Drugi uniósł się na łokciach.
– Josh – powiedział.
Reacher skinął głową.
– Nazywam się Reacher. Miło was poznać.
– Ta Meksykanka cię przywiozła? – spytał Josh.
– Pani Greer – sprostował Reacher.
– Pani Greer to Rusty – poprawił go Billy. – Ona ciebie na pewno nie przywiozła.
– Pani Carmen Greer – uściślił Reacher.
Billy nie odezwał się. Josh się tylko uśmiechnął.
– Po kolacji chcemy gdzieś sobie wyskoczyć – rzekł Billy. – Do baru, dwie godziny na południe. Możesz z nami pojechać, żebyśmy się lepiej poznali.
Reacher potrząsnął głową.
– Może innym razem, kiedy już coś zarobię. Lubię w takiej sytuacji płacić za siebie, sami rozumiecie.
Billy kiwnął głową.
– Zdrowe podejście. Może się tu przyjmiesz.
SŁUŻĄCA przyniosła kolację czterdzieści minut później – sagan wieprzowiny z fasolą. Nałożyła potrawę do metalowych misek. Rozdała widelce i łyżki oraz puste metalowe kubki
– Woda jest w łazience – rzuciła pod adresem Reachera.
Potem zeszła po schodach, a Reacher skupił się tylko na jedzeniu. Był to bowiem jego pierwszy posiłek tego dnia. Usiadł na łóżku z miską na kolanach i jadł łyżką. Fasolka była gęsta i zawiesista, kucharka nie żałowała zasmażki. Wieprzowina miękka, a tłuszcz na niej chrupki. Pewnie usmażono mięso oddzielnie i dopiero na koniec dodano do fasoli.
– Hej, Reacher – zawołał Billy. – No i co, smakuje ci?
– Całkiem dobre – odparł.
– Brednie – odezwał się Josh. – Jest prawie czterdzieści stopni, a ona nam daje gorący posiłek! Pocę się jak wieprz.
Reacher nie zwracał na niego uwagi. Psioczenie na jadło to stały element życia koszarowego. A ta potrawa była całkiem smaczna. Po przeciwnej stronie sali Billy z Joshem skończyli jeść i wyjęli z szafek czyste koszule. Ubrali się i przyczesali włosy
– Do zobaczenia – rzucił Billy.
Zbiegli po schodach i Reacher usłyszał, jak uruchamiają silnik na dole. Domyślił się, że to pick-up. Słyszał, jak odjechali.
Przemierzył spokojnie salę i zebrał trzy brudne miski oraz sztućce, zaczepił też sobie trzy kubki na palcu wskazującym i wyszedł z baraku. Słońce schowało się już prawie całkowicie za horyzont, upał jednak ani trochę nie zelżał. Przeszedł przez podwórko, znalazł drzwi do kuchni i zapukał. Otworzyła mu służąca.
– Przyniosłem brudne naczynia – rzekł, wyciągając w jej stronę miski i kubki.
– Miło z twojej strony – powiedziała. – Dziękuję. Najadłeś się?
– O tak. Smaczne było.
Wzruszyła ramionami lekko zażenowana.
– Proste kowbojskie żarcie.
Wzięła od niego naczynia i zaniosła w głąb kuchni.
– Reacher – ktoś go zawołał.
Teraz zauważył Bobby’ego Greera w cieniu na ganku. Siedział na bujaku.
– Chodź tu! – przywołał go Bobby.
Reacher podszedł do schodków prowadzących na ganek.
– Chcę pojeździć na koniu – powiedział Bobby – Na tej dużej klaczy. Osiodłaj ją i przyprowadź.
Reacher zawahał się:
– Teraz?
– A niby kiedy? Wybieram się na wieczorną przejażdżkę.
Reacher nic nie powiedział.
– Musisz się zaprezentować – rzekł Bobby – Jeśli chcesz, żebyśmy cię zatrudnili, musisz się wykazać.
Reacher odezwał się po dłuższe) chwili:
– w porządku.
– Pięć minut – rzucił Bobby i wszedł do domu.
Reacher ruszył do stajni. Mam się wykazać? Cóż, wpadłeś po uszy, kolego, pomyślał sobie.
Przy drzwiach znajdował się kontakt, przekręcił go i żółte żarówki zapłonęły na wielkiej powierzchni. Środkowa część stajni podzielona była na ustawione tylnymi ścianami do siebie boksy dla koni, dookoła przy zewnętrznych ścianach od podłogi po sufit piętrzyły się bele siana. Obszedł dookoła boksy Tylko pięć było zajętych. Pięć koni uwiązano przy ścianach w oddzielnych boksach.
