Выбрать главу

– A ja myślałem, że Echo jest na północy – zauważył Reacher. – Tam, gdzie Ellie chodzi do szkoły.

– Jest podzielone – wyjaśnił. – Pół na północy, a drugie pół na południu. Dzieli je dwieście pięćdziesiąt kilometrów.

– Największe miasto świata od jednego krańca do drugiego – zaszydził nagle Josh.

W oddali pojawiła się grupa niewielkich budynków. Stacja benzynowa, sklepik oraz bar o nazwie „Longhorn Lounge”, przed którym stało dziesięć czy dwanaście pick-upów skierowanych maskami w stronę budynku. Najbliżej wejścia stał radiowóz szeryfa.

Josh wjechał na parking i zatrzymał samochód obok innych. Równocześnie z Billym otworzyli drzwi i wyskoczyli na zewnątrz. Reacher wygramolił się od strony pasażera.

– No dobra – powiedział Billy, otwierając szeroko drzwi baru. – My stawiamy.

Glina czuje się w barze jak bokser na ringu. To jego rejon działania. Pewnie około dziewięćdziesięciu procent wojskowych rozrób odbywa się właśnie w barach. Pierwsza rzecz, policjant liczy wejścia. Zwykle są trzy: główne wejście, drzwi od tyłu obok łazienek oraz prywatne wyjście z biura za barem. Reacher zauważył, że w „Longhom Lounge” były wszystkie trzy.

Potem rozejrzał się po zgromadzonych tu ludziach, szukając zarzewia kłopotów. Kto zamilknie, kto wybałuszy oczy? Gdzie kryją się niebezpieczeństwa? W „Longhorn” nic takiego nie zauważył. W pomieszczeniu znajdowało się jakieś dwadzieścia pięć osób, wyłącznie mężczyźni, żaden nie zwracał na nich szczególnej uwagi, spoglądali tylko przelotnie i kiwali głowami, co wskazywało na zażyłość z Billym i Joshem. Nigdzie nie było widać szeryfa. Przy barze stał jednak wolny stołek, a przed nim nietknięta butelka. Może to honorowe miejsce.

Policjant rozgląda się zawsze za potencjalną bronią. Wszędzie stało mnóstwo butelek z długimi szyjkami, ale Reacher nie obawiał się ich. Butelki kiepsko się sprawdzają jako broń. Najwyżej w filmach, gdzie robią je z waty cukrowej i etykietkami z bibułki. Bardziej niepokoił go stół bilardowy. Stał pośrodku pomieszczenia, przy nim czterech graczy z kijami i jeszcze ponad dziesięć kijów w stojaku obok. Jeśli się nie ma pistoletu, kij do bilardu to najlepszy typ barowej broni.

Za stołem bilardowym rozstawione były stoliki okolone stołkami. Billy uniósł w kierunku barmana trzy palce i otrzymał trzy zimne piwa. Niósł je w głąb sali. Reacher wyprzedził go, by być pierwszy przy stoliku. Wolał sam wybrać sobie miejsce. Najlepiej plecami do ściany z trzema wyjściami na oku. Przepchnął się i usiadł. Josh usadowił się z prawej, Billy zaś z lewej po przeciwnej stronie stolika. Szeryf nadszedł od strony toalet. Przystanął na widok Reachera, a następnie usiadł przy barze na wolnym stołku. Billy uniósł butelkę jak do toastu.

– Pomyślności – rzekł.

Przyda ci się, koleś, pomyślał złośliwie Reacher. Pociągnął porządny tyk z butelki.

– Muszę zadzwonić – oznajmił Billy.

Wyszedł na korytarz. Reacher pociągnął kolejny łyk piwa. Billy w drodze powrotnej zagadnął szeryfa. Szeryf kiwnął głową, dopił piwo i wstał. Spojrzał w stronę Reachera. a następnie wyszedł z baru. Billy popatrzył za odchodzącym szeryfem i wrócił do stolika.

– Zadzwoniłeś? – spytał Josh, jakby ćwiczyli ten dialog wcześniej.

– Tak, zadzwoniłem – odparł Billy, spoglądając na Reachera. – Zadzwoniłem po pogotowie. Lepiej wezwać je zawczasu, bo musi przy jechać aż z Presidio. Dojazd może zająć wiele godzin.

– Musimy ci się do czegoś przyznać – powiedział Josh. – Był pewien facet, którego przepędziliśmy na dobre. Smalił cholewki do naszej Meksykanki. Bobby uznał to za niestosowne i polecił nam, żebyśmy zajęli się gościem. Przywieźliśmy go do tego baru.

– A niby co wspólnego ze mną ma tamten facet? – spytał Reacher.

– Bobby podejrzewa, że jesteś takim samym typkiem jak tamten.

– Chyba wam już mówiłem, że łączy nas tylko przyjaźń.

– Bobby uważa, że jednak coś więcej.

