Выбрать главу

Te pieniądze to też była ulga. Jakieś ogromne ułatwienie życia, jakieś możliwości, dotychczas niedostępne. Pozwalały zrobić wszystko, urządzić dom, podróżować, spokojnie skończyć studia, uniknąć tej bezustannej szarpaniny… Jaka mądra była moja babka!

Przebaczyłam jej to okropne rozporządzenie moim losem, a przez ostatnie lata, od chwili kiedy pani Krysia udzieliła mi rozmaitych informacji, miałam do niej ciężki żal za przekazanie mnie ciotce. Usunęłam ten żal, przeprosiłam babkę. Udało mi się nawet pomyśleć, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, przy okazji nastąpiło skojarzenie, nawet te cholerne muchomory ciotki przydały się na coś, wytruły karaluchy. Przecież w tym domu byłoby zatrzęsienie karaluchów, warunki miały wręcz idealne, może i pluskwy by się zagnieździły, trucicielskie skłonności ciotki zapobiegły najgorszemu. Śmierdziało tylko okropnie tym zastarzałym brudem i stęchlizną, w jakiejś masce powinnam to robić…

I co za szczęście, że winda była pod ręką! Ileż bym się nalatała z tym koszmarnym chłamem, tony śmieci do wyrzucenia!

Do wieczora opróżniłam całkowicie zaledwie dwie kredensowe szafki, bo zaparłam się szukać rzetelnie i metodycznie, wygrzebywałam ze starych słoików jakieś zatęchłe powidła i różne mazie, wysypywałam ryż i kaszę, te mole fruwały już całymi chmurami, w pęczaku, też zarobaczywiałym, znalazłam jeden pierścionek, wrzucony tam luzem. Duży brylant, a dookoła niego mnóstwo maleńkich szafirków. Moja matka miała niebieskie oczy…

Zapomniałam kompletnie o całej tej sytuacji, o wszystkich kłopotach, zapomniałam prawie o Bartku, chociaż tkwiła we mnie radość z odkryć i chęć podzielenia się z nim tą radością i triumfem, że jednak ciotka nie zdołała mnie przechytrzyć i odebrać mi tego na zawsze. Wyszłam w końcu do śmietnika ze zbadanymi już garnkami i tym chłamem spożywczym, wszystkie mąki i kasze zsypałam razem do wielkiej torby foliowej, spleśniałe dżemy wrzuciłam do jednego garnka, obładowana wsiadłam do windy i zjechałam na dół.

W holu, obok skrzynki listowej, jakiś facet rozkręcał na kawałki stary rower. Musiałam przejść obok niego, żeby tylnymi drzwiami dostać się na podwórze. Byłam przejęta i szczęśliwa, nie obchodziło mnie nic poza zwycięstwem nad tą straszną harpią, ale jednak spojrzałam i pomyślałam, że to ktoś obcy. Znałam przecież ludzi z tego domu, widywałam ich całe lata, ten tu nie mieszkał.

Dlaczego obcy facet rozkręca rower w naszym holu…?

Odpowiedź przyszła mi sama. Może lęgła się we mnie mania prześladowcza, bez znaczenia, w każdym razie nagle zyskałam pewność, że on tu siedzi przeze mnie. Śledzi mnie, albo czeka na Bartka… Jeśli chodzi o mnie, niech sobie siedzi do upojenia, niech rozkręca sto rowerów, ale Bartek… Chociaż nie, ze mną też nie najlepiej. Nie uwierzyli mi…?

Zdenerwowałam się zaledwie średnio, bo satysfakcja rozmazana była po moim wnętrzu jak balsam, warstwa ochronna, przez którą nic nie zdołałoby mnie ugryźć. Zastanawiałam się, co robić, uprzedzić Bartka, to pewne. Nie doprowadzić ich do niego przypadkiem. Telefonicznie…

Wróciłam na górę. Pomysł już mi się rysował. Zadzwoniłam kolejno do jego matki i do ojca, złapałam go u ojca, przed chwilą przyszedł. Kazałam mu natychmiast, jak najszybciej, iść na Graniczną i zamelinować się u mnie, światła nie palić. Przyszło mi do głowy, że jeśli pilnują mnie, a ja jestem tu, na Granicznej nie ma chwilowo żadnego stróża. Bartek zdąży. Zatrzymam ich, może nie ma ich wielu, tylko ten jeden z rowerem, pójdę do byle której kawiarni, będę udawała, że czekam, potem wrócę do domu tak, jakbym się nie doczekała. Rano wyjdę pierwsza, odciągnę tę obstawę, Bartek opuści mieszkanie bez przeszkód. Umówimy się jakoś na przyszłość.

