Jannie zabrała jej słuchawkę.
– Babcia wygrywa tylko marnymi dwunastoma punktami, a już zrobiła swój ruch. Wszystko w porządku, tatusiu? – zapytała macierzyńskim tonem.
– Oczywiście – odparłem. – Czy mogłoby być inaczej? Jak się czujesz?
Poprawił mi się nastrój. Babcia mnie rozbawiła.
Jannie zachichotała.
– Super. Damon jest zaskakująco miły. Dowiedział się w szkole, co miałam zadane i już wszystko odrobiłam. No, biorę się poważnie za grę. Muszę wyjść na prowadzenie. Tęsknimy za tobą, tatusiu. Nie daj sobie zrobić krzywdy. Ani się waż.
Poczułem się jak pijany, ale powlokłem się z powrotem, żeby dokończyć sesję roboczą z agentami FBI. „Nie daj sobie zrobić krzywdy” – myślałem, idąc długim korytarzem. Jannie zaczynała mówić jak Christine. „Ani się waż”.
Rozdział 77
Kiedy zapukałem do pokoju Betsey, myślami byłem gdzie indziej. Otworzyła drzwi. Wyglądało na to, że jest sama; agenci już poszli. Zdążyła się przebrać w biały T-shirt i dżinsy. Była boso.
– Przepraszam, musiałem zadzwonić do domu – powiedziałem.
Uśmiechnęła się szeroko.
– Sami załatwiliśmy wszystko.
– Doskonale – odparłem. – Boże, błogosław FBI. Jesteście najlepsi. „Wierność, Męstwo, Prawość”.
– Znasz motto na naszym godle. Po prostu byliśmy wykończeni. Możemy teraz pójść na tego odkładanego drinka, jeśli chcesz. Nie masz już żadnej wymówki. Przeczytałam w windzie, że na dachu jest bar. A może wolisz muzeum sportu albo policji?
– Bar na dachu brzmi zachęcająco – odrzekłem. – Będziesz mogła pokazać mi stamtąd miasto.
Z baru rzeczywiście był doskonały widok na Hartford i okolice. Z naszego miejsca widziałem neonowe logo Aetny i Travelers, i drogę numer osiemdziesiąt cztery wijącą się na północny wschód w kierunku Massachusetts Tumpike.
Betsey poprosiła o kieliszek caberneta, ja zamówiłem piwo.
– Co słychać w domu? – zapytała, kiedy barman przyjął zamówienie.
Roześmiałem się.
– W domu mam teraz dwoje dzieci, każde jest wspaniałe, ale w naszym życiu następują różne zmiany.
– Ja mam pięcioro rodzeństwa. Jestem najstarsza i najbardziej rozpieszczona. Wiem wszystko o zmianach w rodzinie.
Uśmiechnęła się. Z przyjemnością zauważyłem, że jest rozluźniona. Ja też byłem.
– Które z nich faworyzujesz? – zapytała. – Któreś na pewno. Ale nie mów mi. Wiem, że się nie przyznasz. U nas ja byłam pupilką rodziców. Stąd wziął się wieczny problem mojego życia.
– Jaki problem? – zapytałem z uśmiechem. – Nie widzę żadnego problemu. Myślałem, że byłaś doskonała.
Betsey skubała z dłoni solone orzeszki. Spojrzała mi prosto w oczy.
– Syndrom perfekcjonistki. Nigdy nie byłam z siebie zadowolona. Wszystko, co robiłam, musiało być bez zarzutu. Żadnych błędów, żadnych potknięć.
Roześmiała się, potrafiła śmiać się z siebie samej. To mi się w niej podobało: nie była ważniaczką i jej podejście do życia wydawało się bardzo zdrowe.
– Ciągle dążysz do ideału? – zapytałem.
Odgarnęła włosy z oczu.
– I tak, i nie. W pracy tak. Jestem taaaka dobra w Biurze. Niezastąpiona. Jak to się mówi? „Ambicja tworzy więcej zaufanych niewolników niż potrzeba”. Ale muszę przyznać, że brakuje mi w życiu pewnej równowagi. Można to przedstawić obrazowo. Żonglujesz czterema kulami, czyli pracą, rodziną, przyjaciółmi i stanem ducha. Praca to gumowa kula. Jeśli upadnie, odbije się z powrotem. Pozostałe kule są szklane.
– Zdarzało mi się je upuszczać. Czasem odpryskują z nich tylko okruchy, kiedy indziej rozbijają się na kawałki.
– Otóż to.
Barman podał nam drinki. Pociągnęliśmy nerwowo po łyku. Śmieszna sprawa. Oboje wiedzieliśmy, co się dzieje, choć nie wiedzieliśmy, jak to się skończy, i czy to dobrze, czy źle. Betsey miała w sobie dużo więcej ciepła, niż się spodziewałem. I umiała słuchać.
