Выбрать главу

— Nie takie to proste, ojcze — westchnęła babcia i zamyśliła się.

— Wiem… Ale czekać bezczynnie nie wolno. Jeśli ci kto usta chce zamknąć, nie pozwól…

Jeśli zgorszenie sieje, mędrkowaniem bałamuci…

— Ba! — przerwała babcia Jolanta. — W tym rzecz, że to, co ojciec mówi, to tylko teoria. W praktyce wszystko wygląda inaczej. Wiem coś o tym. Mam wnuczkę… Ewa jej na imię. Jak się urodziła, mówię do córki: „Dziecko trzeba ochrzcić”. A ona na to: „Ja się nie zgadzam”.

Bo musi ksiądz wiedzieć, że córka i zięć ateiści. Kościół dla nich — „zabytek”, „dzieło sztuki”

i to wszystko.

— Straszne…

— Niech ojciec słucha. To dopiero początek. Więc jak mi tak córka powiedziała, to ja nic.

Wiem, że nie ma co z nimi dyskutować, bo i tak nie zrozumieją. Myślę sobie, jak wy tacy, to ja ją i tak ochrzczę. Po kryjomu! I pojechałam do znajomego księdza. Ale nie chciał.

Powiedział, że mu nie wolno bez zgody rodziców. Inni też nie chcieli. Cóż miałam robić?

Ochrzciłam sama dziecko „z wody” i postanowiłam sobie, że je wychowam w wierze. Nie dam duszy zmarnować!

— Tak. Tak trzeba. A oni?

— Widzi ojciec… W mojej sytuacji to nie było takie trudne. Zięć i córka z zawodu oceanolodzy. Często wyjeżdżają i to na długo. Nieraz i pół roku ich nie ma.

— Co oni robią?

— Prowadzą badania mórz i oceanów, przeważnie podwodne… — urwała nagle i spojrzała z przestrachem w okno. — Ale ze mnie!… Przejechałam stację. To wszystko dlatego, że się zagadałam. Nie ma rady — westchnęła z rezygnacją. — Chyba jednak wysiądę razem z księdzem i pokażę, gdzie ma jechać…

— Bóg ci wynagrodzi.

— A to wszystko przez to, że jak sobie pomyślę o Ewce, o córce i zięciu… Już nie wiem sama, co mam robić. Może mi ojciec coś doradzi?

— Mów szczerze!

— Bo to… wszystko wychodzi nie tak, jakby człowiek chciał. Początkowo niby dobrze się składa, a potem okazuje się, że wszystko na opak. Tak też było z Ewką. Przez pierwsze dwa lata po jej urodzeniu córka nigdzie nie wyjeżdżała. Więc niewiele mogłam zdziałać. Ale potem, jak ich nie było miesiącami, prowadziłam wnuczkę do kościoła, pacierza nauczyłam…

Aż tu pewnego razu właśnie córka i zięć wrócili z ekspedycji, gdy Ewka, jak to dziecko, chciała się przed rodzicami pochwalić. Więc wieczorem klęka i zaczyna mówić pacierz.

Myślę sobie: będę teraz miała za swoje… Córka zrobiła się czerwona i widać, że tylko przy Ewce nie chce zrobić awantury. Ale zięć się przymilnie uśmiechnął i mówi: „Widzę, Ewuniu, że babcia cię pięknie nauczyła mówić paciorek. A wiesz, o czym jest ten paciorek?” — pyta niby tak sobie. Oczywiście dziecko powiedziało, że nie wie. Ewka miała wtedy zaledwie cztery lata. Myślę sobie: co się za tym kryje? I czekam. Ale on tylko powiedział: „Poproś babci niech ci to jutro wytłumaczy”. A do mnie, że dziecko nie powinno powtarzać słów, których nie rozumie. Aż mnie zatkało. Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Ksiądz go zresztą nie zna. W dyskusje nie ma się co wdawać. Potrafi na wszystko znaleźć wytłumaczenie i to takie, że nawet trudno się obrazić. Do tego na religii zna się lepiej niż niejeden wierzący.

— Tacy są najgorsi…

— Nie to chciałam powiedzieć. Mówiąc szczerze byłam nawet zadowolona. Bo przecież nie powiedział „nie”. A przeciwnie — nawet niby to zachęcał, abym dziecko uczyła religii. Potem dopiero „wyszło szydło z worka”. Gdy już Ewka poszła spać, mówię mu, że może i ma rację, ale takiemu małemu dziecku nie wszystko jest sens tłumaczyć, bo niewiele zrozumie. A on mówi na to: „To po co mama ją tego uczy?” Więc myślę sobie: jeśliś taki mądry, to ja też nie głupia, i mówię: „A jak będzie większa i zrozumie, to co? Nie będziecie się sprzeciwiać?” I wykręcić się nie mógł. Musiał się zgodzić! Tyle, że jak wnuczka była starsza, miała jakieś sześć, siedem lat, zaczął z nią sam na temat religii rozmawiać, po swojemu…

— Bluźnił…

— Tego to nie. Kiedyś nawet bronił mnie przed córką, kiedy zaczęła gadać, że wszystko, co mówiłam Ewce, to bzdury. Przynosił też różne książki z ilustracjami. Początkowo myślałam nawet, że się nawrócił. Bo to był i katechizm ilustrowany, i pismo święte w obrazach. Nie sprzeciwiał się, żebym Ewce czytała, a nawet zachęcał. Potem jednak zaczął przynosić także inne książki i albumy… O bogach greckich i egipskich, azteckich i jeszcze jakichś tam…

