– Będzie miał ochotę na seks, prawda? – rzekła w końcu. – Siedział w pudle przez półtora roku. Ale ja mu odmówię. Mam prawo czy nie? Żeby odmówić.
– Jasne, że masz – przytaknął.
– Kobieta ma również prawo powiedzieć „tak”, czyż nie? – spytała.
– W równym stopniu.
– Tobie odpowiedziałabym „tak”.
– Ale ja cię o to nie proszę.
Zawiesiła głos.
– Czy w takim razie ja mogę poprosić ciebie?
Spojrzał jej prosto w oczy.
– To zależy od twoich pobudek, jak myślę.
– Mam na to ochotę – odparła. – Chcę się z tobą kochać.
– Czemu?
– Szczerze? – powiedziała. – Bo tak chcę.
– I?
Wzruszyła ramionami.
– I chyba chcę trochę zranić Słupa.
Nie odezwał się.
– Jak brzmi twoja odpowiedź? – spytała.
– Nie.
– A zostaniesz przynajmniej tu ze mną?
REACHER obudził się w niedzielny poranek na kanapie Slupa Greera. Usłyszał szum prysznica i poczuł woń kawy. Wszedł do sypialni. W rogu stał kredens, a na nim niewielki ekspres do kawy. Obok postawiono dwa kubki. Nalał kawę do jednego z nich.
Woda przestała lecieć pod prysznicem, po chwili drzwi łazienki się otworzyły i pojawiła się w nich Cannen. Była owinięta białym ręcznikiem, drugi zawiązała na głowie jak turban. Spojrzał na nią bez słowa.
– Dzień dobry – przerwała ciszę.
– Witam – odparł.
– Wcale nie taki dobry, prawda? – dodała. – To niedobry dzień.
– Chyba tak – przyznał.
– Możesz skorzystać z prysznica – zaproponowała. – A ja pójdę do Ellie.
– Dobrze.
Wszedł do łazienki, zdjął przepocone ubranie i znalazł się w kabinie prysznicowej. Była ogromna i oszklona. Sitko natryskowe nad jego głową miało wielkość kapelusza, dodatkowo w każdym rogu znajdowały się dysze skierowane na niego. Odkręcił kurek i urządzenie ruszyło z hukiem. Potoki wody oblewały go ze wszystkich stron. Miał wrażenie, że stoi pod wodospadem Niagara. Nie słyszał nawet swoich myśli. Wymył się szybko i zakręcił wodę.
Wziął świeży ręcznik ze sterty i wytarł się nim na tyle, na ile mógł w tej wilgoci. Owinął biodra ręcznikiem i wyszedł do garderoby. Carmen zapinała guziki białej koszuli. W tym samym kolorze miała spodnie. Do tego złotą biżuterię. Jej skóra była ciemna i gładka, włosy lśniły i już zaczęły się skręcać w loki pod wpływem upału.
– Szybki jesteś – zauważyła.
– To piekielna machina, a nie prysznic – powiedział.
Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.
– Dzięki, że byłeś przy mnie tej nocy. Czułam się bezpieczniej.
Powoli wyszła z pokoju, żeby obudzić córkę. Ubrał się i znalazł inną drogę do głównego budynku. Dom przypominał labirynt. Wyszedł w salonie, w którym jeszcze nie był, po czym znalazł się w holu, gdzie trzymano broń. Otworzył frontowe drzwi i wyszedł na ganek. Już czuć było upał.
Poszedł do stajni, gdzie zastał Bobby’ego śpiącego na posłaniu z be lek słomy.
– Pobudka, wstawaj! – zawołał.
Bobby poruszył się i usiadł, zdziwiony, gdzie jest. Gdy tylko sobie przypomniał, wezbrała w nim złość.
– Dobrze spałeś? – spytał Reacher.
– Wkrótce wrócą – powiedział mściwie Bobby. – Jak myślisz, co się wtedy stanie?
Reacher uśmiechnął się.
– Pewnie zastanawiasz się, czy im powiem, że kazałem ci posprzątać stajnię i spać na sianie?
– Nie możesz im tego powiedzieć.
– Chyba nie – zgodził się Reacher. – Więc sam zamierzasz ich w to wtajemniczyć?
Bobby nie odezwał się.
Reacher znów się uśmiechnął.
– Pewnie nie. Nie wychodź stąd do południa, potem cię wpuszczę do domu, żebyś się przebrał na uroczystość rodzinną.
– Co ze śniadaniem?
– Poczęstuj się od koni. Jak się okazuje, mają paszy pod dostatkiem.
Wrócił do domu, gdzie zastał Carmen i Ellie przy śniadaniu. Ellie wcinała naleśniki, jakby nie jadła od tygodni. Reacher nałożył sobie jednego, obserwując Carmen. Nie tknęła jedzenia. Po śniadaniu Ellie zgramoliła się z krzesła i pobiegła jak huragan do swojego kucyka.
