Выбрать главу

Odwrócił się i poszedł do domu.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

OBSERWATORZY zbierali się kolejno, według wypracowanego przez poprzednie pięć razy schematu. Jeden z mężczyzn podjechał pick-upem do domu chłopaka. Potem pojechali do domu drugiego mężczyzny, gdzie dowiedzieli się, że ustalony porządek uległ zmianie.

– Właśnie otrzymałem telefon – wyjaśnił im. – Mamy się osobiście wybrać do Coyanosa Draw po nowe instrukcje.

– Kto tam będzie? – spytał pierwszy mężczyzna.

– Chyba nie on?

– Nie. Jacyś nowi ludzie, z którymi mamy pracować.

Pierwszy mężczyzna wzruszył ramionami.

– Nie mam nic przeciwko.

– Do tego nam zapłacą – dodał drugi.

– Tym lepiej – powiedział pierwszy.

Drugi mężczyzna wcisnął się do pick-upa, zatrzasnął drzwi i ruszyli na północ.

BYŁO już skwarnie, kiedy Reacher obudził się nazajutrz rano. Uniósł rękę i spojrzał na zegarek. Dziesięć po szóstej. Wziął prysznic, potem ubrał się, zszedł po schodach i wyszedł na zewnątrz.

Udał się do stajni, rozejrzał po pomieszczeniu, zastanawiając się, jakiej pracy mogą od niego oczekiwać. Konie trzeba nakarmić, gdzieś, więc musi być schowana pasza. Znalazł oddzielne pomieszczenie, gdzie piętrzyły się stosy worków. Wielkie pergaminowe torby z nadrukiem specjalizującego się w końskiej paszy dostawcy z San Angelo.

Kiedy skończył rozpoznanie, wyszedł ze stajni. Bobby Greer akurat schodził z ganku. Niósł strzelbę.

– Właśnie po ciebie szedłem – powiedział. – Potrzebuję kierowcy.

– Po co? – spytał Reacher. – Gdzie się wybierasz?

– Na polowanie. Pick-upem. Ty będziesz kierował, a ja sobie trochę postrzelam.

– Będziesz strzelał z samochodu?

– Zaraz ci pokażę.

Podszedł do garażu i przystanął przy pick-upie. Miał pałąk zabezpieczający umocowany do platformy.

– Opieram się tu na tym pałąku – powiedział. – Moje pole rażenia ma trzysta sześćdziesiąt stopni.

– Strzelasz w czasie jazdy?

– Na tym właśnie polega cała frajda. To pomysł Slupa. Niezły jest w te klocki.

– Na co polujecie?

– Na pancerniki. Jadłeś już mięso pancernika?

Reacher potrząsnął głową.

– Niezłe żarcie – powiedział Bobby. – Kiedy mój dziadek był jeszcze chłopcem, w czasach kryzysu, nie było tu właściwie nic innego do jedzenia. Teraz ci porąbani ekolodzy objęli ten gatunek ochroną. Ale to moja ziemia, więc strzelam, do czego chcę. Taką mam zasadę.

– To niezgodne z prawem – zauważył Reacher. – Poza tym nie lubię polowań.

– Pracujesz tu, Reacher, więc będziesz robił, co ci każemy.

– Musimy ustalić pewne rzeczy, nim zacznę pracę.

– Niby co?

– Wynagrodzenie.

– Dwie stówy tygodniowo – powiedział Bobby. – Może być?

Już dawno nie pracował za dwieście dolców tygodniowo. Ale przecież nie chodziło mu o zarobek.

– W porządku – zgodził się.

– Będziesz wykonywał wszystkie polecenia Josha i Billy’ego.

– Dobra – powtórzył Reacher. – Ale nie zabiorę cię na polowanie. Teraz ani nigdy. Nie pozwala mi na to sumienie.

Bobby nie odzywał się przez dłuższą chwilę.

– Już ja znajdę sposoby, żeby cię trzymać z dala od niej. Codziennie wymyślę ci inne zajęcie.

– Będę w stajni – rzucił Reacher i odszedł.

Ellie przyniosła mu tam talerz jajecznicy na śniadanie.

– Mama przypomina o lekcji jazdy konnej. Chce, żebyś na nią czekał w stajni po lunchu.

Potem pobiegła do domu, nie mówiąc już nic więcej.

COYANOSA Draw był to strumień niosący wodę spływającą z Gór Davisa do rzeki Pecos, która z kolei wpadała do Rio Grande płynącej wzdłuż granicy z Meksykiem. Niewiele osób mieszkało w tych stronach. Porozrzucane farmy stały w dużej odległości od siebie, z dala od wszystkiego. Na Jednej z farm był stary, szary dom, a obok niego pusta stodoła.

