Выбрать главу

Wdrapaliśmy się z Betsey na górę i ukucnęliśmy wysoko nad salą. Zdążyliśmy. Porywacze wciąż byli na linii. Przez głośnik w Sali Chińskiej usłyszeliśmy jednego z nich.

– Domyślamy się – powiedział – że zawiadomiliście już FBI i zapewne policję waszyngtońską. Nie mamy nic przeciwko temu. Spodziewaliśmy się tego. Witamy agentów Biura. Uwzględniliśmy was w naszych planach.

Wymieniliśmy z Betsey poirytowane spojrzenia. Supermózg bawił się z nami. Tylko po co? Zbiegliśmy na dół i przyłączyliśmy się do grona osób obecnych w Sali Chińskiej. W głowie roiło mi się od pytań. Supermózg potrafił wytrącić nas z równowagi. Aż za dobrze.

– Po pierwsze – ciągnął porywacz – powtórzę nasze żądania co do okupu. To ważne. Stosujcie się do instrukcji. Jak wiecie, pięć z trzydziestu milionów ma być w nieoszlifowanych diamentach. Włożycie je do brezentowego worka. Do ośmiu następnych zapakujecie banknoty. Same dwudziestki i pięćdziesiątki. Żadnych setek, farby, urządzeń naprowadzających. Wszystkich worków nie może być więcej niż dziewięć. Z kim rozmawiam?

Betsey przysunęła się do mikrofonu. Ja też.

– Tu agentka specjalna FBI, Elizabeth Cavalierre. Kieruję tą sprawą.

– Alex Cross, detektyw z policji waszyngtońskiej i łącznik z Biurem.

– W porządku. Znam wasze nazwiska i waszą reputację. Macie dla nas pieniądze?

– Mamy – odrzekła Betsey. – Gotówka i diamenty są tutaj, w Mayflower.

– Doskonale. Będziemy w kontakcie.

Porywacz wyłączył się.

Szef MetroHartford wybuchnął.

– Wiedzieli, że tu jesteście! Boże, co myśmy zrobili! Zabiją zakładników!

Położyłem mu rękę na ramieniu.

– Spokojnie. Przygotowaliście wypłatę dokładnie tak, jak sobie życzyli?

Skinął głową.

– Dokładnie tak. Diamenty przywiozą lada chwila. Pieniądze już są. Z naszej strony robimy wszystko, co można. A wy?

– I nikt z MetroHartford nie wie, gdzie ma być dostarczony okup? – zapytałem łagodnie. – To ważne.

Prezes zarządu był wystraszony. Nie bez powodu.

– Słyszał pan tamtego. Powiedział, że będziemy w kontakcie. Na razie nie wiemy, gdzie dostarczyć okup.

– To dobra wiadomość, panie Dooner. Porywacze są zawodowcami. My też. Nie wierzę, żeby już kogoś skrzywdzili. Zaczekamy na następny telefon. Wymiana to dla nich najtrudniejsza część operacji.

– W tym autokarze jest moja żona – odparł szef MetroHartford. – I córeczka.

– Wiem – przytaknąłem.

Wiedziałem również, że Supermózg lubi krzywdzić rodziny.

Rozdział 59

Robiliśmy, co mogliśmy, ale na razie byliśmy na ich łasce. A czas uciekał.

Żaden helikopter ani samolot nie zauważył autokaru. Albo porywacze szybko go ukryli, albo zmienili oznaczenie alfanumeryczne na dachu. Wojskowe śmigłowce z wykrywaczami ciepła też niczego nie znalazły. O trzynastej dwadzieścia w Sali Chińskiej hotelu Mayflower znów zadzwonił telefon. Odezwał się ten sam denerwujący, mechanicznie zniekształcony głos.

– Ruszamy. W recepcji jest przesyłka dla pana Doonera. Kilka handie-talkie. Przynieście je wszystkie.

– Ruszamy? Dokąd? – zapytała Betsey.

– My po nasze bogactwo, wy, żeby pakować pieniądze i diamenty. Załadujecie je do furgonetki i pojedziecie na północ Connecticut Avenue. Jeśli zboczycie z trasy, którą wam podam, zabijemy zakładników.

Telefon umilkł.

Furgonetkę zaparkowaliśmy w zaułku przy drzwiach kuchni hotelowej. Porywacze wiedzieli o tym. Tylko skąd? I co z tego wynikało? Betsey, ja i dwaj agenci wskoczyliśmy do furgonetki i pojechaliśmy do Connecticut Avenue.