– A wy mu wierzycie?

– Jasne. Reacher nie odezwał się.

– Tamten był nauczycielem – wyjaśnił Billy. – Przywieźliśmy go tutaj, wyprowadziliśmy na dwór, skombinowaliśmy nóż rzeźnicki, ściągnęliśmy mu gacie i groziliśmy, że obetniemy mu małego. Skamlał i zarzekał się, że zniknie nam z oczu. Ale i tak obcięliśmy kawalątek. I wiesz co? Wtedy widzieliśmy go ostatni raz.

– Metoda okazała się więc skuteczna – dodał Josh. – Kłopot w tym, że mało się nie wykrwawił na śmierć. Więc tym razem z góry wezwaliśmy pogotowie.

– Jeśli tylko podniesiecie na mnie rękę, to wam przyda się pogotowie – ostrzegł Reacher.

– Tak sądzisz?

Reacher spojrzał najpierw na jednego, a potem na drugiego, bez strachu, spokojnie. Był pewny siebie. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio dwóch pokonało go w barowej burdzie.

– Wasz wybór – powiedział. – Odpuśćcie sobie albo traficie jak nic do szpitala.

– Wiesz co? – rzucił Josh z uśmiechem. – Będziemy się trzymać naszego planu. Mamy tu wielu kumpli, a ty nie.

– Nie interesują mnie wasze znajomości – odparł Reacher.

Najwyraźniej jednak nie kłamali. Atmosfera w barze gęstniała, ludzie robili się niespokojni i bacznie ich obserwowali. Gra w bilard traciła tempo. Reacher czuł wiszące w powietrzu napięcie.

– Nie jesteśmy cykorami – rzekł odważnie Billy – Powiedzmy, że umiemy to i owo.

Reacher wstał od stolika i szybko minął Josha, nim tamten zdążył zareagować.

– No, to do dzieła – powiedział. – Od razu załatwmy nasze sprawy, na podwórku.

Ruszył z prawej strony stołu bilardowego do wyjścia przy toaletach.

Słyszał, że Josh i Billy idą w ślad za nim. Raptem błyskawicznym ruchem chwycił ostatni kij bilardowy stojący w stojaku i obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, waląc Billy’ego z całej siły w bok głowy. Rozległ się trzask i Billy padł na ziemię. Zamachnął się na Josha. Ten chciał się osłonić dłonią i jego przedramię pękło jak zapałka. Zawył, a Reacher przywalił mu na dokładkę w głowę.

Mężczyźni w barze odsunęli się w czasie bijatyki, teraz zaś zaczęli się zbliżać, powoli i strachliwie. Reacher schylił się i wyjął Joshowi z kieszeni kluczyki od pick-upa. Rzucił kij na ziemię, po czym przepchnął się przez tłum do wyjścia. Nikt nie starał się go zatrzymać. Najwyraźniej przyjaźń w hrabstwie Echo ma swoje granice. Wskoczył do wozu, zapalił silnik i ruszył na północ.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

PANOWAŁ już zmrok, kiedy skręcił w bramę prowadzącą na ranczo. Wszystkie światła w Czerwonym Domu były pozapalane, na podwórku stały dwa samochody. Jeden należał do szeryfa. Drugim byt żółtozielony lincoln.

Drzwi frontowe domu stały otworem. Reacher podszedł do nich, zajrzał do środka i ujrzał szeryfa, Rusty Greer, Bobby’ego oraz Carmen, wszystkich jakichś odrętwiałych. Po przeciwnej stronie pokoju stał mężczyzna w lnianym garniturze. To bez wątpienia kierowca lincolna. Miał lekką nadwagę, około trzydziestu lat, jasne włosy przerzedzały mu się nad czołem. Blada twarz człowieka, który rzadko wychodzi na świeże powietrze, a na niej szeroki uśmiech reklamowy.

Reacher nie chciał wchodzić, ale Bobby wyjrzał na dwór i udowodnił, że kiepsko u niego z refleksem. Wybiegł przez drzwi, wołając:

– A co ty tutaj robisz?

– Pracuję – odparł Reacher. – Już zapomniałeś?

– Gdzie Josh i Billy?

– Odeszli, rzucili robotę u ciebie.

– Niby czemu?

Reacher wzruszył ramionami.

– A skąd mam wiedzieć?

Obecni w środku, słysząc głosy na ganku, podeszli do drzwi. Rusty Greer pojawiła się pierwsza, za nią szeryf i gość w lnianym garniturze. Carmen została w środku. Wszyscy milczeli, spoglądając na Reachera – szeryf był zdezorientowany, gość w garniturze zaś zastanawiał się, kim jest nieznajomy.

– Nazywam się Hack Walker – przedsatwil się mężczyzna w garniturze tonem, który budził zaufanie i wyciągnął jednocześnie dłoń. – Jestem prokuratorem okręgowym w Pecos, a jednocześnie przyjacielem rodziny.