Bardziej wyrazista. Wyjęła szminkę kupioną w Mieście i pomalowała usta. Była piękna. Choć to nie była ona.
Wyprostowała ramiona i poczuła się jak Inna Dziewczyna.
Podniosła rękę i zdjęła gumkę z włosów. Rozsypały się po obu stronach twarzy.
Uśmiechnęła się i ponownie włączyła stacyjkę. Silnik zawarczał, ruszyła wolniutko. Inna Dziewczyna co prawda prowadziłaby samochód zdecydowanie szybciej. Nacisnęłaby na gaz. Wiatr rozwiewałby jej włosy.
Choć wieczorne powietrze zachowało zapach rozgrzanego dnia, było teraz chłodniej. I rzeczywiście, zaczęło lekko mżyć…
A skoro jest Inną Dziewczyną – odkręciła boczną szybkę – wdepnie ten pedał. Samochód przyspieszył. Wiatr rozwiewał jej włosy.
Przez otwarte okno pierwsze krople deszczu smagnęły ją po twarzy
Kiedy sięgnęła do drzwiczek, żeby zamknąć szybę, zza zakrętu wyjechał samochód. Spojrzała w lusterko, ale lusterko nie pokazywało drogi, ciągle było skierowane na jej oczy.
Skręciła nagle, wystraszona, że się nie zmieszczą, boczne koła złapały pobocze, rzuciło ją najpierw w prawo, skręciła silniej kierownicę. Cisnęła hamulec z całej siły, ale rozpędzony samochód wcale nie chciał się zatrzymać. Podskakiwał na nierównych bruzdach. Szarpnęła znowu i samochód nagle wrócił na szosę. Za szybko.
Mężczyzna już po wyjściu z zakrętu zorientował się, że zbliżający się z naprzeciwka samochód jedzie prawie środkiem. Zdjął nogę z gazu, choć niebezpieczeństwa nie było. Ale tamten kierowca, widać niedoświadczony, skręcił za mocno. Przy takiej szybkości było wiadomo, że go ściągnie. Dobrze, że przy drodze nie było drzew albo rowu.
Nacisnął hamulec. A potem tamten samochód odbił w prawo i wrócił na środek drogi. I jechał prosto na niego.
Tamten samochód wyłaniał się zza zakrętu jak w starym filmie. Wolno, bardzo wolno. Najpierw pysk uzbrojony w światła, potem przednie koła, błyszcząca od deszczu szyba. Widziała nawet oberwane lewe lusterko, sterczący kikut bordowej blachy, ślad po podwójnym świecie, widziała lusterko, którego nie było. Nie oglądaj się wstecz, to tak bardzo wyczerpuje. Patrzyła, jak maska tamtego samochodu opieszale wypełnia przestrzeń przed nią. Nie bała się. Chciała szybko nacisnąć hamulec, ale jej noga działała w takim samym powolnym tempie, w jakim zbliżał się tamten bordowy samochód.
Klatka po klatce. Przeniesienie nogi z gazu na pedał hamulca trwało tyle, ile tamten samochód potrzebował, żeby pokazać się jej w całej okazałości.
Ta okazałość była wielka, ale nie przerażająca.
Myślała, co będzie za tą coraz większą szybą, która sunie jej na spotkanie, jakby za nią nikogo nie było, jakby to nie był samochód, raczej duch jakiś, jakby nie był prowadzony ludzką ręką, ale skądś kierowany.
Przeznaczenie zbliżało się powoli.
Szyba tamtego samochodu była brudnawa. Jechał długo w deszczu i nikt jej już nie umył. Ślady po wycieraczkach odbijały chmurne niebo.
Jej wycieraczki też zgarnęły kurz, ale tam, gdzie nie sięgały, było szaro, samochodowe passe-partout, szare jak niemiecki papier w sklepie dla plastyków.
Tamto passe-partout na szybie też najeżdżało na nią, tak samo powoli jak jej noga przesuwała się z pedału na pedał. Kiedy z całej siły nacisnęła hamulec, nadal się nie bała. Coś łagodnie wyrwało ją z fotela, a potem delikatnie przytrzymało wzdłuż klatki piersiowej. Obrazek w passe-partout pękał i tysiące drobniutkich kryształków wystrzeliło w powietrze. Opadały niespiesznie jak płatki śniegu. Każdy skrzył się w deszczu i światłach bordowego samochodu jak cyrkonia.
I zgrzyt blachy. Dźwięk wydał jej się równie dobrotliwy. Nawet niesłyszalny. Szkło opadało na ziemię spokoju i ciszy. Cisza robiła się coraz jaśniejsza i jaśniejsza.
