Выбрать главу

– W samolocie nie dali ci kolacji?

– Owszem. Prażone orzeszki w miodzie i mały kubek coli. Menu pasowało do całego dnia. Dobry ten kurczak?

Przechyliła głowę na bok i przyjrzała mi się.

– Do niczego. Nigdy mi nie wychodzi. A jak myślisz? Oczywiście, że dobry! To dzieło sztuki kulinarnej.

Przestałem zaglądać do lodówki i odwróciłem się do niej.

– Przepraszam. Czy przypadkiem się nie kłócimy?

– Ależ skąd. Wiedziałbyś, gdyby tak było. Co słychać? Bo u mnie wszystko dobrze. A ty znów za ciężko pracujesz. Ale chyba ci to odpowiada, prawda? Pogromca Smoków ze swoim nieodłącznym mieczem.

Wyjąłem kurczaka z lodówki. Umierałem z głodu. Pewnie mógłbym go zjeść na zimno.

– Może to cholerne śledztwo wkrótce się skończy – powiedziałem.

– Ale będą następne. Któregoś dnia widziałam ładne zdanie: „Zawsze może być lepiej, a potem się umiera”. Co o tym myślisz?

Pokiwałem głową i westchnąłem.

– Ty też masz dosyć życia z detektywem z wydziału zabójstw? Nie mogę mieć o to pretensji.

Babcia skrzywiła się.

– Ależ nie. Wręcz przeciwnie. Bardzo to lubię. Ale rozumiem, dlaczego inni mogą tego nie lubić.

– Ja również. Zwłaszcza w takie dni, jak dziś. Nie podoba mi się to, co zaszło między mną i Christine. Jestem wściekły i przybity. Ale wiem, czego się bała. Ja także się tego boję.

Babcia wolno pokiwała głową.

– Nawet jeśli to nie może być Christine, potrzebujesz kogoś. Jannie i Damon też. To powinno być dla ciebie najważniejsze.

Wrzuciłem zimnego kurczaka i dodatki do rondla.

– Spędzam z dziećmi mnóstwo czasu. Ale popracuję nad tym.

– Jak, Alex? Zawsze pracujesz nad dochodzeniami. Ostatnio to wydaje się dla ciebie najważniejsze.

Zabolała mnie ta uwaga. Czyżby to było prawdą?

– Ostatnio popełniono serię brutalnych morderstw. Ale znajdę sobie kogoś. Chyba ktoś mnie zechce?

Babcia zachichotała.

– Może jakiś seryjny zabójca. Na pewno są tobą zainteresowani.

Około pierwszej poszedłem w końcu na górę. Byłem na szczycie schodów, gdy zadzwonił telefon. Jasna cholera! Zakląłem i wpadłem do mojego pokoju. Podniosłem słuchawkę, zanim obudził się cały dom.

– Tak?

– Przepraszam, Alex. To ja – usłyszałem szept Betsey.

– Nic nie szkodzi. – Ucieszyłem się, że zadzwoniła. – Co się stało?

– Dobra wiadomość. Mamy przełom w śledztwie. Piętnastoletnia dziewczyna z Brooklynu zgłosiła się do MetroHartford po nagrodę. Powiedziała, że jej ojciec brał udział w porwaniu autokaru. Zna też pozostałych. W Nowym Jorku potraktowali to bardzo poważnie. Alex, podejrzanymi są tamtejsi detektywi. Supermózg jest gliniarzem!

Rozdział 82

Supermózg jest gliniarzem… To by wyjaśniało wiele spraw. Na przykład, skąd tyle wie o ochronie banków. I o nas.

O piątej piętnaście rano spotkałem się z Betsey i czterema agentami na lotnisku Bolling. Helikopter już czekał. Wystartowaliśmy w takiej mgle, że po paru sekundach ziemia przestała być widoczna.

Byliśmy bardzo podnieceni i zaciekawieni. Betsey siedziała z przodu ze starszym agentem Doudem. Włożyła szary kostium i białą bluzkę. Znów wyglądała poważnie i oficjalnie. Michael Doud dał mi akta pięciu nowojorskich detektywów.

Byli z Brooklynu. Pracowali w sześćdziesiątym pierwszym komisariacie niedaleko Coney Island i Sheepshead Bay. W ich okręgu działały gangi rosyjskie, azjatyckie, latynoskie i murzyńskie oraz mafia. Podejrzani służyli w policji od dwunastu lat i przyjaźnili się ze sobą.

Z ich kartotek wynikało, że są „dobrymi gliniarzami”. Ale nie bez skazy. Zbyt często używali broni, nawet jak na ludzi z wydziału narkotyków. Trzej z nich byli ciągle karani dyscyplinarnie. Żartobliwie mówili do siebie „goomba”, od włoskiego słowa oznaczającego kumpla. Przywódca paczki nazywał się Brian Macdougall.

W aktach znalazłem około sześciu stron o jego piętnastoletniej córce, naszym świadku. Chodziła do gimnazjum sióstr urszulanek i miała niewielu przyjaciół. Nowojorskim detektywom, którzy ją przesłuchiwali wydawała się odpowiedzialna, solidna i wiarygodna. Doniosła na ojca dlatego, że pił i bił matkę. Według niej, to on i jego koledzy porwali autokar.

