po pierwszej. Kot zwymiotował na siedzenie volva i pobrudził białą skórę. Ale dobrze, że ktoś był z Bubą, pal sześć to siedzenie. Jedyne, co mógł zrobić, to towarzyszyć Bubie i kotu w jego ostatniej drodze. Buba nawet nie zapłakała.
– Jestem za niego odpowiedzialna – powiedziała. – Nie chcę, żeby dłużej cierpiał.
Odwiózł ją od weterynarza, który obiecał zająć się pochówkiem kota, nie chciał jej zostawiać, pachniała konwaliami, chyba rzuciła na niego urok, może to wpływ wiosny? Nie lubi przecież Buby, nie lubi, jak się z nim kłóci, obraża go i docina mu. I, cholera, brakuje mu jej w każdej chwili jego smutnego życia.
A gdyby tak przyjechać do niej wieczorem? Tak z głupia frant, zapytać, jak się czuje, ostatecznie nie codziennie usypia się kota. Byłby usprawiedliwiony. Ot, po prostu kumpel z paczki, trudno, żeby Baśka dzisiaj wpadła lub Piotr. Są zajęci sobą. Pewno nawet nie wiedzą o kocie. I zorientowałby się, co jej dolega. Może mógłby pomóc?
Tak zrobi. Pojedzie do niej, pies z tym siedzeniem, nie ma co się przejmować, to tylko samochód.
Może to ty? Winda znowu zgrzytnęła, przytulam oko do wizjera, ale moje złudzenia pierzchają przy windzie, to dozorczyni, wychodzi ze szczotką, przytrzymuje wiadrem drzwi i szybko obmiata korytarz.
Patrzę przez wizjer, ktoś na dole puka w drzwi od szybu, ktoś chce wsiąść i jechać, ale dozorczyni nie odstawia wiadra, spokojnie sięga szczotką pod moje drzwi i pod drzwi Różowego Dresika. Zaraz się pokaże Różowy Dresik.
I nie mylę się. Różowy Dresik uchyla swoje drzwi i wysuwa się zza nich – najpierw gruby brzuszek, potem ramionko tłuste i samotne, potem buzia różowa, i klapeczki z pomponem z królika.
Różowy Dresik obleka w uśmiech twarz, chce rozmawiać z dozorczynią.