PRZEZ blisko trzy godziny Reacher nie widział nikogo poza służącą. Nie wychodził z baraku, a ona przyniosła mu lunch. Potem późnym popołudniem poszedł na tyły stajni, gdzie natknął się na Slupa, Carmen i Ellie, wracających ze wspólnej przechadzki. Wciąż panował skwar. Slup wyglądał na wzburzonego. Pocił się. Carmen była mocno spięta. Miała lekko zaczerwienioną twarz. Może z napięcia, może z nadmiernego wysiłku. A może z przeraźliwego gorąca. Nie można jednak wykluczyć, że otrzymała kilka razów w policzek.
– Ellie, chodź, pójdziemy do twojego kucyka – powiedziała, wyciągając rękę.
Ruszyły za plecami Słupa ku wrotom stajni. Carmen, nie zatrzymując się, odwróciła głowę i poruszając wargami, powiedziała bezgłośnie: „Porozmawiaj z nim”. Słup obejrzał się za nimi. Potem popatrzył na Reachera, jakby go widział pierwszy raz w życiu.
– Słup Greer – przedstawił się, wyciągając dłoń.
Z bliska wyglądał jak starsza i mądrzejsza wersja Bobby’ego. Miał inteligentne oczy. Jednak wcale nie musiał być przyjemnym intelektualistą. Nietrudno było sobie wyobrazić, że potrafi być okrutny. Reacher potrząsnął jego dłonią. Była miękka, choć miał grube kości. To ręka mięczaka, a nie wojownika.
– Jack Reacher – powiedział. – Jak było w więzieniu?
Na ułamek sekundy pojawiło się zdumienie w jego oczach. Ale natychmiast się powściągnął. Nauczył się panować nad sobą, pomyślał Reacher.
– Raczej kiepsko – odparł Slup. – Byłeś kiedyś w pudle?
I do tego bystrzak.
– Po drugiej stronie krat.
Slup kiwnął głową.
– No tak. Carmen mówiła, że byłeś gliniarzem. A teraz jesteś wędrownym robotnikiem.
– Taki los. Nie miałem bogatego tatusia.
Slup nie odzywał się chwilę.
– Służyłeś w wojsku, zgadza się? Nigdy nie miałem szczególnego szacunku do armii.
– Zdążyłem się domyślić. Słyszałem, że nie chciałeś płacić podatków na nią.
Znów błysk w oku, który szybko przeminął. Trudno go wyprowadzić z równowagi, pomyślał Reacher. Ale co się dziwić, w więzieniu każdy uczy się trzymać nerwy na wodzy.
– Szkoda, że popsułeś wszystko, rejterując i wychodząc wcześniej z paki.
– Tak sądzisz?
Reacher kiwnął głową.
– Jeśli nie stać cię na odsiedzenie wyroku, nie popełniaj chociaż przestępstwa.
– Ty też wyszedłeś z wojska. Może i ty nie wytrzymałeś?
Reacher uśmiechnął się.
– Nie miałem wyboru. Szczerze mówiąc, wykopali mnie. Też złamałem prawo.
– Naprawdę? Jak?
– Jakiś zafajdany pułkownik bił swoją żonę. Sympatyczną młodą kobietę. Potrafił się nieźle kamuflować, nikt o niczym nie wiedział. Trudno, więc mu było cokolwiek udowodnić. Nie mogłem jednak pozwolić, by mu to uszło na sucho. To nie byłoby fair. Więc pewnej nocy sam go dopadłem. Żadnych świadków. Teraz porusza się na wózku. Ślini się jak staruch.
Slup nie odzywał się. Jeśli teraz odejdziesz, pomyślał Reacher, to tak, jakbyś się przyznał. Jednak Slup nie ruszył się z miejsca, spoglądając w pustkę. Potem wrócił do rzeczywistości. Wyostrzył mu się wzrok.
Niezbyt szybko, ale też i nie za wolno. Sprytny facet.
– Od razu poczułem się lepiej – powiedział – że nie zapłaciłem podatków. Moje pieniądze mogłyby trafić do waszej kieszeni.
– Masz coś przeciwko?
– Mam – odparł Slup.
– Przeciwko komu?
– Przeciwko wam obu – odparł twardo Slup.
– Tobie i tamtemu gościowi z wojska.
Obrócił się na pięcie i odszedł.
REACHER wrócił do baraku. Służąca przyniosła mu kolację. Zrobiło się ciemno. Leżał na łóżku, pocąc się. Temperatura nie chciała spaść ani trochę, wciąż było około 40 stopni. Słyszał wycie kojota, charakterystyczne odgłosy pumy oraz trzepot skrzydeł niewidocznych dla oczu nietoperzy.
Potem dobiegły go lekkie kroki na schodach wewnątrz baraku. Kiedy usiadł, ujrzał Carmen wchodzącą na górę.
– Zbił cię? – spytał Reacher.
