Posadził ją w siodle. Sprawdziła wszystkie sprzączki. Niektóre za pięła jeszcze raz. Schowała wiszące końcówki.
– Świetnie sobie poradziłeś – pochwaliła go.
Wyciągnęła ręce, żeby zestawił ją na ziemię.
– Teraz ją wyprowadź – powiedziała. – Trzymaj ją z boku pyska.
– Wielkie dzięki, dziecinko. A teraz znów się schowaj.
Ponownie wspięła się na stos siana. Reacher wyprowadził klacz ze stajni i przeszedł z nią przez podwórze, jakby robił to od zawsze. Teraz mi możesz naskoczyć!
Bobby Greer już czekał na schodkach ganku. Klacz podeszła prosto do niego i zatrzymała się. Bobby sprawdził to samo, na co zwróciła uwagę Ellie.
– Nawet nieźle – zauważył. – Ale zajęło ci to więcej czasu, niż się spodziewałem.
Reacher wzruszył ramionami.
– Konie mnie jeszcze nie znają. Uważam, że za pierwszym razem nie wolno się spieszyć. Muszą się przyzwyczaić do człowieka.
Bobby znów kiwnął głową.
– Możesz odejść. Przyprowadzę ją po przejażdżce.
Reacher skinął głową i ruszył do baraku. Kiedy wszedł po schodach, zastał Carmen siedzącą na jego łóżku ze złożoną bielizną pościelową na kolanach.
– Przyniosłam ci pościel – odezwała się. – Z bieliźniarki w łazience. Martwiłam się, że możesz jej nie znaleźć.
Zatrzymał się na szczycie schodów, jedną nogą stał już na podłodze, ale drugą miał na ostatnim stopniu.
– Carmen, to szaleństwo – rzekł szybko. – Powinnaś stąd uciekać, i to już. Zorientują się, że jestem oszustem. Nie minie nawet dzień, jak mnie wywalą.
Spuściła wzrok na pościel.
– Powinnaś stąd uciekać – powtórzył.
– Nie mogę. – Skierowała twarz ku przygasającemu światłu wpadającemu przez wysokie okna. Włosy opadły jej na ramiona.
– Przytul mnie – poprosiła. – Już nawet nie pamiętam dobrze, jakie to uczucie.
Usiadł obok i przygarnął ją do siebie. Objęła go w pasie i oparła głowę o jego pierś.
– Boję się – powiedziała.
SIEDZIELI tak przez dwadzieścia minut. A może pół godziny. Reacher stracił rachubę czasu. Była ciepła i przyjemnie pachniała, oddychała miarowo. Potem odepchnęła go i wstała, miała ponurą minę.
– Muszę poszukać Ellie – rzekła. – Trzeba ją kłaść spać.
– Jest w stajni. Pokazała mi, jak założyć ten cały osprzęt na konia. Uratowała mi tyłek.
– To złote dziecko. – Carmen podała mu pościel. – Chcesz się jutro wybrać na konie? – spytała.
– Przecież nie potrafię jeździć.
– Nauczę cię – obiecała, odwróciła się i zeszła po cichu schodami, zostawiając go siedzącego na łóżku z poskładaną pościelą na kolanach, w takiej samej pozycji, w jakiej ją zastał.
Reacher powlekł pościel i znów wyszedł na zewnątrz. Usłyszał przed sobą kroki. Zmrużył oczy przy zachodzącym słońcu i ujrzał Ellie idącą w jego kierunku.
– Przyszłam się pożegnać.
Przypomniał sobie, jak niegdyś był zapraszany do rodzinnych kwater w bazach wojskowych, gdzie dobrze wychowane dzieci żołnierzy przykładnie żegnały na dobranoc kolegów swoich ojców. Potrząsał ich drobnymi dłońmi i dzieci szły spać. Uśmiechnął się do dziewczynki.
– Dobrej nocy, Ellie – powiedział i wyciągnął ku niej rękę.
Spojrzała na nią.
– Masz mnie pocałować – rzekła, podnosząc do góry rączki.
Po chwili uniósł ją do góry i delikatnie pocałował w policzek.
– Dobranoc – powtórzył.
– Zanieś mnie – poprosiła. – Jestem taka zmęczona.
Zaniósł ją przez podwórko do domu. Carmen czekała na ganku, spoglądając w ich stronę.
– Mamusiu, chcę, żeby pan Reacher wszedł do środka i pożegnał mnie na dobranoc – poprosiła Ellie.
– Nie wiem, czy może.
– Ja tu tylko pracuję – wyjaśnił Reacher. – Nie mieszkam z wami.
– Nikt się nie dowie – nalegała Ellie. – Wejdź przez kuchnię. Jest tam tylko służąca.
Cannen spojrzała na Reachera. Wzruszył ramionami. Co może się stać w najgorszym razie? Postawił Ellie na ziemi, dziewczynka złapała mamę za rękę. Podeszli wszyscy troje do kuchennych drzwi.
