Выбрать главу

– Chyba nie będziesz cierpiał! – usłyszał. Miasto nie sprzyjało cierpieniu, cierpieć po odejściu kobiety nie wypada, życie jest przecież takie krótkie.

– Chyba nie będziesz cierpiał. – Przyjaciele odważnie próbowali mu pomóc, przynosząc litry alkoholu i przyprowadzając inne kobiety. Wiele z nich chciało go poznać bliżej, alkohol przytępiał ból po odejściu Anny, poznawał je bliżej, następnego dnia budził się z kacem, a kobiety pojawiały się i znikały.

Tak było dobrze, dobrze i anonimowo. Aż do dnia, kiedy zobaczył swoje życie w oczach kolejnej kobiety Nie pamiętał jej z poprzedniego wieczora. Opary wódki nie wietrzały tak szybko. Wspomnienie było mgliste, kiedy otworzył jej drzwi. Trzymała w ręku podróżną torbę.

– Jestem – powiedziała.

Wpuścił ją do mieszkania, nie bardzo wiedząc, o co chodzi.

– Mówiłeś, że mnie kochasz – uśmiechnęła się do niego, a jemu serce podeszło do gardła. – Chciałeś, żebym została na zawsze, więc jestem – postawiła torbę w przedpokoju.

Nie zapomni spojrzenia tamtych oczu, kiedy tłumaczył, że właściwie, że okoliczności, alkohol, że przecież nic złego się nie stało, że są dorosłymi ludźmi… jej wzrok stawał się coraz bardziej – no właśnie, jaki? Przerażony? A on pod spojrzeniem tamtych oczu zwijał się w kłębowisko żmij i jeden drink wystarczył, żeby żmije wydostały się z brzucha i podpełzły prosto do niej.

– Coś sobie wymyśliłaś, wyssałaś z palca… Nic takiego nie mówiłem. A noc? Sama tego chciałaś, prawda? Tak samo jak ja – czuł się coraz bardziej osaczony i musiał się bronić.

Poczuł niestosowność tamtego zdania, wstyd, że tak mógł, próbował to naprawić, nieudolnie. – To jakieś nieporozumienie, wyjaśnijmy to sobie…

Oczy tamtej kobiety Nie pamięta, jaki był ich kolor. Nie pamięta jej. Pamięta, co było w jej wzroku. Ustrzelone, śmiertelnie ranne zwierzę. Sarna? Może królik?

Lęk. Śmiertelne nieporozumienie.

Śmieszna kobieta, która chwilową przyjemność była gotowa zamienić na życie z nieznajomym mężczyzną. Tylko dlaczego miała takie oczy?

Wyszła. Nic sobie nie wyjaśnili.

Tamta kobieta z ustrzelonymi oczami wyszła, a on z dnia na dzień porzucił intratną pracę. Kupił dwadzieścia filmów i projektor.

Lepiej dawać ludziom marzenia, lepiej dawać dwie godziny radości niż choćby jedną minutę tego, co dał tamtej kobiecie.

Ciągle w drodze, to było to, co leczyło jego duszę.

I love you – mówiła zielonooka Scarlett i rzucała tysiące razy dzbankiem, który rozbijał się o ścianę. Szkło tysiące razy budziło Retta Butlera, który podnosił się z otomany, a sala wzdychała. Pomyślę o tym jutro, odzyskam go – mówiła Scarlett, a mgła podnosiła się coraz wyżej i wyżej, pusty dom i szerokie schody i ona sama, zielonooka Scarlett, która myślała, że Rett będzie ją zawsze kochał. Kobiety chlipały w chusteczki, głośno pociągały nosami, a kiedy zapalały się światła, udawały, że to nie one.

To był prawdziwy świat. Jego świat.

Don t leave me – prosiły pomalowane usta.

– Dont't leaye me. – Pomalowane oczy unosiły się do góry, z tęsknotą i prośbą.

If you go away – śpiewała ona, ne me quitte pas – śpiewał on.

Sala płakała, nawet niektórzy mężczyźni ukradkiem ocierali oczy.

Dzieci wciskały się w fotele lub niewygodne krzesła i zaciskały drobne dłonie na kolanach. Mamusiu! Mamusiu! Czy uratują pieski? Czy Cruella Demon zrobi z nich futro? Mamusiu, on wypadnie z tej ciężarówki!!! On go zabije!!! Boję się! Boję!

Czy Dziewczyna o Szarych Oczach boi się? Zaufała mu, a on nie poczekał na nią. Zrobił komuś krzywdę jeszcze raz?

Anna zniknęła przecież z jego życia, nie musi się już mścić.

