– Dlaczego uderzyliście starego Buda O’Marę? To miły, tutejszy facet. Pracuje na parkingu dla ciężarówek. Powiedział, że zapłacili mu sto dolców, żeby tu stał i czekał. I zarobił setkę za dziurę w głowie. To zupełnie nieszkodliwy gość.
Kiedy w końcu przyjechały samochody ratownicze, nastąpiło cos dziwnego, ale przyjemnego. Zakładniczki zaczęły wiwatować na naszą cześć i klaskać. Odbiliśmy je. Nie pozwoliliśmy im umrzeć.
Ale ja wiedziałem swoje. Z jakiegoś powodu Supermózg nie chciał, żeby zginęły.
Część czwarta
Rozdział 67
Rzecz jasna, nasze śledztwo wciąż stanowiło dla mediów temat dnia. Prasa dowiedziała się o Supermózgu i zaroiło się w niej od sensacyjnych nagłówków. Zdjęcie małego Buccieriego – jednej z pierwszych ofiar – zdobiło niemal każdy artykuł. Twarz chłopca zaczęła mi się śnić po nocach.
Pracowałem od dwunastu do szesnastu godzin dziennie. Mitchell Brand, który napadał na waszyngtońskie banki, był ciągle jednym z głównych podejrzanych FBI. Jego fotografia i dane wisiały wysoko na ścianie od ponad tygodnia. Nie mogliśmy go namierzyć, ale pasował do naszego portretu przestępcy. Ekipa dochodzeniowa szukała dowodów w miejscu, gdzie wyrzuciliśmy z pociągu okup. Technicy FBI badali każdy centymetr kwadratowy w domu na farmie Browne’a. W zlewie znaleźli ślady charakteryzacji teatralnej. Rozmawiałem z kilkoma zakładniczkami. Potwierdziły nasze podejrzenia, że porywacze mogli być ucharakteryzowani, nosić peruki i podwyższone buty.
Przez pierwsze dwa dni pracowałem z Sampsonem w Waszyngtonie. MetroHartford wyznaczyło milion dolarów nagrody za informacje o przestępcach. Oferta dotyczyła wszystkich, również członków gangu, których nie satysfakcjonowałaby ich część okupu.
Mitchella Branda szukaliśmy głównie w Waszyngtonie. Był czarny i miał trzydzieści lat. Podejrzewano go o sześć napadów na banki, ale nigdy go oficjalnie nie oskarżono. I nagle zniknął. W czasie operacji „Pustynna Burza” służył w armii w stopniu sierżanta. Słynął z tego, że lubił używać przemocy. Według kartotek wojskowych miał współczynnik inteligencji powyżej stu pięćdziesięciu.
Dowodów przybywało, ale rozgłos działał przeciwko nam. W biurze terenowym FBI urywały się telefony z informacjami, bez przerwy odbierano faksy. Nagle mieliśmy setki tropów do sprawdzenia. Zastanawiałem się, czy Supermózg nadal pracuje przeciwko nam.
Drugiego wieczoru po porwaniu kobiet z MetroHartford wpadł do mnie Sampson. Dochodziła jedenasta i przed chwilą wróciłem do domu. Wziąłem kilka zimnych piw i wyszliśmy na werandę.
– Miałem nadzieję zobaczyć dziś małego księcia – powiedział Sampson, kiedy usiedliśmy.
Podzieliłem się z nim najnowszymi wieściami. W każdym razie częścią.
– Będzie z nami mieszkał.
John wyszczerzył wielkie, białe zęby. Przypominały klawisze fortepianu.
– Wspaniała wiadomość, stary. Domyślam się, że Christine też.
Pokręciłem głową.
– Nie. Ciągle nie może się otrząsnąć po tym, co jej zrobił Geoffrey Shafer. Boi się o siebie i o nas. Nie chce mnie więcej widzieć. Między nami wszystko skończone.
Sampson przyjrzał mi się.
– Przecież było wam dobrze razem. Nie łapię, o co chodzi, stary.
– Ja też nie. Już od miesięcy. Zaproponowałem, że rzucę pracę w policji i pewnie tak bym zrobił. Ale powiedziała, że to nie ma znaczenia.
Popatrzyłem przyjacielowi w oczy.
– Straciłem ją, John. Próbuję z tym żyć, ale jestem załamany.
Rozdział 68
Późną nocą odezwał się mój pager. Sampson.
– Burdel nie z tej ziemi, Alex. Mówię poważnie.
– Gdzie jesteś? – zapytałem.
– W East Capitol Dwellings. Z Rakeemem Powellem. Jeden z jego kapusiów dał nam cynk. Chyba namierzyliśmy Mitchella Branda.
– I w czym problem?