Służąca wkładała brudne naczynia do ogromnej zmywarki. Uniosła wzrok, ale nic nie powiedziała.
– Tędy – szepnęła Ellie i weszła przez drzwi do holu na tyłach domu. Z jednej strony były schody. Wspięła się po nich.
Na pierwszym piętrze Ellie przeszła na drugą stronę holu i skręciła w korytarz na prawo. Jej pokój mieścił się na końcu.
– Pójdziemy się umyć – rzekła Carmen. – A pan Reacher tu na nas zaczeka. Dobrze?
Ellie poszła do łazienki w ślad za mamą. Kiedy wróciły, Ellie miała na sobie piżamkę. Wskoczyła do łóżka i zwinęła się w kłębek.
– Dobranoc, dziecinko – powiedział. – Kolorowych snów.
– Pocałuj mnie – poprosiła.
Nachylił się i pocałował ją w czoło.
– Dzięki, że się nami opiekujesz – szepnęła.
Wyprostował się i ruszył w stronę drzwi. Zerknął na Carmen.
– Czy prosiłaś ją, by to powiedziała? Czy sama na to wpadła?
– Do zobaczenia jutro – pożegnała go Carmen.
Została w sypialni Ellie, on zaś zszedł po schodach i wyszedł w mrok. W ciemności po prawej stronie mignęło coś białego. Koszulka. Znów Bobby Greer.
– Czekałem na ciebie – powiedział.
– Po co?
– Chciałem się tylko upewnić, że stąd wyjdziesz.
Reacher wzruszył ramionami.
– Dałem małej buzi na dobranoc. Czy masz coś przeciwko temu?
Bobby milczał przez chwilę.
– Odprowadzę cię do baraku – powiedział. – Musimy pogadać.
Ruszył przez podwórze. Reacher dotrzymywał mu kroku.
– Chyba wiesz, że mój brat ma kłopoty – odezwał się Bobby.
– Słyszałem, że zataił dochody.
Bobby kiwnął głową w mroku.
– Urząd skarbowy ma wszędzie swoje wtyczki.
– Tak go wytropili? Przez swoją wtyczkę?
– A niby jak inaczej? – rzucił Bobby. Wysunął się naprzód o kilka kroków. – W każdym razie Slup trafił do ciupy.
Reacher kiwnął głową.
– Słyszałem, że wychodzi w poniedziałek.
– Zgadza się. Nie będzie zachwycony, kiedy spotka tu ciebie całującego jego dziecko i kręcącego się przy jego żonie.
Reacher, nie zatrzymując się, wzruszył ramionami.
– Nie wolno mi dobierać sobie przyjaciół?
– Slup będzie zły, kiedy zastanie u siebie w domu obcego faceta, który dobiera sobie na przyjaciół jego żonę i córkę.
Reacher przystanął.
– Niby dlaczego, Bobby, miałbym się przejmować tym, co się podoba twojemu bratu?
Bobby też się zatrzymał.
– Bo jesteśmy tu jedną rodziną. Mówimy sobie różne rzeczy. Musisz to przyjąć do wiadomości, w przeciwnym razie nie zagrzejesz tu długo miejsca.
– Tak ci się wydaje?
– Tak mi się wydaje.
Reacher uśmiechnął się.
– Ja tylko pożegnałem dziewczynkę na dobranoc, Bobby Nie ma co robić z igły widły. Jest spragniona towarzystwa. Podobnie jak jej matka. Co na to poradzę?
– Bądź rozsądny – poradził Bobby – Ona kłamie jak z nut. Cokolwiek ci naopowiadała, to najpewniej stek kłamstw. Nie wierz jej. Nie jesteś pierwszy.
– Co to znaczy, że nie jestem pierwszy?
– Pogadaj o tym z Joshem i Billym. Przegnali już jednego gościa na cztery wiatry.
Reacher nie odpowiedział. Bobby uśmiechnął się do niego.
– Nie wierz jej – powtórzył. – Wiele kryje przed tobą, a wszystko, co mówi, to prawie same kłamstwa.
– Dlaczego nie ma kluczy do domu?
– Kiedyś miała, ale je zgubiła i tyle. Zresztą my nigdy nie zamykaliśmy drzwi. Niby po co. Nasz dom stoi sto kilometrów od najbliższego skrzyżowania.
– To czemu musi pukać?
– Wcale nie musi. Może wejść bez pukania. Robi wielkie halo z tego, jacy jesteśmy dla niej niedobrzy, a to nieprawda. Niby czemu mielibyśmy ją źle traktować? Przecież Slup ożenił się z nią, no nie?
Reacher milczał.
– Jeśli chcesz, możesz u nas pracować – zakończył Bobby. – Ale trzymaj się z dala od niej i dziewczynki.