O tamtej kobiecie, kobiecie, która jednym spojrzeniem powiedziała mu, w jaką stronę on zmierza, starał się nie pamiętać. Choć był jej wdzięczny, wspomnienie jej oczu, których koloru nie mógł sobie przypomnieć, nie było przyjemne. To była jedyna rzecz, której się wstydził.

Podszedł do okna i spojrzał na ulicę. Już było ciemno. Może Dziewczyna obudziła się? Jest przerażona? Może nic nie pamięta? Nie wie, skąd się wzięła w szpitalu? Gdyby nie jechał…

Zjadł dwie kromki i popił chłodną herbatą. Był zmęczony, chciał się jak najszybciej położyć i odpocząć. Wykrochmalona pościel pachniała wiatrem, a on był taki zmęczony. Siedział chwilę na łóżku, a potem wciągnął sweter i poszedł do szpitala.

Gruba portierka zatrzymała go grubą dłonią:

– Pan do kogo?

– Dzisiaj przywiozłem ranną… z wypadku…

Chciałbym właściwie tylko zostawić adres. Gdyby się obudziła…

– Pan narzeczony? – W jej pytaniu nie było pytania, tylko stwierdzenie. Kiwnął głową. To kiwnięcie mogło znaczyć tak, mogło znaczyć nie.

– Pan wejdzie – pokazała mu drzwi na oddział.

Rękę miała grubawą, ale przyjemną, pulchną, krótkie palce wskazywały kierunek, na jednym błyszczał duży złoty pierścionek. – Pan wejdzie, ja tylko…

A potem podniosła słuchawkę i powiedziała:

– Jest narzeczony, panie doktorze, przyszedł.

Cofnął się. Portierka wyskoczyła zza swojego kantorka.

– Gdzie, panie, gdzie, nie bój się pan – powiedziała przyjaźnie, a jej pulchne palce przytrzymywały jego rękę. – Lekarz chce z panem gadać.

Droga na oddział dłużyła mu się pod nogami.

Zapachniało jakimiś lekarstwami albo środkami dezynfekującymi, kaszlnął lekko, korytarz był długi i cichy, chorzy już spali, a lekarz podszedł do niego z zatroskanym wyrazem twarzy. Portierka puściła w końcu jego rękę, jej grube plecy znikały w głębi korytarza, kołysała się jeszcze przez chwilę, patrzył za nią, lekarz wskazał drzwi do dyżurki. Usiadł na krześle, jak uczeń, na brzeżku. Lekarz tarł czoło.

– Wie pan, jest taka sytuacja, że… krótko rzecz biorąc, zrobiliśmy, co w naszej mocy, obrażenia nie są poważne i z medycznego punktu widzenia nie ma powodu do… ale czasem… jednym słowem – lekarz plątał się – chory odmawia współpracy. Nie chce do nas wrócić. – Lekarz zdjął okulary i przecierał wierzchem dłoni oczy. Był zmęczony, ten dyżur ciągnął się, a przed nim jeszcze tyle pracy. I do rana tak daleko.

– Nie wiem, dlaczego to się dzieje… Powinna się obudzić. Nie budzi się. Może pana głos… Niech pan do niej mówi, mówi o wszystkim, przypomni się…

Nie wiem, sam nie wiem, co robić… Powinien ktoś przy niej być. Czasem tak jest, że człowiek już nie chce, nie ma do czego… Musiała być operowana i…

Może panu się uda…

Jednak! Czuł, że nie wszystko w porządku! I to nie chodziło o czerwoną plamę na koszuli, sześć szwów, które ją oszpecą, choć takiej twarzy oszpecić nie można.

Wiedział, że to nie ta koszula, która moczyła się teraz w zimnej wodzie, w blaszanej misce, on wiedział, że nie chodzi o koszulę. Ona znikała! Mgła nie chciała podnieść się do góry, Dziewczyna o Zielonych Oczach odchodziła!

Nie chciał tam wcale iść. Chciał tylko wiedzieć, co się z nią dzieje, a ona rozpływa się i znika…

Uchylił drzwi do sali numer osiem. Leżała cichutka i biała, włosy rozsypane na poduszce śniły amerykański sen.

Usiadł tuż przy łóżku i patrzył na nią z czułością, jakiej już u siebie nie podejrzewał.

Dziewczyna trwała nieruchomo, ciężki opatrunek na twarzy zasłaniał szwy. Będzie myślała, że jest oszpecona, jeśli się obudzi, jeszcze nie wie, że nie można jej oszpecić.

Wziął j ą nieśmiało za rękę. Jej oczy zacisnęły się, tak samo jak jej ręka na jego dłoni. Ogarnęło go wzruszenie tak silne, że nie wiedział, co zrobić. Oddał lekko uścisk.

Dziewczyna ruszyła się i zamarła w bezruchu.

Patrzył na jej twarz bezbronnego dziecka.