— Słuchaj, Mod! Tyś stary, wytrawny spec od spraw piekielnych… Diabła na odległość powinieneś wyczuć, egzorcyzmami przepędzić. A ty jakoś nic. Głowę sobie łamiesz, zdrowie tracisz… Czyżbyś nie tylko mnie i Kamie nie ufał, ale już i samemu sobie?
Zakonnik milczał. Nie patrzył na lekarza, lecz na własne splecione nerwowo dłonie.
— Gdybyś chciał mieć do, mnie choć trochę zaufania — podjął Balicz. — Być może potrafiłbym cię przekonać, iż nie jestem wysłannikiem piekieł ani nędznikiem, który zaprzedał duszę diabłu. Ale ty tylko boisz się wszystkiego i nie chcesz nawet, aby ci pomóc w zrozumieniu prawdy.
Münch uniósł wzrok na lekarza.
— Chcę! — powiedział z determinacją.
— I nie boisz się?
— Nie.
— A może jednak… Do tego konieczne są maszyny. A ty ich nie lubisz. Boisz się ich.
Lepiej zrezygnować…
Wyraz wahania pojawił się na twarzy Müncha, ale tylko na moment.
— Po co tak mówisz? — zapytał marszcząc brwi.
— Nie chcę cię do niczego zmuszać. Niech tak zostanie, jak jest.
— Nie! To ty się boisz… że nie potrafisz… przekonać — w głosie Müncha zadźwięczała ironia. — Twoje słowa jak dym…
Balicz wydawał się zaniepokojony.
— Źle mnie zrozumiałeś, Mod. Mówiłem, że być może cię przekonam… Ale oczywiście nie gwarantuję, że potrafię… — tłumaczył się niezręcznie. — A jeśli się nie uda? Może lepiej jak wróci Kama…
— Po co mówiłeś? Myślałeś, że się bać będę. Że nie zechcę! — podjął Münch z nieukrywaną satysfakcją. — Gdzie są owe maszyny? Pokaż je!
— Może jednak przedtem obejrzysz taśmę z Rzymem?…
— Najpierw mnie przekonaj! Przyrzekłeś!
— Spróbuję… — powiedział Balicz z ociąganiem.
* Pokój był niewielki, bez okien. Ściany i sufit jarzyły się łagodnym, mlecznym światłem.
Jedyne sprzęty stanowiły dwa fotele o dziwacznie powyginanych oparciach oraz niski podręczny stoliczek.
— Siadajmy! — powiedział Balicz zamykając drzwi.
Münch rozejrzał się podejrzliwie po pokoju.
— Mówiłeś o maszynach… — rozpoczął niepewnie i urwał.
— Siadajmy! — powtórzył lekarz. — A może jednak zrezygnujesz z tej próby? — dodał widząc wahanie zakonnika.
— Nie! Powiedz, co chcesz zrobić? Balicz rozparł się wygodnie w fotelu.
— Już powiedziałem. Chcę, abyś się przekonał, kim jestem. Niestety, nie ma jeszcze takich maszyn, z których pomocą można byłoby czytać myśli. Choć niektórzy sądzą, że w przyszłości uda się i to osiągnąć! Można jednak poznać czyjeś uczucia, a to już coś znaczy.
Münch nie spuszczał wzroku z lekarza.
— Mogę poznać twoje uczucia? — zapytał po chwili, siadając ostrożnie na brzegu fotela.
— Nie chcę, abyś posądził mnie o jakieś czarnoksięskie sztuczki. Spróbuję więc ci wytłumaczyć, jak to jest możliwe. Czy wiesz, że siedliskiem myśli i uczuć jest mózg?
— Kama mówiła.
— Otóż poznano już dobrze, gdzie mieszczą się różne uczucia, co je wywołuje, i zbudowano maszyny pozwalające obserwować to, co dzieje się w mózgu.
— I ja będę wiedział, co dzieje się w twojej głowie?! — wypieki pojawiły się na policzkach Müncha.
— Tak. Będziesz wiedział, jakie są moje uczucia.
Powieki zakonnika zwęziły się raptownie.
— A skąd będę wiedział, że to prawda? Że to twoje uczucia?
— Bardzo słuszne pytanie — podchwycił Balicz. — Otóż spróbuję cię o tym przekonać poprzez pewne próby, które sam przeprowadzisz. Pytałeś o maszyny. Mieszczą się one w fotelach, na których siedzimy.
Münch zerwał się gwałtownie z miejsca. W oczach jego znów pojawiły się złe błyski.
— Jeśli się boisz… — rozpoczął Balicz i urwał wyczekująco.
Zakonnik walczył chwilę ze sobą, wreszcie usiadł na powrót w fotelu.