Jednak zaczepił i odbił tamten wóz jak nic nieważące metalowe pudełko. Przesunął przez szosę, a potem bokiem w łąkę.
Szkło zostawiało kryształowy ślad na ciemnym asfalcie. Samochód przekoziołkował dwa razy i zatrzymał się na łące. Dymił. I, co najgorsze, nikt z niego nie wychodził.
Mężczyzna ostro hamował już jakiś czas, ale dopiero teraz jego samochód się zatrzymał. Gwałtownie wyskoczył. Jego buty deptały mokrą trawę, a miękka ziemia próbowała je przytrzymać. Kiedy szarpnął drzwiczkami, bał się o tamtego kierowcę. Ale to nie był dym, to para. A kiedy otworzył drzwi, zobaczył
Dziewczynę. Wyglądała jak śpiące dziecko.
Była śliczna. Była tak śliczna, że zaparło mu dech w piersiach. Choć niespecjalnie wierzył w różne Znaki na Niebie i na Ziemi, nabrał pewności, że tego spotkania nie mógł uniknąć.
Oto Ktoś mu ją po prostu na tej drodze postawił. Przegapić tego faktu w żaden sposób nie zamierzał. Nachylił się nad fotelem, szukał zapięcia pasów jedną ręką, drugą podnosił jej głowę.
Dzięki Bogu, otworzyła oczy. Wtedy zamarł na moment. Miała najpiękniejsze zielone oczy, jakie kiedykolwiek mógł sobie wyobrazić.
– Czy mogę panią prosić o rękę? Proszę mi szybko dać rękę! – odpinał jej pasy, widział krew na policzku.
– Tak, tak – spojrzała na niego nieprzytomnie.
Wyciągnął więc rękę i za chwilę poczuł w swojej dłoni jej dłoń.
– Mogę panią prosić o rękę?
Rycerz na Białym Koniu stał przed nią i oświadczał się. Świat zbliżał swoją pogodną twarz do jej twarzy. Umierała. Więc tak, tak. To nic, że go nie zna. Jest nareszcie, nareszcie jest. Podała mu dłoń, jak pieczęć i tajemnicę. Oto stało się.
Pochylił się i wyciągał ją z samochodu. Straciła przytomność. Kto wie, co się z nią dzieje. Miał tylko nadzieję, że ma nieuszkodzony kręgosłup. Ani telefonu, ani pogotowia. Może nie należy jej ruszać. Ale przecież trzeba ją szybko zawieźć do szpitala. Ale jeśli ma uszkodzony kręgosłup, to nie wolno jej ruszać. A jeśli nie udzieli się jej natychmiast pomocy, może umrzeć. Żadnej kobiecie nigdy prawa jazdy!
Otwiera oczy. Dzięki Bogu!
– Nic pani nie jest?
Ach, jakie ma oczy. Pierwszy raz w życiu widzi taki kolor, zieleń jak morze, jak trawa, jak trawa w morzu, jak morze w trawie, i czarne rzęsy, niepomalowane widać, brwi jak skrzydła ptaka, jak na filmie amerykańskim, piękna twarz…
Jak Scarlett O'Hara, jak z „Przeminęło z wiatrem”, pokolorowanym komputerowo filmem, który miał w bagażniku swojego wozu.
Krew na policzku, dużo krwi, prawdziwej, nie komputerowej, wykrwawi się na śmierć, jeśli jej nie pomoże…
– Proszę ruszyć palcami u nogi – przypomniał sobie zdanie z filmów amerykańskich. – Czuje pani nogi?
– Tak – odpowiedziała cicho, ale jej oczy szybko uciekły gdzieś, gdzie już nie mógł się dostać.
To nie kobieta, to dziewczynka, leje mu się przez ręce, musi ją zawieźć do szpitala, a krew jest taka czerwona i jest jej coraz więcej i więcej. Ścieka na bluzkę i na obojczyk, wcieka do środka.
– Proszę ze mną rozmawiać! – krzyknął.
Talk to me – przypomniało mu się z amerykańskich filmów.
– Proszę do mnie mówić, cokolwiek, każę pani!
Jej spojrzenie wróciło do niego z daleka.
– Nie wiem co – mówiła sennie. – Tak się cieszę, że mnie odnalazłeś. Czekałam na ciebie – mówiła. – Ale teraz to już nie ma znaczenia. Tak się cieszę, że zdążyłeś.
O czym, na Boga Ojca, ona mówi?
– Ja też się cieszę – mówił gorączkowo – tak się spieszyłem, wybacz. – Brał ją na ręce, była ciężka, tylko na filmach kobiety są lekkie.