Выбрать главу

– Całą robotę mam za ciebie odwalić?

– Dla przyjemności to robisz, nie? Poza tym, wcale nie całą, na Groszowickiej już człowiek chodzi, też się tam coś rysuje.

– No dobrze – zadecydowałam. – Pogoda ładna, możemy zaraz jutro.

Roladę, chwalić Boga, zeżarli do końca, nie dostrzegając nawet, że jej do ust nie biorę. Mogłam ich otruć, jak nic…

Boże, jak on wyglądał. Przyszedł o jedenastej, miał plaster na policzku, podbite oko, guz na głowie, prawą rękę trzymał za pazuchą, z trudnością nią poruszał, objął mnie lewą. Temblak by się przydał, powiedział, ale co się będę wygłupiał i rzucał w oczy. Nie jest dobrze, kochana.

Wahał się, siedział na tapczanie, patrzył w okno, zimno i gorąco robiło mi się na zmianę. Przyniosłam wszystko, co miałam, wino, koniak i kawę. Dobra, otwórzmy czerwone wino, powiedział, bo bez kapitana tu się chyba nie obejdzie. Myślę i myślę, ile ci powiedzieć, bo może lepiej, żebyś nic nie wiedziała, ale znów z drugiej strony głupio. Więc chyba ci powiem, a w razie potrzeby mów i ty, niczego nie ukrywaj…

Kiedy sama otwierałam wino, te korkociągi oparte na dźwigni są doskonałe, paralityk otworzy, patrzył takim wzrokiem, że zostawiłam butelkę i całowałam te moje wszystkie ukochane piegi, serce się we mnie szarpnęło, zrozumiałam, jak bardzo go kocham. Chyba też zrozumiał, rozjaśnił się, jakoś lżej się zrobiło. Co tam, powiedział, dla ciebie pójdę nie tylko siedzieć, ale nawet chętnie na galery. Obiecaj mi, że na pierwsze pytanie odpowiesz im obszernie, chociaż może nie wywęszą i żadne pytanie nie padnie.

Obiecałam, wcale nie wiedząc, czy dotrzymam. Poszedłem do tego weterynarza, powiedział, a mnie znów trochę zadławiło, parę razy tam byłem, rozumiesz, obejrzałem, dom przedwojenny, generalnego remontu po nim widać nie było, źle mówię, powiedzmy, że generalnych zniszczeń. Ścian nie przestawili, podłogi nie zrywali. Poczatowałem trochę, autobusem jeździłem, rozmaicie, to miejskim, to pekaesem, na rowerze, taki mądry byłem, żeby mnie nikt nie zapamiętał, pożal się Boże. Wypatrzyłem, jak pracują i kiedy pusto, wybrałem się z wytrychami…

Słuchałam w milczeniu i udawałam spokój, aż powiedział mi wszystko. Jezus Mario. Co powinniśmy teraz zrobić…? I on, i ja… On przeze mnie… W nosie mam konsekwencję, nie wyjawię z tego nikomu ani słowa, to pewne, ale przecież dojdą do niego! No dobrze, więc niech dojdą i do mnie!

Też powiedziałam mu wszystko, bo przecież jeszcze nic nie wiedział, odwalał ten Konstancin bez kontaktu ze mną, żeby mnie nie narażać. Śmieszne do łez. Słuchał w skupieniu, w przeciwieństwie do mnie z autentycznym spokojem, zgroza na niego nie padła. Tośmy się ładnie wrąbali, skomentował, czekaj, niech się zastanowię…

Przekonałam go, że w każdym razie długi musi oddać. Osiemdziesiąt milionów leżało pod ręką. Niech mu przynajmniej to jedno spadnie z głowy, wierzycielom nie odbiorą, prywatnie wyjdzie

Ustaliliśmy, że już teraz damy spokój, niech diabli biorą resztę po pradziadku. Wystarczy tego co jest, a pracować umiemy obydwoje, moglibyśmy startować nawet od zera. A gdyby rzeczywiście oddali mieszkanie… Pani Jarzębska wraca za trzy miesiące, będę musiała się wynieść, a Bartek błąka się między ojcem i matką, rozwiedzeni od dawna i dzieci ich gówno obchodzą, matka się krzywi, a ojciec twardo odstawia od piersi, cudowni rodzice…

Był u lekarza, oczywiście. Nic złamanego na szczęście, ręka w łokciu wybita ze stawu, załatwili od razu w prywatnej przychodni, za dwa dni będzie w porządku. Obrażenia tak pospolite, z potknięcia się na schodku mogą wynikać, że po nich nie dojdą. Nie, powiedziałam, nic nie mówimy i nic nie robimy, będziemy siedzieć cicho i odwalać robotę, żadnych zmian. Zgodził się ze mną.

A mimo wszystko jestem szczęśliwa, że mogę go kochać. Nareszcie, po raz pierwszy w życiu, mogę kogoś kochać bez obaw, że mi ta miłość bokiem wyjdzie…

Rany boskie, a cóż to była za przerażająca rudera! Niegdyś piękna willa, obszerna, piętrowa, z tarasem, balkonami, zamieniona w chlew, którego świnie by się wstydziły. Serce bolało, patrzyłam na to ze zgryzotą i żalem.

