Выбрать главу

Jazda do domu zajęła nam niecałe dziesięć minut. Jannie wierciła się w samochodzie jak mały piesek. Wychylała głowę przez okno, chłonęła widoki i wdychała zadymione, miejskie powietrze, które, jej zdaniem, było absolutnie cudowne.

Kiedy zaparkowałem samochód, wysiadła wolno, niemal z szacunkiem. Popatrzyła na nasz stary dom jak na katedrę Notre Dame. Obróciła się o trzysta sześćdziesiąt stopni, obejrzała okolicę na Piątej ulicy i z aprobatą skinęła głową.

– Nie ma jak w domu – szepnęła w końcu. – Zupełnie jak w Czarnoksiężniku z krainy Oz.

Odwróciła się do mnie.

– Nawet zdjąłeś z drzewa latawiec z Batmanem i Robinem. Chwalmy Pana.

Uśmiechnąłem się szeroko i poczułem, że stało się ze mną coś dobrego. Wiedziałem, co: przestałem się bać, że ją stracę.

– Właściwie to babcia się tam wdrapała – odrzekłem.

Babcia zamachnęła się na mnie ze śmiechem.

– Przestań zmyślać.

Za progiem Jannie natychmiast złapała kotkę Rosie. Przytuliła ją do twarzy i kotka polizała jej policzek. Potem zatańczyły jak w dniu chrztu małego Aleksa.

– Fiołki są niebieskie, róże są czerwone – zaśpiewała cicho Jannie. – Kocham mą rodzinkę i nasz stary domek.

Patrzyłem na to z przyjemnością.

Masz rację, Jannie Cross, pomyślałem. Nie ma jak w domu. Może dlatego tak ciężko pracuję, żeby go chronić.

Ale może po prostu usprawiedliwiałem się przed samym sobą i zawsze będę.

Rozdział 72

Następnego ranka pojechałem do biura terenowego FBI. Na całym piętrze szumiały faksy, dzwoniły telefony, pracowały komputery. Pełno energii, dobrej i złej. Było już jasne, że Mitchell Brand to nie nasz facet i że może nawet ktoś go wrobił.

Betsey Cavalierre wróciła z wolnego weekendu. Opaliła się, uśmiechała i wyglądała na wypoczętą. Zastanawiałem się przez chwilę, gdzie była, ale zaraz wciągnęła mnie robota.

Nafaszerowany najnowszą techniką „gabinet wojenny” Biura nadal działał, ale teraz wszystkie możliwe tropy pokrywały już trzy spośród czterech ścian. FBI uważało, że trzeba zbadać wszystkie. Dyrektor sprawdził w archiwum, że było to największe polowanie w historii Biura. Wielkie korporacje naciskały. To samo się działo na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy Unabomber zabił nowojorskiego biznesmena.

Większość dnia spędziłem w dusznej sali konferencyjnej bez okien. Razem z kilkoma agentami i detektywami oglądaliśmy niekończące się slajdy.

Na dużym ekranie pojawiali się kolejni podejrzani. Potem dyskutowaliśmy o nich i dzieliliśmy ich na kategorie: wyłączony, czynny, bardzo aktywny.

O szóstej wieczorem starszy agent Walsh zwołał naradę. Podejrzewał, że bandyci wkrótce znów uderzą. Betsey Cavalierre spóźniła się na zebranie. Usiadła z tyłu i przyjęła rolę obserwatora.

Dwoje psychologów behawioralnych z FBI opracowało listę następnych potencjalnych ofiar Supermózga: banków międzynarodowych, dużych towarzystw ubezpieczeniowych, firm wydających karty kredytowe, konglomeratów komunikacyjnych i firm z Wall Street.

Doktor psychologii Joanna Rodman powiedziała, że jeszcze nie spotkała się z taką zajadłością i nienawiścią, jak przy ostatnich rabunkach. Uważała, że sprawcom sprawia przyjemność przechytrzanie władz i prawdopodobnie szukają sławy i rozgłosu.

Zakończyła w sposób mocno prowokujący. Była przekonana, że Supermózg znów zaatakuje.

– Mogę się założyć, że uderzy raz jeszcze – oświadczyła. – Choć nie jestem typem hazardzistki.

Przez dłuższy czas nie odzywałem się w ogóle. Wolałem siedzieć cicho i słuchać. W ten sposób postępowałem na studiach, najpierw na Uniwersytecie Georgetown, a potem na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa.

Agentka Cavalierre zachowywała się zupełnie inaczej.

– A co pan o tym sądzi, doktorze Cross? – zapytała natychmiast po przemowie doktor Joanny Rodman. – Pan też mógłby się założyć, że Supermózg znów zaatakuje?