W stodole stała crown victoria z włączonym silnikiem, żeby działała klimatyzacja. Zewnętrzne schody stodoły prowadziły na strych, na ich szczycie znajdowały się drzwi, a przed nimi niewielki podest. Kobieta zajęła miejsce na podeście, skąd doskonale widziała wijącą się ku niej drogę. Dostrzegła pick-upa obserwatorów, gdy zbliżyli się na odległość trzech kilometrów. Upewniwszy się, że są sami, zeszła na dół i dała znać pozostałym.

Wysiedli z samochodu i czekali w upale. Kiedy pick-up wyłonił się zza rogu stodoły i zwolnił na podwórku, skierowali kierowcę do budynku. Jeden z nich uniósł kciuki, żeby zatrzymać wóz. Podszedł do okna kierowcy pick-upa, jego partner zaś znalazł się z drugiej strony wozu.

Kierowca pick-upa zgasił silnik i wyluzował się. Ludzka natura. Koniec szybkiej jazdy na tajemnicze rendez-vous, ciekawość nowych poleceń, perspektywa dużej gotówki. Opuścił szybę. Pasażer z drugiej strony zrobił to samo. Za moment obaj zginęli, trafieni w bok głowy nabojami kaliber 9 mm. Chłopak siedzący między nimi żył raptem sekundę dłużej, oba policzki miał spryskane krwią, notatnik kurczowo zaciśnięty w dłoniach.

CARMEN sama przyniosła Reacherowi na lunch potrawę z pancernika. Wyraźnie spięta, wyszła szybko bez słowa. Skosztował. Mięso było słodkawe, ale nic szczególnego. Zostało pokrojone i posiekane, zmieszane z ziołami oraz fasolą i doprawione ostrym sosem chili. Jadał gorsze rzeczy, a ponieważ doskwierał mu głód, nie był wybredny. Kiedy odnosił talerz do kuchni, napotkał Bobby’ego na schodach ganku.

– Koniom potrzeba więcej paszy – zawołał. – Pojedziesz po nią razem z Joshem i Billym dziś po południu. Po sjeście.

Reacher kiwnął głową i skierował się do kuchni. Podał brudny talerz służącej i podziękował za posiłek. Potem udał się do stodoły, gdzie przysiadł na beli słomy.

Carmen zjawiła się po dziesięciu minutach, ubrana w dżinsy i bawełniany bezrękawnik, w ręku trzymała torebkę. Wydała mu się drobna i wylękniona.

– Bobby nie wie, że to ty dzwoniłaś do urzędu skarbowego – powiedział. – Podejrzewa, że brat wpadł przypadkowo przez jakąś wtyczkę. Może Slup myśli tak samo.

Potrząsnęła głową.

– Slup wie, jak było.

– Powinnaś brać nogi za pas. Masz czterdzieści osiem godzin.

– Nie mogę.

– Powinnaś – nalegał. – To okropne miejsce.

Uśmiechnęła się gorzko.

– Mnie to mówisz?

Zawiesiła torebkę na gwoździu, przygotowała dwa konie cztery razy szybciej niż jemu zajęto osiodłanie klaczy i wyprowadziła jego konia z boksu. Był to jeden z wałachów. Przejął od niej wodze.

– Wyprowadź go na zewnątrz – poleciła.

– Nie powinniśmy przypadkiem włożyć skórzanych spodni i specjalnych rękawiczek?

– Czyś ty z byka spadł? Nie nosimy tu takiego rynsztunku ze względu na upał.

Sama zamierzała wziąć mniejszą klacz. Zdjęła torebkę z gwoździa, włożyła ją do torby przy siodle i w ślad za nim wyprowadziła swoją klacz.

– No dobrze, spróbuj tak.

Stanęła przy lewym boku klaczy i włożyła lewą nogę w strzemię. Chwyciła za łęk lewą ręką i wskoczyła na siodło. Zrobił to samo, co ona, i nagle znalazł się w siodle.

– Teraz zaczep wodze o łęk lewą dłonią i uderz lekko piętami. Uderzył raz i koń ruszył z miejsca.

– Dobrze – pochwaliła. – Będę szła przodem, a ty za mną. On jest dość posłuszny.

Carmen mlasnęła językiem i uderzyła piętami, jej koń sunął płynnie, wyprzedził wałacha i minął dom.

Ruszył w ślad za nią przez bramę, na drugą stronę drogi. Był tam próg o wysokości trzydziestu centymetrów prowadzący na wapienną płytę skalną. Dalej teren podnosił się o około piętnaście metrów. Na wschód i zachód biegły głębokie szczeliny, widać też było wypłukane dziury wielkości leja po pocisku. Konie starały się omijać przeszkody.

– Daleko jedziemy? – zawołał.

– Za to wzniesienie do wąwozu.

Powierzchnia wapienia stawała się coraz gładsza i tworzyła wciąż szersze półki. Przyhamowała swoją klacz, by mógł się z nią zrównać. Jego wierzchowiec jednak snuł się noga za nogą, nadal, więc był za jej plecami. Nie widział jej twarzy.