– Założę się – powiedziała – że w rzeczywistości utrzymujesz równowagę między pracą, rodziną i przyjaciółmi. Twój stan ducha też wydaje się w porządku.
– Ostatnio praca nie bardzo mi wychodzi. A na stan ducha ty też chyba nie narzekasz. Masz w sobie tyle zapału, pewność siebie. Ludzie cię lubią. Ale już to na pewno słyszałaś.
– Nie tak często, żebym nie chciała usłyszeć jeszcze raz.
Podniosła kieliszek.
– Za stan ducha i podwójne dożywocie dla naszego przyjaciela Superfiuta.
– Zwłaszcza za to drugie – odpowiedziałem i uniosłem piwo.
Betsey popatrzyła na światła miasta.
– Więc jesteśmy we wspaniałym Hartford – powiedziała.
Przyglądałem się jej przez chwilę. Byłem pewien, że tego chce.
– I co? – zapytałem.
Roześmiała się zaraźliwie. Miała piękny uśmiech. Pasował do jej ciemnych, błyszczących oczu.
– Co masz na myśli?
– Dobrze wiesz.
Śmiała się dalej.
– Muszę ci zadać to pytanie, Alex. Nie mam wyboru. Może być krępujące, ale trudno. Okay… Chcesz, żebyśmy poszli do mojego pokoju? Bo ja tak. Bez zobowiązań. Możesz mi wierzyć. Nie będę ci się później narzucać.
Nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć, ale nie powiedziałem nie.
Rozdział 78
Wyszliśmy w milczeniu z baru. Czułem się trochę niepewnie, może nawet bardzo niepewnie.
– Lubię zobowiązania – powiedziałem w końcu. – Czasem lubię nawet, gdy ktoś się lekko narzuca.
– Wiem. Ale ten jeden raz po prostu daj się ponieść fali. To dobrze zrobi nam obojgu. Będzie przyjemnie.
W windzie po raz pierwszy pocałowaliśmy się. Czule i delikatnie. To było coś, co się pamięta. Taki powinien być pierwszy pocałunek. Betsey musiała stanąć na palcach, żeby dosięgnąć moich ust. Wiedziałem, że tego nie zapomnę.
Ledwo się rozdzieliliśmy, wybuchnęła śmiechem. Jak to ona.
– Przecież nie jestem aż taka niska! Mam prawie metr sześćdziesiąt trzy wzrostu. Dobrze całuję?
– Bardzo dobrze. Ale jesteś niska.
Czułem słodkomiętowy smak jej ust. Zastanawiałem się, kiedy zdążyła połknąć miętówkę. Była bardzo szybka. Miała miękką, gładką skórę i lśniące, ciemne włosy do ramion. Nie mogłem zaprzeczyć, że mi się podoba.
Ale co z tego, skoro wiedziałem, że dla mnie jest na to o wiele za wcześnie.
Winda otworzyła się na jej piętrze. Ogarnęło mnie niecierpliwe podniecenie i chyba strach. Nie miałem pojęcia, co z tym zrobić. Wiedziałem tylko, że lubię Betsey Cavalierre. Chciałem ją przytulić, poznać bliżej. Przekonać się, jak to jest być z nią. Co myśli, o czym marzy, co może za chwilę powiedzieć.
Powiedziała:
– Walsh!
Cofnęliśmy się szybko do windy. Waliło mi serce. Niech to szlag!
Odwróciła się do mnie i wybuchnęła śmiechem.
– Mam cię! Nikogo tam nie było. Nie bądź taki nerwowy. Choć ja też jestem spięta.
Oboje się roześmialiśmy. Było mi z nią dobrze, na pewno. I może to powinno na razie wystarczyć. Chciałem być przy niej, chciałem się śmiać wraz z nią.
W jej pokoju przytuliliśmy się do siebie. Miała ciepłe ciało. Delikatnie przesunąłem palcami w dół jej pleców. Westchnęła cicho. Gładziłem jej skórę. Zaczęła szybciej oddychać. Serce mi waliło.
– Nie mogę, Betsey – szepnąłem. – Jeszcze nie.
– Wiem – odpowiedziała cicho. – Po prostu trzymaj mnie tak. Jest przyjemnie. Opowiedz mi o niej. Możesz mi się zwierzyć.
Pewnie miała rację. Powinienem się jej zwierzyć i nawet chciałem.
– Jak powiedziałem, lubię się wiązać. Intymność to coś wspaniałego, ale uważam, że trzeba sobie na nią zasłużyć. Nazywa się Christine Johnson. Kochałem ją. Było nam dobrze. Zawsze pragnąłem z nią być.