Выбрать главу

Rozdział 61

Nasza czwórka rzuciła się do ciężkich worków. Przyciągnęliśmy je do najbliższych drzwi. Zrobiło mi się gorąco. Zaczynałem się pocić.

– Przygotować się! Przygotować się! – rozkazywał histerycznie głos w handie-talkie.

Betsey wzywała przez radio swoich ludzi w terenie. Na zewnątrz pociągu migał zielono-brązowy krajobraz. Byliśmy gdzieś w okolicach Aberdeen w Marylandzie. Ostatnią stację minęliśmy jakieś siedem minut wcześniej.

– Gotowi? Nie rozczarujcie mnie! – wydzierał się głos.

Jak dotąd, przyszło nam do głowy tylko tyle, żeby wyrzucić worki jak najdalej od siebie. Zastanawialiśmy się nawet, czy nie zostawić jednego w pociągu. Wtedy poszukiwania zajęłyby porywaczom trochę czasu. Ale uznaliśmy to za zbyt niebezpieczne dla zakładników.

Handie-talkie znów zamilkło.

– Kurwa! – zdenerwował się Doud.

– Wyrzucamy worki? – zawołał Walsh, przekrzykując łoskot pociągu i szum wiatru.

– Nie! Czekajcie! – Wrzasnąłem do niego i Douda, który pochylił się niebezpiecznie nad krawędzią wagonu. – Zaczekajmy na instrukcje!

– Skurwysyn! – krzyknęła Betsey i zamachnęła się szerokim łukiem. – Robią nas w konia! Śmieją się z nas!

– Masz rację, chyba mają niezłą zabawę – powiedziałem. – Spokojnie, wyluzuj się.

FBI wychodziło z siebie, żeby wytropić kanał, na którym rozmawiają porywacze. Bez skutku. Tamci używali wyrafinowanych nadajników wojskowych. Miały mikroukłady zaprogramowane na zmianę częstotliwości przy każdym połączeniu. Możliwe, że korzystali z kilku takich zabawek. Wyrzucali je po każdej rozmowie i brali następne.

Betsey dalej się wściekała. Oczy jej płonęły.

– Skurwiel pomyślał o wszystkim! Nie daje nam czasu na ułożenie planu! Kim on jest?!

Handie-talkie znów zaskrzeczało.

– Otwierać drzwi! Przygotować się do wyrzucenia worków! – rozkazał ponownie głos.

Chwyciłem dwa worki z dwudziesto – i pięćdziesięciodolarówkami i po raz drugi podbiegłem do otwartych drzwi. Serce podeszło mi pod gardło. Na zewnątrz huczał wiatr.

Pociąg pędził teraz przez las, dookoła rosły wiązy, sosny i gęste krzaki. Nie widziałem żadnych domów. I nikt nie czaił się między drzewami. Dobre miejsce na wyrzucenie worków.

Ale handie-talkie znów zamilkło.

– Pojebańcy! – ryknął na całe gardło Doud.

Opadliśmy z jękiem na podłogę.

Przez następną godzinę i piętnaście minut głos musztrował nas tak jedenaście razy. Trzy razy musieliśmy przenosić pieniądze do różnych wagonów. Wysyłał nas do ostatniego i natychmiast kazał wracać do pierwszego.

– Jesteście całkiem dobrzy – pochwalił w końcu. – Umiecie słuchać.

Potem się wyłączył.

Rozdział 62

– Dłużej nie wytrzymam! – wrzasnęła Betsey. – Niech go szlag trafi! Zabiję tego cholernego skurwiela, jak go dorwę!

Worki były duże i ciężkie. Mieliśmy dosyć targania ich po całym pociągu. Byliśmy spoceni, zakurzeni i brudni od sadzy. Puszczały nam nerwy. Ciągły stukot pociągu wydawał się coraz głośniejszy i doprowadzał nas do szału.

Pociąg Amtraku znów pędził przez las i trąbił głośno. Walsh liczył mijane stacje.

Handie-talkie raz jeszcze ożyło.

– Przygotujcie pieniądze i diamenty. Otwórzcie drzwi. Już! I macie rzucać worki blisko siebie. Inaczej zabijemy zakładników. Obserwujemy każdy wasz ruch. Jesteś bardzo ładna, agentko Cavalierre.

– Jasne. A ty jesteś palant – mruknęła Betsey.

Jej bladoniebieski T-shirt był ciemny od potu. Czarne włosy lepiły się jej do czoła. Jeśli przedtem miała na ciele choć gram tłuszczu, spaliła go podczas tej cholernej podróży.

– Fałszywy alarm – oznajmił wesoło porywacz. – To na razie tyle.

Wyłączył się.

– Gówno!