Byliśmy na Connecticut, gdy odezwało się moje handie-talkie. Agenci FBI nazywają tak walkie-talkie. Porywacz przy telefonie też je tak nazwał. Co znaczył ten ślad? O ile to był jakiś ślad. Czy facet chciał nam po prostu pokazać, że wszystko o nas wie?

– Detektyw Cross?

– Tak. Jesteśmy na Connecticut Avenue. Co dalej?

– Wiem, gdzie jesteście. Słuchaj uważnie. Jeśli zobaczymy nad wytyczoną trasą jakieś samoloty czy helikoptery obserwacyjne, zastrzelimy zakładników. Jasne?

– Najzupełniej – odrzekłem.

Spojrzałem na Betsey. Musiała natychmiast odwołać obserwację z powietrza. Wyglądało na to, że porywacze wiedzą o wszystkim, co robimy.

– Jedźcie jak najszybciej na dworzec kolejowy przy porcie lotniczym Baltimore-Waszyngton. Wsiądziecie do pociągu z Baltimore do Bostonu, korytarz północno-wschodni, odjazd siedemnasta dziesięć. Weźmiecie ze sobą worki z pieniędzmi i diamentami. Pociąg do Bostonu, siedemnasta dziesięć! Wiemy, że macie do dyspozycji wszystkich agentów wzdłuż korytarza północno-wschodniego. Przygotujcie się do ich wykorzystania. Dla nas to nieważne. Nie boimy się o naszą wypłatę. Dostaniemy ją.

– Czy rozmawiam z Supermózgiem?

Na linii zapadła cisza.

Rozdział 60

Agenci FBI i funkcjonariusze lokalnej policji obstawili wszystkie stacje wzdłuż korytarza północno-wschodniego, ale nie byli oczywiście w stanie upilnować całej linii kolejowej.

Porywacze wiedzieli o tym. Wszystko pracowało teraz na ich korzyść.

Agenci Cavalierre, Walsh, Doud i ja wsiedliśmy do pociągu z Baltimore. Ulokowaliśmy się z przodu drugiego wagonu.

Pociąg cholernie hałasował. Nie mogliśmy swobodnie rozmawiać ani spokojnie myśleć. Czekaliśmy na następny sygnał od porywaczy. Każda minuta wydawała się ciągnąć w nieskończoność.

– W pewnym momencie każą nam wyrzucić worki z pędzącego pociągu – powiedziałem. – A wy jak myślicie? Przychodzi wam do głowy coś innego?

Betsey zgodziła się ze mną.

– Nie zaryzykują odbioru okupu na którejś ze stacji. Po co mieliby to robić? Wiedzą, że nie możemy obstawić całej trasy stąd do Bostonu. Dlatego kazali nam odwołać obserwację z powietrza.

– Załatwili nas – przyznał agent Walsh. – Cwany skurwysyn.

– A może to ona, nie on – zauważyła Betsey.

– Tony Brophy mówił, że spotkał się z facetem – przypomniałem jej. – Jeśli można mu wierzyć.

– I jeśli ten facet był Supermózgiem – skontrowała.

– Ta ksywa nie daje mi spokoju – wtrącił się agent Doud. – To musi być jakiś przegrany świr.

– Brophy twierdził, że to palant – odparła Betsey. – A mimo to, chciał dla niego pracować.

– Bo gość dobrze płacił – powiedział Doud.

Betsey wzruszyła ramionami.

– Może to świr, może geniusz komputerowy. Nie byłabym zaskoczona. Tacy teraz rządzą światem, nie jest tak? Odgrywają się za to, że nie doceniano ich w szkole średniej. Jak mnie.

– Ja nie narzekałem – zastrzegłem i mrugnąłem do niej.

Odezwało się handie-talkie.

– Cześć, gwiazdy sił porządkowych. Zaraz zacznie się prawdziwa zabawa. Przypominam, że jeśli w pobliżu pociągu zauważymy jakieś helikoptery lub samoloty, zastrzelimy zakładników – poinstruował znajomy głos. Supermózg?

– Skąd możemy wiedzieć, że jeszcze żyją? – zapytała Betsey. – Dlaczego mamy wam wierzyć? Już zabijaliście niewinnych ludzi.

– Nie możecie wiedzieć. Nie musicie nam wierzyć. Zabijaliśmy niewinnych ludzi. Pasażerowie autokaru jeszcze jednak żyją. Dobra, a teraz otwierać drzwi wagonu! Już! I czekać na mój sygnał. Przysunąć worki do drzwi! Już, już, już! Ruszać się! Nie zmuszajcie nas, żebyśmy kogoś zabili.