Nareszcie byłem zadowolony. Tak właśnie zazwyczaj wyglądała policyjna robota. Zarzucało się wiele sieci i przynajmniej w jedną zawsze coś się złapało. Informacje pochodziły najczęściej od któregoś spośród krewnych lub przyjaciół przestępcy. Jak teraz od rozżalonej córki chcącej ukarać ojca.

O siódmej trzydzieści weszliśmy do sali konferencyjnej na Police Plaza jeden. Nowojorscy gliniarze nazywają ten budynek „Wielkim Gmachem”. Czekało na nas kilku miejscowych funkcjonariuszy, łącznie z szefem detektywów. Reprezentowałem policję waszyngtońską, bo Kyle Craig uważał, że powinienem znać opowieść dziewczyny z pierwszej ręki.

Chciał wiedzieć, czy jej uwierzę.

Rozdział 83

Veronica Macdougall siedziała już w dużej sali konferencyjnej. Była w pogniecionych dżinsach i wściekle zielonej bluzie sportowej. Rude włosy sterczały jej na wszystkie strony. Podkrążone oczy świadczyły, że w nocy w ogóle nie spała. Patrzyła na nas obojętnym wzrokiem. Przedstawiliśmy się i usiedliśmy wokół masywnego stołu z mahoniu i szkła.

– Veronica to bardzo dzielna młoda kobieta – powiedział szef detektywów, Andrew Gross. – Opowie swoją historię własnymi słowami.

Dziewczyna gwałtownie wciągnęła powietrze. W jej zielonych oczach dostrzegłem strach.

– W nocy wypisałam sobie różne rzeczy. Złożę zeznanie, a potem możecie mnie pytać.

Gross wtrącił się delikatnie. Był potężnym facetem, miał gęste, siwe wąsy i długie baki.

– W porządku, rób jak uważasz. Nam wszystko odpowiada. Nie spiesz się.

Veronica pokręciła głową. Wyglądała bardzo niepewnie.

– Nic mi nie jest. Chcę mówić, sama tego potrzebuję.

Potem zaczęła opowiadać.

– Mój ojciec to typ „prawdziwego mężczyzny”. Bardzo się tym chwali. Jest lojalny wobec przyjaciół, zwłaszcza gliniarzy. Jak to się mówi, „równy facet”? Ale to tylko jedna strona medalu. Moja matka była piękną kobietą. Dziesięć lat temu, kiedy ważyła o piętnaście kilo mniej. Lubi ładne rzeczy. Buty, ubrania. Lubi je mieć. Nie jest zbyt inteligentna. Ojciec za takiego się uważa i dlatego się na niej niemiłosierne wyżywa. Kilka lat temu zaczął dużo pić i od tej pory bije ją ciągle. Nazywa ją „tłumokiem” albo „grubym tłumokiem”. Bardzo inteligentnie, co?

Veronica urwała i rozejrzała się. Sprawdzała nasze reakcje. Nie odzywaliśmy się. Nie mogliśmy oderwać wzroku od pełnych gniewu zielonych oczu nastolatki.

– Dlatego tu przyszłam. Dlatego robię tę straszną rzecz, sypię własnego ojca. Łamię świętą zasadę milczenia.

Znów przerwała i popatrzyła na nas. Wpatrywaliśmy się w nią. To miało sens: przełom w śledztwie dzięki członkowi rodziny.

– Ojciec nie wie, że jestem o wiele sprytniejsza niż on. I bardzo spostrzegawcza. Może nauczyłam się tego od niego. Kiedy miałam dziesięć czy jedenaście lat, też chciałam być detektywem. Ironia losu, co? To żałosne. Im byłam starsza, tym więcej widziałam. Zauważyłam, że ojciec ma o wiele więcej pieniędzy, niż mieć powinien. Czasami fundował nam „przeprosinową” wycieczkę do Irlandii albo na Karaiby. I zawsze miał mnóstwo forsy dla siebie. Zawsze się dobrze ubierał, co roku zmieniał samochód, kupił jacht. Stoi w Sheepshead Bay. Ostatniego lata strasznie się urżnął w pewien piątek. Pamiętam, że w sobotę wybierał się z kumplami detektywami na wyścigi na Aqueduct. Poszedł do domu babci. To kilka ulic od nas. Śledziłam go. Był za bardzo pijany, żeby się zorientować. Wszedł do starej szopy w ogrodzie i odsunął stół i kilka desek. Nie widziałam dobrze, co robi, więc wróciłam tam następnego dnia. Znalazłam kupę forsy. Nie wiedziałam, skąd się wzięła, do dziś nie wiem. Ale na pewno nie odłożył tyle z pensji. Naliczyłam prawie dwadzieścia tysięcy dolców. Gwizdnęłam kilka setek i się nie połapał. Od tamtej pory zaczęłam go uważniej obserwować. Od mniej więcej miesiąca on i jego koledzy, jego goombas, coś planowali. Ciągle się spotykali po pracy. Któregoś wieczoru usłyszałam, jak wspominał swojemu kumplowi Jimmy’emu Crewsowi o Waszyngtonie. Potem wyjechał na kilka dni. Wrócił do domu czwartego po południu. Dzień po porwaniu autokaru z kobietami z MetroHartford. Około trzeciej zaczął „świętować”. O siódmej był mocno zalany. Złamał mamie kość policzkową i o mało nie wybił jej oka. Nosi ten głupi sygnet z St. John’s. Wiecie, „Redmen” – teraz „Red Storm”. W nocy poszłam do szopy babci i znalazłam tyle gotówki, że nie mogłam w to uwierzyć.