Dokładnie im się przyjrzał. Pierwszy stał kucyk, prawdopodobnie należał do Ellie. To proste. Dwa konie były trochę większe niż dwa pozostałe. Pochylił się, by zajrzeć im pod brzuch. W zasadzie odróżnienie klaczy nie powinno sprawiać trudności, ale w boksach było ciemno, a ogony zasłaniały zwierzętom szczegóły anatomii. W końcu ustalił, że pierwszy koń nie był klaczą ani ogierem. Brakowało mu, bowiem tego i owego. Wałach. Poszedł dalej i przyjrzał się kolejnemu. Dobra, to jest klacz. Dalej znów stała klacz i na końcu jeszcze jeden wałach.
Odsunął się trochę. Która klacz była większa? Uznał, że ta z lewej. Okay, to jest duża klacz. Na razie, nieźle idzie.
Teraz siodło. Przy każdym boksie umieszczono pręt biegnący poziomo od zewnętrznej ściany, na którym wisiało różnorakie oprzyrządowanie. Siodło, to było oczywiste, ale także mnóstwo skomplikowanych pasków, derek i metalowych elementów. Zdjął z pręta siodło.
Otworzył bramkę. Koń cofnął się i odwrócił do niego przysadzistym zadem. Reacher dotknął jego boku. Koń wciąż się ruszał. Nie wolno podchodzić od tyłu. Tyle wiedział.
Klacz obracała się na boki i szła ku niemu. Zrównał prawe ramię z jej bokiem i dał jej porządnego kuksańca. Zwierzę się uspokoiło. Skierował wierzch dłoni ku jego nosowi. Widział, jak to robią w filmach. Trzeba potrzeć nos konia wierzchem dłoni, żeby się z nim zapoznać. Skóra była na nosie miękka i sucha.
– Dobry konik – szepnął.
Uniósł siodło i zarzucił je na koński grzbiet.
– Źle – usłyszał głosik z góry.
Odwrócił się i zadarł głowę. Ellie leżała na szczycie sterty siana, opierając brodę na rękach.
– Najpierw trzeba położyć kocyk – wyjaśniła.
– Jaki znowu kocyk?
– No, derkę pod siodło.
– Czy ktoś wie, że tu jesteś, Ellie? – spytał.
Energicznie potrząsnęła głową.
– Schowałam się tu.
– Umiesz siodłać konia?
– No jasne. Sama sobie radzę z moim kucykiem.
– A możesz mi pomóc? Chodź tu i osiodłaj tę klacz.
Zsunęła się na dół i podeszła do niego.
– Zdejmij na razie siodło.
Wzięła z pręta derkę i zarzuciła ją kobyle na grzbiet.
– Teraz załóż siodło.
Zarzucił siodło na derkę. Ellie wsunęła się pod koński brzuch, chwyciła paski popręgu i zaczęła ciągnąć.
– Sam to zrób – powiedziała w końcu. – Paski są za sztywne.
Włożył języczki do klamerek i silnie pociągnął.
– Nie za mocno – pouczyła go Ellie. – Jeszcze nie teraz. Poczekaj aż się nadmie. Konie nadymają brzuchy, żeby ci przeszkodzić. Ale nie mogą tak wytrzymać zbyt długo, więc po chwili spuszczają powietrze.
Obserwował brzuch klaczy. Wydymał się coraz bardziej, stawiając opór paskom. Potem powietrze z niego uszło.
– Teraz mocno zaciśnij – poleciła Ellie.
Zaciągnął paski najmocniej, jak potrafił. Ellie trzymała w dłoniach wodze.
– Odwiąż ją teraz – powiedziała. – Po prostu ściągnij linę.
Zdjął linę. Uszy klaczy odgięły się do przodu, lina zsunęła się przez głowę i nozdrza na ziemię.
– A teraz weź to. – Podała mu plątaninę rzemyków. – To uzda.
Przekładał ją długo, by nabrała jakichś sensownych kształtów, potem przypasował ją do końskiego pyska, aż znalazła się na właściwym miejscu. Usiłował włożyć metalową część między zęby klaczy Kiełzno. Koń ani myślał otworzyć pysk.
– Włóż kciuk do pyska, tam gdzie się kończą zęby – tłumaczyła Ellie. – Z boku.
Jest tam szpara.
Przejechał wierzchołkiem kciuka po zębach konia. Kiedy zęby się skończyły i natrafił na samo dziąsło, wepchnął kciuk do środka. Klacz jak na zawołanie otworzyła pysk. Szybko wepchnął jej kiełzno, a następnie popuścił rzemień nad uszami i znalazł sprzączki.
– Teraz zaczep lejce o łęk – powiedziała Ellie.
Od końca uzdy biegł długi pasek. Domyślił się, że to są właśnie lejce. Zgadywał, że łęk to ten element sterczący z przodu siodła. Ellie była zajęta ustawianiem strzemion na odpowiedniej wysokości.
– Podsadź mnie – poprosiła. – Muszę wszystko sprawdzić.