– Rakeem zadzwonił do swojego porucznika, a tamten do szefa. Pittman ściągnął tu połowę waszyngtońskich gliniarzy.
Wkurzyłem się.
– To moje śledztwo, do cholery! Pittman mógł mnie zawiadomić.
– Dlatego dzwonię, stary. Lepiej rusz dupę.
Spotkałem się z Sampsonem przy osiedlu East Capitol. Według kapusia, tu zamelinował się Brand. Słyszałem, że blokowisko nazywają „subsydiowanym magazynem ludzkim”. Rzeczywiście, przypomina ciężkie więzienie. Budynki o wyglądzie bunkrów otaczają białe, zimne mury z żużlobetonu. Przygnębiający, ale dość typowy widok w Southeast. Mieszkający tu biedacy starają się jak mogą, żeby jakoś żyć w tych warunkach.
– To się wymknęło spod kontroli, Alex – zaczął narzekać Sampson, kiedy stanęliśmy obok siebie na skrawku brudnej ziemi między budynkami. – Za dużo spluw naraz. Gdzie kucharek sześć… sam wiesz. Szef detektywów znów się wygłupia.
Rozejrzałem się, pokręciłem głową i zakląłem. Cholerne zoo. Zauważyłem jednostkę specjalną SWAT, detektywów z wydziału zabójstw. I jak zwykle gapiów z sąsiedztwa. Czy Mitchell Brand mógł być Supermózgiem?
Szybko włożyłem kevlarową kamizelkę kuloodporną i sprawdziłem glocka. Potem poszedłem pogadać z szefem detektywów. Przypomniałem Pittmanowi, że to moje śledztwo, i nie mógł zaprzeczyć. Ale wyraźnie zaskoczył go mój widok.
– Przejmuję sprawę – oświadczyłem.
– Tylko nic nie spieprz. Mamy Branda na widelcu – warknął i odszedł.
Rozdział 69
Zaraz po mnie przyjechał starszy agent James Walsh. Betsey Cavalierre nie pokazała się. Podszedłem do niego. Zaprzyjaźniliśmy się w ciągu ostatnich kilku tygodni, ale dziś był jakiś sztywny. Nie podobało mu się to, co tu zastał. Jego także za późno zawiadomili.
– A gdzie starsza agentka Cavalierre? – zapytałem.
– Wzięła kilka wolnych dni. Chyba pojechała do koleżanki w Marylandzie. Znasz tego Mitchella Branda?
– Wiem o nim wystarczająco wiele. Jeśli siedzi na górze, pewnie jest uzbrojony po zęby. Ma nową przyjaciółkę, Theresę Lopez. Z tego osiedla. Samotna matka z trójką dzieci. Znam ją z widzenia.
– Bomba – westchnął Walsh. Pokręcił głową i przewrócił oczami. – Trójka dzieci, ich mamusia i uzbrojony facet podejrzany o napady na banki.
– Właśnie. Witamy w Waszyngtonie, agencie Walsh. Brand mógł brać udział w porwaniu kobiet z MetroHartford. Może być Supermózgiem. Musimy go dostać.
Spotkałem się z drużyną szturmową w punkcie obserwacyjnym w pobliskim budynku. Na co dzień używali tutaj mieszkania detektywi z wydziału narkotyków przydzieleni do osiedla. Byłem tu kilka razy. To moja okolica.
Mieliśmy wejść w ośmiu na szóste piętro i zgarnąć Branda. Ośmiu to aż za dużo do takiej roboty. Ale w kupie bezpieczniej.
Kiedy drużyna wkładała kamizelki kuloodporne i sprawdzała broń, wyjrzałem przez okno. Ulice zalewał żółty blask lamp sodowych. Co za cholerna dzielnica. Mimo obecności policjantów, handel prochami kwitł. Nic nie mogło tego powstrzymać. Przyglądałem się naganiaczom i czujkom na pobliskim rogu. Sprzedawali kokę. Szybkim krokiem, ze zwieszoną głową podszedł miejscowy ćpun. Znajomy widok. Odwróciłem się, jakbym niczego nie zauważył.
– Chcemy zgarnąć Branda – powiedziałem do drużyny – żeby go przesłuchać w sprawie skoku na bank First Union w Falls Church. Może nas doprowadzić do tego, kto zorganizował wszystkie napady. Jak dotąd, to nasz najlepszy podejrzany. Możliwe, że on sam jest Supermózgiem.
– O ile wiemy – ciągnąłem – siedzi teraz u swojej nowej dziewczyny. Detektyw Sampson puści w obieg standardowy rozkład tego typu mieszkania. Oprócz Branda może tam być jego przyjaciółka z trójką dzieci w wieku od dwóch do sześciu lat.