— Słuchaj, Mod! — podjął łagodnie lekarz. — Wiem, że posądzasz mnie o najgorsze. Ale musisz się zdecydować. A przynajmniej wysłuchać mnie do końca. Rozmawiałeś dziś z Kamą, choć znajduje się ona za oceanem. To nie żadna sztuka czarnoksięska. Jej głos, jej obraz zostały przesłane na tak wielką odległość dzięki urządzeniom, w których nie ma niczego cudownego. Po prostu ludzie nauczyli się budować takie maszyny. Otóż nauczyli się również budować takie maszyny, które umożliwiają stwierdzenie, co się dzieje w mojej głowie, i przesłanie o tym wiadomości wprost do twego mózgu. Wyrażając się ściślej — będziesz mógł odczuć to, co ja odczuwam. Możesz zresztą zaraz to sprawdzić. Wystarczy, że ja i ty oprzemy głowy we wgłębieniach na oparciach foteli. Münch spojrzał niepewnie za siebie.
— Spróbuj! Nie masz czego się obawiać. Łączność ulega natychmiast zerwaniu, jeśli tylko któryś z nas uniesie głowę z oparcia. A więc połączenie zależy od ciebie. Chcesz spróbować?
Wyraz niepewności pojawił się na twarzy zakonnika.
— Nie wiem…
— Możemy przeprowadzić na początku bardzo prostą próbę.
Lekarz sięgnął do kieszeni i położył na stole niewielkie pudełko. Otworzył i wydobył z niego długą szpilkę.
— Oprzyjmy obaj głowy, a ja ukłuję się w rękę.
Münch wahał się. Widać było, że usiłuje przezwyciężyć lęk.
— No! Chcesz spróbować? — ponaglał Balicz.
— Chcę… — wyszeptał z wysiłkiem zakonnik.
Potem szybkim ruchem przechylił się i oparł głowę.
— Czujesz? — zapytał lekarz.
— Tak, ukłucie… — oczy jego wyrażały najwyższe zdumienie.
Balicz wyjął z pudełka przezroczystą sztabkę i dotknął jej językiem.
— A teraz?
— Sól.
— Podnoszę teraz głowę. Co czujesz?
— Nic.
— Łączność została zerwana. Rozumiesz teraz?
— Tak.
— Może więc spróbujesz zadawać mi pytania, a ja będę na nie odpowiadał. I pamiętaj: to, co odczujesz, będzie moim odczuciem. Wiem, że nie łatwo pamiętać o tym. Tu nie chodzi już o tak prymitywne, proste wrażenia jak ból i smak. Pamiętaj więc: jeśli odczujesz niepokój, to znaczy, że ja go odczułem. Jeśli zadowolenie — to również ja, a nie ty. Wiem, że wydaje ci się to niepojęte, ale tak jest i nie ma w tym żadnego cudu ani magii. Tak samo jak w tym, że możesz widzieć Kamę i rozmawiać z nią przez ocean. No, więc? Jesteś gotów?
Münch skinął głową. Jego splecione na kolanach dłonie drżały nerwowo. Nie próbował już ukrywać wrażenia, jakie na nim wywarł eksperyment.
— Możesz pytać! — powiedział lekarz starając się zachować jak największy spokój.
Münch opadł w głąb fotela i przymknął powieki. Malujące się dotąd na jego twarzy napięcie jakby zelżało.
— Słucham! — rzucił Balicz zachęcająco. Zakonnik jakby przełknął coś z wysiłkiem.
— Komu służy Kama? — wyszeptał tak cicho, że w pierwsze; chwili lekarz nie zrozumiał jego słów.
— Co chcesz wiedzieć o Kamie? Mów głośniej!
— Kim ona jest? Komu służy? Bogu czy… — urwał raptownie. Twarz jego przybrała wyraz zaskoczenia, potem wzrastającego lęku.
Balicz uczuł nieprzyjemny dreszcz.
— To nic. Uspokój się! To tylko chwilowe… — starał się nadać głosowi łagodne, pełne serdeczności brzmienie.
— Nie! Nie! — zachrypiał Münch.
Balicz szukał gwałtownie w myślach jakiegoś pogodnego, działającego kojąco tematu, ale jak na złość niczego nie mógł sobie przypomnieć.
— Spokojnie, Mod! — powiedział siląc się na opanowany, stanowczy ton.
Ale było już za późno. Münch zerwał się gwałtownie z fotela. Wyciągniętą przed siebie ręką czynił w powietrzu znak krzyża, jakby chciał się nim zasłonić przed Baliczem. Oczy jego wyrażały zgrozę i gniew.
Balicz wstał.
— Ależ, Mod! Uspokój się! To nieporozumienie! — podjął rozpaczliwą próbę szukania wyjścia z sytuacji. Ale zakonnik go nie słuchał.
— Odejdź! Przepadnij! — wyrzucił z nienawiścią.
— Zaraz ci wytłumaczę. To moja wina. To tylko sprzężenie zwrotne. Po prostu zaniepokoiłem się o ciebie i ty przejąłeś to uczucie…