Uniosła dłoń do policzka i spuściła wzrok.
– Uderzył tylko raz. Niezbyt mocno.
– Połamię mu te łapska.
– Zadzwonił po szeryfa. Chce się ciebie stąd pozbyć.
– Nie przejmuj się – zapewnił ją Reacher. – Już wcześniej na dobre spławiłem szeryfa.
Po chwili powiedziała:
– Muszę wracać. Myśli, że jestem z Ellie.
– Ruszyła schodami w dół.
– Pewien jesteś, co do szeryfa?
– Nie martw się. Szeryf nawet palcem nie kiwnie.
SZERYF jednak kiwnął palcem. Przekazał sprawę policji stanowej. Półtorej godziny później teksański radiowóz przyjechał po niego. Reacher wstał z łóżka, zszedł po schodach, a kiedy się znalazł na dole, padł na niego snop światła z lampy przymocowanej do przedniej szyby wozu. Drzwi pojazdu otworzyły się i wysiedli dwaj policjanci.
W niczym nie przypominali szeryfa. Byli to młodzi, wysportowani zawodowcy, z włosami ostrzyżonymi na rekruta. Jeden był sierżantem, a drugi posterunkowym. Posterunkowy wyglądał na Latynosa. Trzymał w ręku śrutówkę.
– Podejdź do maski samochodu – nakazał sierżant.
Reacher zbliżył się do samochodu, trzymając ręce z dala od ciała.
– Przyjmij pozycję.
Reacher oparł dłonie o błotnik i pochylił się do przodu. Sierżant obszukał go dokładnie.
– W porządku, wsiadaj do wozu.
Reacher ani drgnął.
– O co chodzi? – spytał.
– Właściciel gruntu poprosił nas, byśmy za wszelką cenę usunęli intruza z jego posiadłości.
– Nie jestem intruzem. Pracuję tu.
– Chyba właśnie straciłeś pracę. Więc teraz jesteś intruzem i zamierzamy cię stąd zabrać.
– To należy do obowiązków policji stanowej?
– W takiej małej mieścinie miejscowi chłopcy czasem dzwonią do nas o pomoc, kiedy mają wolny dzień. Niedziela jest wolnym dniem szeryfa.
– Dobra, odejdę stąd – powiedział Reacher. – Pójdę drogą.
– W takim wypadku stajesz się włóczęgą na lokalnej drodze. To także wbrew prawu. Musisz opuścić hrabstwo. Wysadzimy cię w Pecos.
– Oni są mi winni pieniądze. Nic mi nie zapłacili.
– No, to wsiadaj do wozu. Podjedziemy do domu.
Reacher spojrzał w lewo na posterunkowego ze strzelbą. Wyglądał groźnie. Obejrzał się w prawo na sierżanta.
– Ale oni mają kłopot – powiedział. – Szwagierka jest regularnie bita przez swojego męża.
– Czy zgłaszała to? – spytał sierżant.
– Za bardzo się boi. Szeryf to stary koleżka jej męża, a ona jest Latynoską z Kalifornii.
– Nic nie możemy zrobić bez zgłoszenia – rzekł posterunkowy.
– No, to się dowiedzieliście. Ja wam to zgłaszam.
Posterunkowy potrząsnął głową.
– Skarga musi pochodzić od ofiary.
– Wsiadaj do wozu – uciął sierżant.
Położył dłoń na czubku głowy Reachera i usadził go z tyłu. Sierżant z posterunkowym usiedli z przodu i podjechali do domu. Wszyscy Greerowie, prócz Ellie, wylegli na ganek, by popatrzeć, jak go odwożą z rancza. Wszyscy byli uśmiechnięci prócz Carmen. Sierżant opuścił szybkę.
– Gość mówi, że zalegacie mu z wypłatą! – zawołał.
– To powiedz mu, żeby nas pozwał do sądu! – odkrzyknął Bobby.
Reacher nachylił się do przodu.
– Carmen! – wrzasnął. – Si hay un problemu, llama directamente a estos hombres!
Sierżant zamknął szybę i ruszył ku bramie.
– Co zrobisz z tymi zaległymi pieniędzmi?
– Pies je drapał – powiedział Reacher.
Potem sierżant zapytał:
– Co do nich wrzeszczałeś?
Reacher nie odezwał się.
Posterunkowy go wyręczył.
– Po hiszpańsku z fatalnym akcentem – rzekł.
– Do tej kobiety: „Carmen, w razie kłopotów dzwoń prosto do tych facetów”.
Reacher milczał przez całe sto kilometrów, które pokonał poprzedniego dnia w przeciwną stronę białym cadillakiem, znów do osady na skrzyżowaniu, gdzie stała szkoła Ellie, stacja benzynowa i stary bar. Gdy dotarli tam, wszystko było już pozamykane na cztery spusty Nikt się nie odzywał. Jechali dalej do Pecos.