Выбрать главу

– W Konstancinie.

– W robotach rozbiórkowych udział brał. Szafki z lekarstwami dotykał, leków też, wygląda na to, że je wyjmował. Różne drzwi otwierał, ślady zostały na klamkach i Jacuś twierdzi, że był tam parę razy, bo zatarte cudzymi, późniejszymi. Klepki podłogowe przerzucał…

– Słuchaj no, a może on tam w ogóle bywa u tego weterynarza? Może tam pracuje?

– Odpada. Bywać może, ale od pracowników odciski zostały pobrane, to primo, a secundo pracownicy klepek nie zrywają. Jeszcze krew, bo musi być dowód, że to on się tam poniewierał, rozumiesz, inaczej mógłby twierdzić, że był wcześniej i nic nie widział. Krwi na razie od niego nie mamy, u Kasi nie było.

– Nie próbowała go zarżnąć i stąd takie braki – wtrąciłam zgryźliwie.

– No właśnie – przyświadczył gorliwie Henio.

– Błąd. Jeszcze ewentualnie mógłby trzasnąć bibliotekarza, ale Dominik przebadany dokładnie i tę cegłę osobiście w ręku trzymał, więc przepadło. To klinkier, chciałem zauważyć, ona dosyć gładka. Znów Jacuś wychodzi na swoje. Natomiast jako świadek, a może i wspólnik, ten chłopak Kasi jest bezcenny i twarz cholerna, musimy go mieć…!

Boże wielki…! Nareszcie wszystko zrozumiałam…

Teraz dopiero pojęłam, w jakim stopniu ona mnie nienawidziła. Nie wydawało mi się, nienawiść była faktem, autentycznym uczuciem, które mnie gniotło. Rosła chyba z roku na rok, może dlatego, że stawałam się coraz bardziej podobna do matki… Przed oczami bez przerwy miała żywy owoc swojej klęski i niszczyła go systematycznie, paranoja, obsesja, ale musiało to w niej tkwić, ciągle tak samo dotkliwe i szarpiące. I nie żal mi jej. Mściwość, zakamieniała, ohydna, triumfująca, wyliczona i zaplanowana, podbudowana sadyzmem. I na kim w końcu, do cholery, tak się mściła, na dziecku, które niczemu nie zawiniło! Jakim cudem wyszłam z tego bez szwanku…? No nie, jakieś głupie cechy zostały mi w charakterze, zupełnie normalna chyba nie jestem, żeby nie Bartek, możliwe, że z czasem zwariowałabym, do reszty. Nieszkodliwie dla otoczenia, ale jednak… Włamanie okazało się zdumiewająco łatwe. Odebrałam klucze, prosto z Różanej pojechałam na Filtrową, tknęło mnie, jeden z nich pasował do drzwi wejściowych, nie musiałam dzwonić do pani Biernackiej. Świetny ślusarz, a mnie udało się zrobić bardzo dobre odciski. Do sąsiadów również nie próbowałam dzwonić, w godzinach pracy ten dom jest cichy, pani Biernacka mogła usłyszeć gong i wyjrzeć. Zaryzykowałam. Może od wczoraj nikt z nich nie dostał grypy i nie utkwił w domu…

Tę szafkę kuchenną mieli zapchaną do ostatecznych granic. Ręce mi się trochę trzęsły, kiedy usiłowałam spokojnie wyjmować garnki, wazy, talerze, milion rozmaitych naczyń, pilnując przy tym porządku, żeby ustawić potem tak samo, jak było.

Domacałam się skrytki. Wskazówki pradziadka były bezbłędne, mimo upływu lat otworzyła się z łatwością i prawie zabrakło mi tchu…

Nie znalazłam wewnątrz ani jednego klejnotu. Leżało tam natomiast coś, co okazało się dla mnie cenniejsze niż wszystkie skarby świata. Paczka listów i stary zeszyt. Wyjęłam to, spojrzałam z nadzieją Na kopertach adres i nazwisko mojej babki, na luźnych kartkach jej imię. I jeszcze jedna, większa koperta, a w niej dokumenty, metryki moich rodziców, świadectwo ślubu, odpis dyplomu ojca… Moja matka urodziła się w styczniu, ten Koziorożec należał do niej. Boże jedyny…

Nie wróciłam do domu. Poustawiałam garnki z powrotem, zamknęłam skrytkę, szafkę i mieszkanie sąsiadów i pojechałam na cmentarz. Jedyne miejsce, które mi pasowało. Przed rodzinnym grobem stała ławeczka, usiadłam na niej, ten grób też zresztą znalazłam przez zarząd cmentarza, oni przecież musieli być gdzieś pochowani, a nawet i to przede mną ukrywała. Jej pogrzebu jeszcze nie było, zamierzałam również pochować ją tutaj, teraz się zawahałam.

Przez dwie godziny czytałam listy i notatki w zeszycie, który był czymś w rodzaju pamiętnika. Nie zawierał opisu faktów, tylko same komentarze i rozważania. Mojej babce głupio było zwierzać się komuś, więc zwierzała się sobie. Fakty znajdowały się w listach do niej…

Jej siostra, moja upiorna ciotka, zakochała się do szaleństwa w młodym chłopaku, młodszym od niej o ćwierć wieku. Zakochała się pazernie, bezprzytomnie, drapieżnie i ślepo. Dostała szału, kiedy ożenił się z jej siostrzenicą, córką babki, i znienawidziła obydwoje. Tym chłopakiem był mój ojciec.

