– Nawet niezła linia obrony – pochwalił Janusz. – Mógłby wyjść z tego ulgowo, żeby nie Jacuś i ta jego ukochana rączka na cegle. O tamtym obcym co powiedział?
– Nic prawie. Naszym zdaniem jego twarzy w ogóle nie widział. Prawdą jest chyba, że go tam zastał przy robotach rozbiórkowych, w pogawędki się nie wdawał, tylko zaszedł na paluszkach od tyłu i przyłożył od razu. Facet padł gębą na gruzowisko, Dominik odciągnął go ze stanowiska roboczego nie bardzo delikatnie i tę mordę mu rozkrwawił, a kim on był, niespecjalnie go obchodziło. Bibliotekarza skasował podobnie, nieco później. Uzyskany łup mocno go rozczarował, przydatne były wyłącznie dolary, a reszta do wyrzucenia. Nie wyrzucił, bo może tacy od numizmatów zbierają także banknoty, tak sobie myślał.
– I gdzie to rozpakował?
– Zgadza się, na Willowej. Widział, że lokal pustką stoi. I powiem wam, że to chyba telepatia, albo co, dokładnie w tym momencie zadzwoniła Kasia. Tyran słuchał opowieści, a ja odebrałem, no i Kasia oznajmiła, że znalazła to coś, o czym była mowa, stare papiery ze sznureczkiem. Może przywieźć. Albo ona jest niewinna jak lilia, albo jaki zły duch nad nią czuwa. Przywiozła po pół godzinie. Rozwiązane, ale w kupie, przyznała się do oglądania.
Papiery odnalezione przez Kasię stanowiły niewątpliwie marzenie Rajczyka. Wszystkie posiadłości pradziadka były w nich wymienione i gdyby zdobył je wcześniej, bibliotekarz byłby zbędny.
Chociaż nie, jeszcze ci inni również obsługiwani przez wuja-murarza… Zawyrokowałam, że nad bibliotekarzem latało przeznaczenie.
– Zgodziły się ich zeznania jak szwajcarskie zegarki – ciągnął Henio. – Dominik powiada, że w sypialni torbę patroszył, między papiery zajrzał, nawet nic rozpakował, zezłościł się i pirzgnął byle gdzie, bo i tak śmietnik tam był niewąski. Mogły wlecieć za szafę, owszem. Tak siedział, że tę szafę miał jakoś za ramieniem. Kasia zaś znalazła je właśnie za szafą. Posiadłości pradziadka przekazuje w nasze ręce i grzecznie prosi, żeby jej oddać bezwartościowe pamiątki w razie, gdybyśmy szukali i coś znaleźli.
– Może sobie na to pozwolić – mruknął bezlitośnie Janusz. – Wartościowych, zdaje się, ma dosyć.
– Odczep się! – zaprotestowałam stanowczo. -Coś się dziewczynie należy po całym życiu z tą wiedźmą. Nie jej wina, że pradziadek był bogaty.
– Drugi wątek to jest chyba ten pradziadek – zaopiniował trochę niepewnie Henio. – Plącze się po sprawie i właściwie wszystko przez niego. A w ogóle to zapomniałem wam powiedzieć, że w pierwszej chwili Dominik usiłował zwalić bibliotekarza na tamtego faceta, już coś zaczął gadać, że to tamten go trzasnął, ale Tyranowi nie chciało się głupot słuchać, więc go z miejsca ukrócił Znaczenie dowodów Dominik rozumie, poddał się od razu.
– A tamta poprzednia sprawa? – spytałam z zaciekawieniem. – Z rudą i chudą jak było?
Henio ciągle promieniał, podjadał indyka, smakował do niego to gruszki w occie, to borówki i chętnie odpowiadał na wszystkie pytania.
– Rajczyka wrobił – rzekł z zadowoleniem. – Też się zgadza z przypuszczeniami, Rajczyk ją wyeliminował bez wiedzy Dominika, który nawet miał do niego o to pretensje. Gówno prawda. Nic nie mówił, bo nie będzie na kumpla donosił, ale zgadł wszystko, a wyrzuty sumienia po dziś dzień go dręczą. Faktem jest, że o poszukiwaniach skarbów niepotrzebnie jej coś chlapnął, a ta kretynka zaraz gębę rozwarła, no i Rajczyk zamknął jej tę gębę na wieki. Tyran rozdarty na dwie połowy, jedna w skowronkach, że stare dochodzenie zamknięte, a druga wściekła jak cholera o tego czwartego, który nam chyba przepadł. Pojęcia nie macie, jakiej ulgi doznał Dominik, jak się połapał, że tam były tylko jedne zwłoki.
– No dobra, to teraz wal najważniejsze – powiedział Janusz. – Wyraźnie widzę, że sensację zostawiłeś na deser i znów cię rozpycha.
– O cię pietrek – rzekł Henio. – To tak widać? Fakt, przyznaję się bez bicia. Otóż Dominik zeznał, że owszem, znów przylazł na Willową, bo spokojnie tam było i bezpiecznie, trochę pomieszkał na strychu, niepewny, czy w mieszkaniu kotła nie ma, albo co, a potem przeniósł się do apartamentów, z tym że na krótko. Ledwo spróbował się zagnieździć, przyleciała Kasia. Żadnych napadów na nią nie dokonywał, wręcz przeciwnie, nieba jej był gotów przychylić, bo zachwyciła go niezmiernie. Oświadczyć się jej chciał, a nie wojować z cudem piękności. Słowa nie zdążył z siebie wypuścić, bo z miejsca wystąpiła z tą butelką, nerwowa ona jakaś, cud, że po łbie nie dostał, ale dałby sobie radę i dziewczynę ugłaskał, gdyby nie wmieszał się pacan jakiś głupi, możliwe, że jej kochaś.
Urwawszy na chwilę, Henio popatrzył na nas triumfująco i z niebotyczną satysfakcją. Doceniliśmy wagę informacji, znalazł się chłopak Kasi! Słuszne było oddać jej mieszkanie.
– I znów ten żłób jego gęby nic widział i opisać go nie potrafi? – spytał zgryźliwie Janusz.
– E tam! – odparł Henio radośnie. – Widział i opisuje z zapałem. Duży podobno, z metr osiemdziesiąt, bary jak u tragarza, a Dominik mniejszy i chudszy, dlatego szybko uciekł. Ciemny blondyn, piegowaty, bez znaków szczególnych, gęba normalna, ani długa, ani krótka, chyba z tych regularnych, które najtrudniej odtworzyć. Mamy haka na Kasię.
– I po cholerę wam ten hak? – spytałam z irytacją, bo zdążyłam tę Kasię polubić i nie życzyłam jej źle.
– Nie wiem. Niby od początku mówi prawdę, ale chyba niecałą. W tle węszymy jakieś kręcenie, i Tyran, i ja, a nie wiem jak wy. O chłopaku jednym słowem się nie zająknęła, papiery z Konstancina oddała, ale o napadzie powiedziała połowę. Gdyby rzeczywiście wszystko było w porządku, nie ukryłaby, że facet jej pomógł i Dominika na zbity łeb wywalił. Coś tu nie gra.
Teraz ja się zerwałam i dopadłam telefonu.
– Bardzo dobrze, zaraz ją zapytam…
– Nie! – wrzasnął Henio i zerwał się również. – To już lepiej ja! I dobra, niech będzie zaraz, bo nie daj Boże złe w panią wstąpi i więcej tu nie będę mógł przyjść!