– Pogadasz ze Slupem? – spytała Carmen.
– Jasne.
– Powinien się dowiedzieć, że nie jest to już tajemnica alkowy.
– Masz rację.
– Liczę na ciebie, Jack.
Odeszła sama, Reacher zaś postanowił jakoś zabić czas. Wyszedł na ganek, gdzie siadł na bujaku i zrobił to, co robi większość żołnierzy w oczekiwaniu na akcję. Zasnął.
Carmen obudziła go po mniej więcej godzinie. Położyła mu dłoń na ramieniu, otworzył powoli oczy i ujrzał ją nad sobą. Przebrała się. Miała teraz na sobie niebieskie dżinsy, koszulę w kratę oraz pasek ze skóry jaszczurki.
– Rozmyśliłam się – powiedziała. – Nie chcę, żebyś z nim rozmawiał. Jeszcze nie teraz.
– Czemu?
– Nie chcę go prowokować. To mogłoby go rozwścieczyć. Gdyby do wiedział się, że ktoś jeszcze wie.
– Nie wolno ci tchórzyć, Carmen – rzeki. – Powinnaś walczyć.
– Jeszcze powalczę – odparła. – Dziś wieczorem. Powiem mu, że mam tego dość.
Reacher nie odezwał się. Carmen wróciła do domu.
WEWNĘTRZNY zegar mówił Reacherowi, że zbliża się pora. Abilene było niecałe siedem godzin drogi od hrabstwa Echo. Może sześć, jeśli kierowcą był prokurator okręgowy, któremu nie grożą mandaty za szybką jazdę. Zakładając, więc, że Slup wyszedł o siódmej, będą tu przed pierwszą.
Zauważył Bobby’ego wychodzącego ze stajni. Bobby wszedł do domu, nie spojrzawszy nawet na Reachera. Po pół godzinie pojawił się umyty, ubrany w świeże dżinsy oraz nową koszulkę.
Za chwilę otworzyły się drzwi i pojawiła się Carmen, trzymając za rękę Ellie. Carmen szła lekko chwiejnym krokiem, jakby uginały się pod nią nogi.
Reacher wstał i gestem pokazał jej, że powinna usiąść. Ellie wgramoliła się na bujak i usiadła obok matki. Wszyscy troje milczeli. Reacher podszedł do barierki ganku i wyjrzał na drogę.
Zauważył kłąb pyłu w oddali. Chmura powiększała się stopniowo, aż wreszcie rozpoznał żółtozielonego lincolna. Jechał drogą, zbliżał się szybko, wreszcie przyhamował przy bramie i ostro skręcił. Za kierownicą siedział Hack Walker. Rusty Greer zajmowała tylne siedzenie. Obok kierowcy rozpierał się zwalisty, blady mężczyzna. Miał krótkie blond włosy i rozglądał się dookoła z szerokim uśmiechem. Slup Greer wracał na łono rodziny.
Lincoln zatrzymał się przed gankiem, cała trójka wysiadła. Bobby i Ellie zbiegli po schodkach na spotkanie. Carmen powoli podniosła się z bujaka.
Słup Greer był blady od siedzenia w zamknięciu, cierpiał na nadwagę od kalorycznego jedzenia, ale był niewątpliwie bratem Bobby’ego. Mieli obaj takie same włosy, twarz i sylwetkę. Bobby uściskał go mocno, krzyczeli radośnie i klepali się po plecach.
W końcu Slup puścił Bobby’ego i przykucnął, by wziąć na ręce Ellie. Dziewczynka rzuciła mu się w ramiona. Podniósł ją do góry i przytulił. Pocałował w policzek.
Potem postawił Ellie na ziemi i spojrzał na ganek z triumfalnym uśmiechem. Wyciągnął rękę, przywołując żonę.
Zdobyła się na wymuszony uśmiech i zeszła po schodach. Ujęła dłonie Słupa i przytuliła się. Całowali się na tyle długo, by nikt nie pomyślał, że są bratem i siostrą, ale zbyt krótko, by ktoś mógł mniemać, iż tli się między nimi jeszcze jakaś namiętność. Hack Walker wsiadł z powrotem do lincolna i odjechał pełnym gazem.
Bobby wraz z matką ruszyli w stronę ganku, Slup poszedł za nimi. prawą ręką trzymając dłoń Ellie, lewą zaś Carmen. Mocno mrużył oczy na słońcu. Carmen nic nie mówiła, za to Ellie paplała jak najęta. Cała trójka przeszła obok Reachera, ramię przy ramieniu. Slup przystanął przy drzwiach i odchylił prawe ramię, by przepuścić Ellie. Przestąpił próg tuż za nią, a następnie obrócił drugie ramię, by pociągnąć za sobą Carmen. Drzwi zatrzasnęły się za nimi z hukiem, unosząc z desek ganku tumany rozgrzanego kurzu.