Wtedy zrozumiałam, do czego zmierza. Widać było, że dziecku chce w głowie zamącić. Więc mu kiedyś o tym powiedziałam. A on na to, że niby ja nie wiem, czego chcę. Zapytałam go: „A ty czego chcesz, bo ja ciebie nie rozumiem?” Wtedy jego wzięło na szczerość i zaczął się rozwodzić: a to, że on tak dlatego ewangelię pozwala dziecku czytać, że to niby należy do literatury i że każdy człowiek kulturalny powinien to znać tak samo jak Iliadę. Pomyślałam sobie: „Stąd żeś taki łaskawy… Ale mnie nie przechytrzysz! Zobaczymy, czyje będzie na wierzchu”. I miałam rację! Kiedyś, gdy byłam z Ewką w kościele, zaczepił nas ksiądz. Ewka miała wtedy dziesięć lat. Ksiądz zaczął rozmawiać z nią, takie różne pytania zadawać, z katechizmu… A ona mu odpowiedziała tak mądrze, rozsądnie, że aż się zdziwił… i potem mówi do mnie: „Trzeba by dziecko do komunii przygotować”. A ja na to, że ona nawet nie ochrzczona, tyle co z wody… Lecz wzięłam sobie to do serca i od czasu do czasu Ewce napomykałam o tym. No, ale już dojeżdżamy — zmieniła temat. — Trzeba się przesiąść na linię „21”.

Wysiedli. Babcia Jolanta poprowadziła swego towarzysza podziemnym przejściem na inny peron.

— Chyba jednak was dowiozę na samo lotnisko! — oświadczyła po drodze. — Stąd już niedaleko.

— I co było dalej z wnuczką? — dopytywał się, wyraźnie zainteresowany opowieścią.

— Ano, w jakieś półtora roku później, jak to się mówi „bomba pękła”! Właśnie rodzice mieli wrócić z ekspedycji, gdy Ewka mówi do mnie żebym porozmawiała z nimi…

Wiedziałam, że dziecko się boi i nigdy samo się nie odważy powiedzieć. Więc chociaż zdawałam sobie sprawę, że czeka mnie ciężki orzech do zgryzienia, zaraz, po ich powrocie mówię do córki: „Ewka chce iść do komunii”… W nią jakby diabeł wstąpił: „Tego nam tylko brakowało! To mamy robota!” I zaczęła się pieklić. A gdy próbowałam przemówić jej do sumienia, to trzasnęła drzwiami i poszła do siebie. Słyszałam, jak krzyczała, że to wszystko przez niego, że nie załatwił umieszczenia dziecka w internacie. Ale potem on coś zaczął mówić i się uspokoiła. Zięć przyszedł do mnie i powiada: „Jeśli Ewka sama naprawdę chce — nie będziemy się sprzeciwiać. I że to niby zakazany owoc najlepiej smakuje. Ja sobie pomyślałam: Ty sobie mów, co chcesz, grunt, żeby Ewkę w wierze umocnić.

— Tak! Po stokroć tak!

— A potem zawołali Ewkę i wypytywali, czy jej na tym bardzo zależy i dlaczego?

Wnuczka była trochę przestraszona i język jej się plątał, ale ostatecznie wszystko dobrze poszło. Tyle, że zięć wymyślił, żeby Ewka sama się przygotowała i wszystko załatwiała, a nie ja… Chcieli ją zniechęcić…

— Biedne dziecko!

— Ale się przeliczyli. Wszystko poszło jak z płatka. A gdy zięć pół roku temu formalnie wyraził zgodę, ksiądz, nie bardzo wiedząc, co i jak, gratulował mu takiej córki… Byli też oboje — córka i zięć, i na chrzcie, i przy pierwszej komunii… I prawdę powiedziawszy złego słowa od nich nie usłyszałam od tego czasu… Po miesiącu zresztą znów musieli wyjechać… I to na całe pół roku! Już teraz piąty miesiąc mija, jak ich nie ma.

— Wielka zasługa twoja przed Bogiem…

Babcia Jolanta uśmiechnęła się gorzko.

— Kiedy właśnie, że nie wiem…

— Jak to? Przecież mówiłaś.

— Tak… ale… Właśnie nie wiem sama, co robić… Boję się, że mogę wszystko zmarnować…

I Bóg mi nie wybaczy…

Patrzył na nią z niepokojem.

— O czym mówisz, kobieto?

— Boję się, że nie potrafię zapobiec… Że ona się zmieni. W pierwszych tygodniach po uroczystości była jak aniołek… Codziennie w kościele, do Stołu Pańskiego na każdej mszy przystępuje i u spowiedzi była dwa razy… Ale później, już po wyjeździe rodziców, zaczęła się zaniedbywać… Myślałam, że po prostu za dużo ma zajęć w szkole… Ale zauważyłam, że wynajduje sobie usprawiedliwienie. Więc jej mówię: „Co z tobą, dziecko? O Bogu zapominasz?” Przyrzekała wtedy, że pójdzie do spowiedzi. Ale nie poszła… I do kościoła coraz rzadziej. A kiedy jej do sumienia próbowałam przemawiać, to tylko się zaczerwieniła i nic nie odpowiedziała. Więc poszłam do księdza i pytam, co robić. A on mówi, żeby poczekać, nie zmuszać, najwyżej delikatnie przypominać. Lecz to też nie pomaga. I tak minął miesiąc, potem drugi i trzeci, a z nią coraz gorzej. Więc zaczęłam ostrzej. Pytam: „Co to.?