Zgodził się, ale od razu mnie uprzedził, że ma nocną pracę, będzie musiał wyjść przed dziesiątą. Dobrze, niech będzie, ten dom jest gęsto zaludniony, byle nie zauważyli, że wychodzi ode mnie. Jakoś to załatwimy, powiedział, przelecę się po schodach, zjadę z innego piętra…

Zeszłam ze śmieciami jeszcze raz. Facet zaczynał już ten rower składać. Byłam ciekawa, co zrobi, jeśli jeszcze nie skończy, a ja już wyjdę, pośpieszyłam specjalnie. On też. Kiedy wychodziłam przez frontowe drzwi, był gotów, wyprowadził rower zaraz za mną, wsiadł na niego i pojechał ku Puławskiej.

Nie stwarzałam im żadnej trudności, wybrałam sobie „Mozaikę”, poszłam piechotą, facet z rowerem znikł mi z oczu i ciągle nie miałam pewności, czy moje podejrzenia są słuszne. Na wszelki wypadek jednak realizowałam pomysł, usiadłam przy stoliku i zaczęłam spoglądać na zegarek.

Po pół godzinie wyszłam i pojechałam do domu.

Bartek czytał prasę w łazience. Słusznie, światło z łazienki nie było widoczne na zewnątrz. Nie zdołałam stwierdzić, czy ktoś mnie śledził, ale samo przypuszczenie wystarczało. Powiedziałam mu wszystko, pieniądze, bransoletkę i pierścionek miałam przy sobie, pokazałam mu. Cud boski, że cię w to nie wrobili, powiedział, motyw miałaś jak stąd na świętą Helenę, nawet by chyba stanowił okoliczność łagodzącą. Kochana, mam dużą robotę i chyba tym razem już mnie nie wyrolują, bo instytucja solidna. Spróbuję wydusić trochę luzu, żebyś nie musiała użerać się z tym sama. Od ciężarów jestem ja, a nie ty.

Uspokoiłam go, zanim przystąpię do remontu, minie dużo czasu, zdąży mi pomóc, to mieszkanie będzie nasze wspólne. Teraz, ciągle na wszelki wypadek, musimy się spotykać jakoś niezauważalnie. Dałam mu klucze od mieszkania ciotki, ucieszył się, spytał, czy może się tam przespać, bo przewiduje powrót do domu dopiero nad.ranem. Do mieszkań rodziców kluczy nie ma, mnie nie ma sensu budzić, przerwałam mu, oczywiście, to najlepsze wyjście. Jeśli będą na niego czatować, to tam, gdzie i ja jestem, a nie tam, gdzie mnie nie ma. Tu, skoro wróciłam, ktoś mógłby czatować, nawet na moim piętrze, wpatrzony w drzwi. Poszukiwanie go na Willowej nikomu do głowy nie przyjdzie. Ostrzegłam go tylko, że tam jest bajzel straszliwy, śmierdzi już może mniej, bo okna zostawiłam otwarte, ale nic czystego nie znajdzie. Nie szkodzi, powiedział, woda z kranu leci? No to fajnie, więcej mi nie potrzeba.

Wypuszczałam go wśród tysiąca obaw, wyjrzałam na korytarz, sprawdziłam czy nikogo nie ma i czy nie będzie go widać przez wizjer sąsiadów, sprawdziłam wyższe piętro, zjechał windą z siódmego. Nikt podejrzany nigdzie się nie plątał. Spać poszłam późno, bo jeszcze długo siedziałam i wpatrywałam się w bransoletkę mojej matki. Poza zdjęciami, była to pierwsza jej własność, jaką dostałam do ręki, tamte inne rzeczy, podobno też po niej, zabrała policja…

Śmiertelne przerażenie poderwało mnie nagle w środku nocy. Może to był sen, a może obudziłam się na skraju snu. Coś tkwiło we mnie, jakaś myśl, wyskoczyła, wręcz wybuchła z podświadomości. Sprecyzowałam ją od razu. Jak mogłam o tym bodaj na chwilę zapomnieć…! W mieszkaniu ciotki nie ma nic do jedzenia, jest reszta kawy i gorzej, jest koniak. Bartek wróci zmęczony, spróbuje może napić się koniaku, a może rano zechce sobie zrobić kawę, Chryste Panie, ja nie wiem, co jeszcze moja ciotka z tym cholernym muchomorem robiła i żeby tylko…! W kredensie stoi kilka tych butelek koniaku, pani Krysia przynosiła i Rajczyk, najstarsza musi pochodzić jeszcze sprzed dwudziestu lat, nie w tym rzecz! W jednej jest roztwór z muchomora! Ona doskonale wiedziała, w której, ja też, nie różniła się niczym od pozostałych, policja jej nie znalazła i nie zabrała, zabrali tylko ten w półlitrówce po occie, z półki kuchennej! Bartek weźmie napoczętą, napije się właśnie tego…!!!