– Dostaje się to, za co się płaci – powiedziała Betsey.
Wreszcie dziewczyna wyszła i seans porno skończył się. Doktor Francis został na tarasie. Sączył brandy i patrzył na księżyc nad Atlantykiem.
– To jest życie… – westchnęła Betsey. – Księżyc nad Miami i cały ten szpan.
– Musiał tylko zabić około dwunastu osób, żeby to mieć – zauważyłem.
Około północy zadzwoniła „komórka” Francisa. Słuchaliśmy rozmowy w furgonetce. Telefon zaintrygował nas. Wymieniliśmy z Betsey spojrzenia.
– Bernie, oni znów się tu kręcą – powiedział zdenerwowany głos. – Teraz przyglądają się personelowi i…
– Jest późno – przerwał Francis. – Zadzwonię do ciebie rano. Ja zadzwonię. Ty tutaj nie dzwoń. Już ci mówiłem.
Zirytowany Francis wyłączył się i dopił brandy.
Betsey trąciła mnie łokciem. Uśmiechała się pierwszy raz od chwili, gdy rozpoczęliśmy obserwację Francisa.
– Poznałeś, kto to był? – zapytała.
Jasne, że poznałem.
– Urocza i utalentowana Kathleen McGuigan. Nasza pielęgniarka jest w to zamieszana. Wszystko zaczyna pasować do siebie.
Rozdział 117
Doktor Bernard Francis naprawdę zasługiwał na nienawiść. Był najgorszym sukinsynem. Zabójcą, który lubił zadawać ofiarom cierpienie. Ta nienawiść pomagała nam wytrzymywać nocne czuwanie. I teoria, że jest Supermózgiem. Mogliśmy go w każdej chwili dopaść w jego różowym kondominium w śródziemnomorskim stylu.
Kathleen McGuigan już się nie odezwała. On też do niej nie zadzwonił. Około pierwszej poszedł do sypialni i włączył system alarmowy.
– Słodkich snów, skurwielu – mruknęła Betsey, kiedy w apartamencie zgasło światło.
– Wiemy, gdzie mieszka – powiedział jeden z agentów. – Wiemy, co zrobił, choć jeszcze nie wiemy jak. I nie możemy go zgarnąć?
– Cierpliwości – odparłem. – Dopiero tu przyjechaliśmy. Dostaniemy go. Tylko trzeba go jeszcze trochę poobserwować. Musimy mieć absolutną pewność, że to on. I odzyskać zrabowane pieniądze.
W końcu, około drugiej nad ranem, Betsey i ja wysiedliśmy z furgonetki. Wzięliśmy jeden z samochodów Biura i wyjechaliśmy z Singer Island. Reszta została w Holiday Inn w Palm Beach. My pojechaliśmy na północ autostradą między stanową I-95.
– Niedaleko stąd jest hotel Hyatt Regency – odezwała się niepewnie Betsey. – Co ty na to?
– Lubię być z tobą – odrzekłem. – Od samego początku.
– Wiem. Ale nie na tyle, tak?
Spojrzałem na nią. Kiedy traciła pewność siebie, podobała mi się jeszcze bardziej.
– Oczekujesz szczerości o drugiej piętnaście nad ranem? – zażartowałem.
– A czemu nie?
– Może to trochę bez sensu, ale…
Uśmiechnęła się w końcu.
– Nie szkodzi. Mów.
– Ostatnio nie bardzo wiem, co się ze mną dzieje. Płynę z prądem. To do mnie niepodobne. Ale może to dobrze.
– Próbujesz zapomnieć o Christine. I chyba robisz to w odpowiedni sposób. Odważnie.
– Albo bardzo głupio – odparłem z uśmiechem.
– Może jednocześnie i tak, i tak. Ale starasz się. Na zewnątrz jesteś opanowany i prostolinijny. W dobry sposób. Wewnątrz skomplikowany. Też w dobry sposób. Myślałeś o tym, co powiedziałam?
– Nie. Myślałem o tym, że mam szczęście, bo poznałem ciebie.
– To nie musi być coś wyjątkowego, Alex. Dla mnie i tak już jest. Więc? Weźmiemy pokój? Spędzisz ze mną noc w hotelu?
– Z przyjemnością.
Kiedy zaparkowaliśmy przed wejściem, Betsey przysunęła się i pocałowała mnie. Przyciągnąłem ją do siebie i mocno przytuliłem. Siedzieliśmy tak przez kilka minut.
– Będę za tobą strasznie tęsknić – szepnęła.
Rozdział 118
Chyba oboje żałowaliśmy, że reszta nocy szybko minęła. Ciągle myślałem o słowach Betsey: „będę za tobą strasznie tęsknić”. O dziewiątej rano znów wsiedliśmy do furgonetki obserwacyjnej FBI. W środku był tłok i śmierdziało jak cholera. W rogu stały dwa wiadra z suchym lodem. Parował i trochę pomagał przeżyć w ciasnym wnętrzu.