Potarłem brodę i przypomniałem sobie, że taki sam odruch miałem na studiach.

– Ja też nie jestem hazardzistą. Przekonuje mnie lista jego potencjalnych celów. Zgadzam się z większością tego, co tu usłyszałem. Za wszystkim stoi jeden człowiek. Werbuje różne grupy do poszczególnych zadań.

Spojrzałem na Betsey z trochę niezadowoloną miną i mówiłem dalej.

– Uważam, że pierwsze morderstwa miały wszystkich zastraszyć. I tak się stało. Ale przy porwaniu kobiet z MetroHartford bandyci działali szybko i skutecznie bez rozlewu krwi. Nie widzę tu zajadłości ani nienawiści. Zakładniczki też o niczym takim nie wspominały. To było zupełnie co innego niż wcześniejsze napady na banki. Nikt nie zginął i dlatego podejrzewam, że… to koniec tej sprawy. Nic więcej się nie wydarzy.

– Co?! – zdumiała się Betsey. – Trzydzieści milionów i do widzenia?

Przytaknąłem.

– Wydaje mi się, że teraz Supermózg gra z nami w inną grę: „Złapcie mnie, jeśli potraficie”. A nie potrafimy.

Rozdział 73

Betsey Cavalierre podeszła do mnie zaraz po naradzie.

– Nie chcę ci się podlizywać, ale zgadzam się z tobą – powiedziała. – On chyba rzeczywiście w coś z nami gra. Może nawet wystawił nam Mitchella Branda.

– Możliwe – przyznałem. – Pozornie to wszystko jest bez sensu. Ale facet ma niezwykle wysokie mniemanie o sobie i lubi współzawodnictwo. I na razie tylko tyle o nim wiemy.

– Zrelaksujmy się dzisiaj trochę, Alex. Chodźmy się napić. Chcę z tobą pogadać. Obiecuję, że nie będę ględzić o Supermózgu.

Przygryzłem wargi.

– Muszę wracać do domu, Betsey. Wczoraj odebrałem ze szpitala moją małą Jannie. Przepraszam, że odmawiam ci drugi raz. Nie myśl, że cię unikam.

Uśmiechnęła się uprzejmie.

– Rozumiem cię. Nie ma sprawy. To ten mój szósty zmysł. Ciągle mi podpowiada, że potrzebujesz z kimś pogadać. Wracaj do domu. Ja mam tu jeszcze co robić. Aha, jutro lecimy do Hartford. Chcemy przesłuchać byłych i obecnych pracowników MetroHartford. Powinieneś polecieć z nami. To ważne. Startujemy około ósmej z lotniska Bolling.

– Dobrze, przyjadę. Jakoś dopadniemy Supermózga. Jeśli wystawił nam Mitchella Branda, popełnił pierwszy błąd. To znaczy, że ryzykuje, chociaż nie musi.

Pojechałem do domu i zjadłem z rodziną fantastyczną kolację. Tego wieczoru na pewno najlepszą w Waszyngtonie. Babcia upiekła indyka. Robi to co kilka miesięcy. Mówi, że prawidłowo przyrządzony indyk jest za dobry, żeby jeść go tylko dwa razy do roku, w Boże Narodzenie i Święto Dziękczynienia.

– Widziałeś to, Alex? – zapytała i wręczyła mi wycinek z „Washington Post”. Rada Praw Dziecka opublikowała listę najlepszych i najgorszych miejsc do wychowywania dzieci. Waszyngton był na samym końcu.

– Widziałem – odparłem. Nie mogłem się powstrzymać od drobnej uwagi. – Teraz wiesz, dlaczego zarywam tyle nocy. Próbuję zrobić porządek w naszej stolicy.

Babcia spojrzała mi prosto w oczy.

– I nie wychodzi ci to, chłopcze – powiedziała.

Cóż za ironia losu. W tym dniu tygodnia zawsze mieliśmy wieczorem lekcję boksu. Jannie nalegała, żebym zszedł z Damonem na dół, a ona będzie tylko patrzeć. Damon miał gotową odzywkę na tę okazję.

– Chcesz, żebym też wylądował w szpitalu.

– Błąd – odparowała Jannie. – Poza tym, doktor Petito powiedział, że lekcje boksu i twój cios nie miały nic wspólnego z moim nowotworem. Nie przeceniaj się. Damo. Nie jesteś Muhammadem Ali.

Więc zeszliśmy do piwnicy i skoncentrowaliśmy się na podstawach, czyli pracy nóg. Pokazałem nawet dzieciom, jak Ali wykołował Sonny Listona w pierwszych dwóch walkach w Miami i Lewiston w Maine, a potem w ten sam sposób Floyda Pattersona, który wyśmiewał go przez kilka miesięcy przed walką.