Opadliśmy ciężko na worki. Ledwo dyszeliśmy. Próbowałem coś wymyślić, ale po każdym fałszywym alarmie szło mi coraz trudniej. Nie byłem pewien, czy dam radę przebiec jeszcze raz w drugi koniec pociągu.

– Może wyskoczymy razem z workami? – podsunął Walsh. – Spieprzymy im plan. Zrobimy coś, czego się nie spodziewają.

– To jest jakiś pomysł – przyznała Betsey. – Ale zbyt niebezpieczny dla zakładników.

Walsh i Doud zaklęli głośno, kiedy porywacz znów się odezwał. Doszliśmy niemal do granic wytrzymałości. Tylko gdzie one były?

– Żadnego odpoczynku dla grzeszników – oznajmił głos i usłyszeliśmy syk otwieranej puszki napoju orzeźwiającego albo piwa, a potem westchnienie ulgi. – A może ta linijka powinna brzmieć: odpoczynek dla grzeszników?

Nagle ryknął na nas.

– Wyrzucać worki! Już! Obserwujemy pociąg! Widzimy was! Wyrzucać worki, bo rozwalimy tamtych!

Nie mieliśmy wyboru. Mogliśmy tylko starać się rzucać worki jak najbliżej jeden od drugiego. Zmęczenie bardzo obniżyło sprawność naszych mięśni. Czułem się tak, jakbym poruszał się we śnie. Ubranie miałem mokre od potu, bolały mnie ręce i nogi.

– Szybciej! – rozkazał głos. – Pokaż nam swoją kondycję, agentko Cavalierre!

Rzeczywiście nas widział? Możliwe. Na to wyglądało. Bez wątpienia rozmawiał z nami z lasu. Ilu ich tam było?

Wyrzuciliśmy dziewięć worków tuż przed ostrym zakrętem. Nie mogliśmy zobaczyć, co się dzieje pięćdziesiąt metrów za nami. Jęcząc i przeklinając, padliśmy na podłogę.

– Niech ich szlag… – wysapała Betsey. – Udało im się. Uciekną z forsą. Żeby ich jasna cholera!

Znów włączyło się handie-talkie. Jeszcze z nami nie skończył.

– Dzięki za pomoc. Jesteście najlepsi. Zawsze dostaniecie pracę w sklepie przy pakowaniu zakupów. To może być niezłe wyjście po dzisiejszym dniu.

– Ty jesteś Supermózgiem? – zapytałem.

Cisza na linii.

Głos umilkł, tym razem na dobre. Pieniądze i diamenty znikły. I nadal mieli wszystkich zakładników.

Rozdział 63

Cavalierre, Doud, Walsh i ja wysiedliśmy na najbliższej stacji, jedenaście kilometrów dalej.

Czekały na nas dwa czarne suburbany. Przy samochodach stało kilku agentów FBI z karabinami. Na dworcu zebrał się tłum ludzi. Pokazywali sobie broń i agentów, jakby zobaczyli drużynę „Washington Redskins”.

Dostaliśmy ostatnie informacje.

– Zdążyli zniknąć z lasu – powiedział jeden z agentów. – Kyle Craig już tu jedzie. Zablokowaliśmy drogi, ale to działanie w ciemno. Choć jest i dobra wiadomość. Być może znajdziemy autokar. Trafiliśmy na ślad.

Chwilę później połączyli nas z pewną starszą kobietą z Tinden, małego miasteczka w Wirginii. Podobno widziała autokar. Chciała rozmawiać tylko z policją. Nie miała zaufania do FBI i ich metod.

Ledwo się przedstawiłem, zaczęła opowiadać. Sprawiała wrażenie osoby bardzo nerwowej.

Nazywała się Isabelle Morris. Zauważyła autokar wśród pól w hrabstwie Warren. Zaczęła coś podejrzewać, bo była właścicielką lokalnej linii autobusowej, a tego pojazdu nie znała.

– Niebieski w złote pasy? – zapytała Betsey. Nie zdradziła, że jest z FBI.

– Zgadza się – przytaknęła pani Morris. – Żaden z moich. Nie wiem, po co tu przyjechał. To wiejska okolica. Tu nie ma nic ciekawego dla turystów.

– Zapamiętała pani numer rejestracyjny albo przynajmniej część? – spytałem.

Najwyraźniej poczuła się urażona tym pytaniem.

– Nie miałam powodu.

– Więc dlaczego zameldowała pani o tym autokarze miejscowej policji?

– Chyba mnie pan nie słuchał. Mówiłam już: autokar turystyczny nie ma tu po co przyjeżdżać. Poza tym, mój przyjaciel jest w lokalnym patrolu obywatelskim. Jestem wdową, rozumie pan. Właściwie to on zawiadomił policję. A czemu to pana tak interesuje, jeśli wolno spytać?