– I pomyśleć, że to mają być ludzie – powiedziałam ze wstrętem. – Każdy ma taki ustrój, na jaki zasługuje, to przez takich grzęźniemy w gnojowisku!

– Myślisz, że nadawałoby się do remontu? – spytał Janusz w zadumie.

– A pewnie. Drewno przegniło, ale mury w porządku. Przyjrzyj się, stolarka poszła, schodki, taras, nic takiego, można uporządkować w mgnieniu oka. No, dach… pokrycie do wymiany oczywiście, nie wiem jak konstrukcja, rynny szlag trafia, owszem, duży remont, posadzki wszystkie, to gwarantowane, także instalacje… Ale dałoby się to zrobić, tu suchy teren, wielkiej wilgoci nie ma i przypuszczam, że fundamenty w porządku…

Przerwał mi tę budowlaną litanię.

– Będziemy się trzymać w razie potrzeby twojego dzieciństwa. Bywałaś i z sentymentu chcesz odnowić wspomnienia. Ewentualnie dołożymy właściciela, znajomy, wraca z Ameryki i kazał nam spojrzeć na dom. Idziemy!

Pierwszą osobą, jaka nam się napatoczyła, była agresywna staruszka. Wyszła na taras i patrzyła podejrzliwie.

– Przepraszam bardzo, pani tu mieszka? – spytałam grzecznie.

– A bo co? – odparła na to nieufnie.

W natchnieniu zastosowałam drugi wariant, rozpoczęłam opowieść o właścicielu, którego znałam w zamierzchłych czasach. Niewykluczone, że dołożyłam sobie dziesięć lat, co to szkodzi ostatecznie, dlaczego nie miałabym młodo wyglądać. Staruszka słuchała chciwie, znałam takie, dusza mi mówiła, że na bazie plotek można z nią nawiązać nić porozumienia.

Nić…! Cha, cha! Czołgową linę holowniczą! Nie zawiodła moich nadziei, aczkolwiek z uporem zwracała się nie do mnie, tylko do Janusza. Większość kobiet tak reagowała, przez ten jego cholerny urzekający uśmiech usiłowały rozmawiać wyłącznie z nim, starannie omijając mnie, a staruszka, mimo wieku, też była kobietą. Widocznie płeć trzyma się do końca.

Zaprosiła nas do siebie, mieszkała na parterze, co pozwalało jej śledzić wszystkich przechodzących. Schody skrzypiały melodyjnie, z dźwięków potrafiła odgadnąć, kto dokąd idzie. Na słowo „remont” rozkwitła rumieńcami jak szesnastoletnia dzieweczka z dziewiętnastego wieku na wieść o pierwszym narzeczonym. Powiadomiła nas, że mieszka tu hołota straszna, to po pierwsze, a po drugie wszystko się wali i kran w kuchni wylatuje ze ściany. A jednego tu prąd złapał i krótkie spięcie było, błysk i huk okropny, aż pogotowie przyjeżdżało. Nie zdołaliśmy się połapać jakie, lekarskie do porażonego czy elektryczne do spięcia.

Dyplomatycznie, w trakcie walących lawiną zwierzeń, spytaliśmy o obcych.

– Obcych tu się pełno plącze, bo ten Tatrak na piętrze bimber pędzi, w ogrodzie, ja mogę pokazać, i wódkę sprzedaje, to u niego całe procesje, a drugie do tej Anusi ciągną, to spod latarni taka, nawet się nie kryje, obraza boska, jeden pan tu był, państwo może zna, do mnie przyszedł, wiedział kto porządny, użalił się, na policję to by trzeba, tak mówił, a tam, na policję, a co im zrobią, gości przyjmować wolno każdemu, ja bym też mogła na ten przykład gości promować, a może nie chcę, przymusu nie ma. Dobry był człowiek, jak to tak można mieszkać, sam powiedział, o, proszę, tu podłoga zapadnięta, szafa się sama otwiera, tu remontować trzeba wszystko, ja bym mógł, taniutko, jak inni nie chcą, to chociaż pani. Państwo może od niego?

Urwała i zadała pytanie tak nagle, że na moment się zgubiłam. Janusz był lepszy.

– No właśnie – odparł żywo. – On pierwszy zawiadomił, że tu jest taka sytuacja. Rzeczywiście widać, że remont niezbędny.

– A mieszkanie?

– Co mieszkanie?

– No jak to co, pan Jarosław obiecywał, bo na imię tak miał, ja pamiętam, sklerozy nie mam, nie chwaląc się, obiecywał mieszkanie w blokach na czas remontu, a tak na ucho to powiedział, że może i na zawsze da się zostać, niby to przejściowe, ale różnie bywa. Bo właściciel, ja to wiem, wedle prawa mieszkanie dać musi, jakby chciał dom dla siebie, na bruk ludzi wyrzucać nie wolno.