– Co się działo, panowie? – zapytała Betsey agentów. – Straciłam coś fajnego? Superfiut już wstał?
Dowiedzieliśmy się, że Francis wstał i jeszcze nie dzwonił do Kathleen McGuigan. Wpadłem na pewien pomysł. Betsey bardzo się spodobał. Zadzwoniliśmy do Kyle’a Craiga i zastaliśmy go w domu. Jemu też spodobało się to, co wymyśliłem.
Tuż po dziesiątej rano agenci w Wirginii zaaresztowali w Arlington siostrę McGuigan. Podczas przesłuchania zeznała, że nie wie, co łączy Francisa i Szabo. Zaprzeczyła też, że jest w cokolwiek zamieszana. Wyśmiała wszystkie zarzuty postawione pod jej adresem. Powiedziała, że nie dzwoniła w nocy do Francisa i możemy to sprawdzić.
Jednocześnie agenci przeszukiwali jej dom i podwórze. Około południa znaleźli diament stanowiący część okupu od MetroHartford. McGuigan wpadła w panikę i zmieniła zeznania. Opowiedziała FBI wszystko, co wiedziała o Francisie, Szabo, napadach i zabójstwach.
Betsey aż podskoczyła z radości w furgonetce i walnęła głową w dach.
– O, cholera! To boli! Ale co tam. Mamy go!
Krótko po czternastej przeszliśmy oboje przez wypielęgnowany trawnik od frontu i weszliśmy po ceglanych schodach do budynku Francisa. Waliło mi serce. Nareszcie. To musi być on. Wjechaliśmy windą na piąte piętro, do meliny Supermózga.
– Zasłużyliśmy na to – powiedziałem do Betsey.
– Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę jego minę – odrzekła i nacisnęła dzwonek. – Zimnokrwiste gówno. Ding-dong, zgadnij, kto przyszedł? To za Walsha i Douda.
– Za synka Buccierich też. I za resztę ofiar.
Francis otworzył drzwi. Był opalony i bosy. Miał na sobie spodenki drużyny „Florida Gators” i koszulkę „Miami Dolphins”. Nie wyglądał na zimnokrwistego i bezdusznego potwora. Ale rzadko kto wygląda.
Betsey powiedziała, kim jesteśmy. Potem wyjaśniła, że prowadzimy śledztwo w sprawie porwania kobiet z MetroHartford i kilku napadów na banki na Wschodzie.
Francis zdziwił się.
– Nie rozumiem, co to ma wspólnego ze mną. Prawie od roku nie byłem w Waszyngtonie. Nie wiem, w czym mógłbym pomóc. Na pewno macie właściwy adres?
– Możemy wejść, doktorze? – zapytałem. – Adres jest właściwy, może mi pan wierzyć. Chcemy porozmawiać o pańskim byłym pacjencie, Frederiku Szabo.
Francis dalej udawał głupiego. Dobrze mu to szło. Nie byłem tym zaskoczony.
– Czy to jakiś żart?
– Nie – odparła z naciskiem Betsey.
Francis zirytował się. Poczerwieniał na twarzy.
– Jutro będę w moim gabinecie w szpitalu w West Palm. To na Blue Heron. Tam możemy porozmawiać o moich byłych pacjentach. Frederic Szabo? Jezu, to było prawie rok temu! Co on zrobił? Chodzi o listy z pogróżkami do firm z Fortune 500? Nie do wiary! Proszę mi dać spokój w domu.
Francis próbował zatrzasnąć mi drzwi przed nosem. Zablokowałem je ręką. Serce ciągle mi waliło. Co za przyjemne uczucie. Nareszcie go mamy.
– To nie może czekać do jutra, doktorze – powiedziałem. – To w ogóle nie może czekać.
Westchnął, ale nadal wyglądał na cholernie wkurzonego.
– Trudno, niech będzie. Właśnie robiłem sobie kawę. Wejdźcie, skoro musicie.
– Musimy – odpowiedziałem Supermózgowi.
Rozdział 119
– Więc o co chodzi? – zapytał Francis, kiedy szliśmy za nim przez oszkloną loggię. Kilka pięter niżej rozbijały się fale Atlantyku. Sam widok był wart co najmniej paru morderstw. Ocean iskrzył się w popołudniowym słońcu. Doktor Bernard Francis dobrze się urządził w życiu.
– Frederic Szabo wymyślił to wszystko, tak? – zagadnąłem, żeby przełamać pierwsze lody. – Miał bujną fantazję i chciał się zemścić na bankach. Miał obsesję, potrzebną wiedzę i kontakty. Tak było?