Ukryto przed nią datę ślubu. Post factum dostała jakichś konwulsji, babka niepokoiła się ojej stan psychiczny, wyrażała obawy, że trzeba ją będzie leczyć w zakładzie zamkniętym, a pewnie, słusznie mi się wydawało, że jest nienormalna… Uspokoiła się jednak i pozornie wróciła do równowagi, odseparowała się tylko od rodziny. Babka zaczęła mieć nadzieję, że jej przeszło, minęło pięć lat, potem była przerwa w notatkach, a potem nowe obawy. Moi rodzice zginęli w wypadku, zostałam sierotą, babka zdawała sobie sprawę ze swojej choroby, wahała się, nie było już nikogo z rodziny, postanowiła włączyć swoją siostrę. Miała nadzieję, że ten szał na tle mojego ojca był tylko chwilowy, a jeśli nie, to przecież na dziecko ukochanego człowieka przenosi się tylko uczucia. Przy tej ilości pieniędzy, jaką automatycznie dziedziczyłam, ciotka powinna okazać przyzwoitość i jakoś o mnie zadbać. Ciotka ją chyba oszukała, udawała obojętność wobec tych minionych wyskoków, babka jej uwierzyła, ale ciągle gnębiła ją niepewność. Udręczona, ciężko chora, stara kobieta, która straciła jedyną córkę i teraz gryzła się o wnuczkę, małe dziecko, pozbawione kompletnie krewnych… Ta zgryzota wpędziła ją wcześniej do grobu.

Może i lepiej, że nie wiedziała, co z tego wyniknie. Uczucia ciotki nie złagodniały w najmniejszym stopniu, rzeczywiście przeniosła je na mnie, dzika nienawiść do moich rodziców kwitła i owocowała. Dokładnie już teraz pojęłam, dlaczego niszczyła wszystkie pamiątki po nich, dlaczego znęcała się nade mną, dlaczego usilnie starała się wypaczyć mi umysł i charakter, dlaczego zameldowała mnie pod własnym nazwiskiem, dlaczego przez długi czas nie wiedziałam, jak się naprawdę nazywam, aż mnie uświadomiła pani Krysia. Piaskowska. Piaskowski, to było nazwisko mojego ojca, przez ciotkę znienawidzone do szaleństwa. Odebrać mi je, to była jej zemsta.

Potworna historia kobiety, która dostała obłędu na tle młodego mężczyzny. Ileż miała wtedy lat…? Czterdzieści osiem chyba, najgorszy wiek. Nigdy nie była piękna, nie miała powodzenia, nikt na nią nie leciał, a może i leciał, ale ona chciała tylko tego jednego. Nie dostała go, potem zginął, on i jego żona, stał się już ostatecznie niedostępny.

Do tego zapewne szalał w niej konflikt. Każde spojrzenie na mnie, jego córkę, było ciosem w serce. Pozbyć się mnie, nie widzieć, zapomnieć, że istnieję, może przyniosłoby jej ulgę, ale zarazem pozbawiło tych przywiązanych do mnie pieniędzy, a chciwa była zawsze. Patologicznie chciwa. A może odwrotnie, może właśnie chciała trzymać mnie blisko specjalnie po to, żeby mnie tłamsić podstępnie, nie dać mi żyć jak człowiekowi, upajać się swoją triumfującą zemstą. Może tylko dzięki temu mnie nie otruła…?

Wymknęłam się jej z rąk. Sprawa mieszkania świadczy, że nie pogodziła się z tym. Zdążyłam porozmawiać z pośrednikiem, zorientowałam się, że istotnie zamierzała wywinąć mi ten koszmarny numer, sprzedać je i zwalić się do mnie tuż przed powrotem pani Jarzębskiej. Nie wpuścić jej, jakim sposobem, awanturowałaby się na klatce schodowej, zrobiłaby ze mnie bydlę nieczułe i nieludzkie, wdarłaby się przemocą. Podwójny ciężar, wobec pani Jarzębskiej tracę twarz, zainstalowałam w jej domu okropną babę, a równocześnie muszę coś zrobić, postarać się o jakiś lokal dla siebie i dla niej. Z nią na karku. Pieniędzy wystarczyłoby na willę, ale przecież ukrywała je przede mną, nie wypuściłaby z ręki ani grosza, a ja o nich nie miałam pojęcia, szarpałabym się rozpaczliwie ku jej radości i satysfakcji. Gdybym chciała bronić się prawnie… Jakie prawnie, prawnie byłam zobowiązana zająć się nią! Co za szczęście, że jednak nie była zupełnie normalna, nie potrafiła załatwić sprawy, nie umiała zdobyć się na przeprowadzenie remontu, za remont trzeba by zapłacić, nie była zdolna do obniżenia ceny za zdewastowany lokal. Gdyby działała z sensem, już bym się z nią kotłowała, żyłaby do tej pory i jeszcze długo, bo Rajczyk…