– Jak mocno ją naciskałaś?
– Nakrzyczałam trochę na nią, a ona dalej swoje.
– Czy ktoś słyszał, co mówiła?
– Na razie nie, ale martwię się. Teraz pewnie złoży pisemną rezygnację z usług adwokata. A wtedy już nic nie wskóram.
– No i co robimy?
– Musimy ją zignorować i współpracować nadal z Walkerem za jej plecami. Jeśli skłonimy go do wycofania oskarżenia, wówczas wyjdzie na wolność, czy tego chce, czy nie. – Alice zawiesiła głos i rozejrzała się po pokoju. – Nędzny ten pokoik – zauważyła.
– Miewałem gorsze.
Znów zamilkła.
– Masz ochotę na kolację?
Objadł się pizzą po uszy, ale skrawek opalonego brzuszka kusił.
– No jasne – odparł.- Gdzie zjemy?
– Może u mnie? – zaproponowała. – Nie lubię jeść na mieście. Jestem wegetarianką, więc sama sobie gotuję.
Uśmiechnął się.
– Brzmi zachęcająco.
Włożył wilgotną koszulę, zamknął pokój i grzecznie poszedł za nią do samochodu. Przejechała kilkanaście kilometrów do osiedla niskich domków stojących na niewielkim kawałku ziemi. Zaparkowała przed wejściem do swojego. Wewnątrz, na końcu salonu, znajdował się aneks kuchenny. Tanie wypożyczone meble, stosy książek, brak telewizora.
– Wezmę prysznic – powiedziała. – A ty się tu rozgość.
Weszła na piętro. Reacher rozejrzał się po salonie. Na półce z książkami stała fotografia małżeństwa w średnim wieku w srebrnych ramkach. To na pewno rodzice z Park Avenue.
Wróciła po dziesięciu minutach. Zaczesała mokre włosy, włożyła szorty i obcisły T-shirt z napisem: „Harvardzka drużyna futbolowa”. Zdjęła sportowy top. Widział to wyraźnie. Wyglądała olśniewająco.
– Grasz w piłkę nożną? – spytał.
– Moja druga połowa grała – odparła.
Uśmiechnął się na to ostrzeżenie.
– Czy on wciąż gra?
– To kobieta. Judith. Jestem lesbijką. – Przez chwilę spoglądała na Reachera. – Czy to ci przeszkadza?
– Niby czemu?
Alice wzruszyła ramionami.
– Niektórym przeszkadza.
– Ale nie mnie. Czym się zajmuje Judith?
– Też jest prawniczką. Pracuje obecnie w Missisipi.
– Ten sam powód?
Kiwnęła głową.
– Pięcioletni plan pokuty.
– Więc wśród prawników są jeszcze porządni ludzie.
– Na pewno nie masz nic przeciwko? – spytała. – To będzie zwykła kolacja z nową znajomą, po której wrócisz sam do hotelu.
– Nie spodziewałem się niczego więcej – skłamał.
Kolacja była wyśmienita. Podała domową potrawę z mielonymi orzechami, serem i cebulą. Pomógł jej pozmywać naczynia, a potem rozmawiali do jedenastej.
– Odwiozę cię – zaproponowała.
Była bosa w domowych pieleszach, więc pokręcił głową.
– Przejdę się. Kilkukilometrowy spacer dobrze mi zrobi. Obiecał, że przyjdzie do kancelarii rano i pożegnał się.
WSTAŁ wczesnym rankiem, przepłukał ubranie i włożył mokre na siebie. Wyschło, nim dotarł do kancelarii adwokackiej. Rozgrzane pustynne powietrze wchłonęło całą wilgoć, materiał stał się sztywny jak wykrochmalone płótno.
Alice już siedziała za biurkiem, ubrana w czarną sukienkę w kształcie litery A, bez rękawów. Stażysta z biura Walkera stał przed nią z przesyłką FedExu w ręku. Gdy Reacher podszedł bliżej, położył paczkę na biurku.
– Dokumentacja choroby Carmen Greer – wyjaśnił. – To są oryginały, pan Walker wziął kopie. Zaprasza państwa na spotkanie o wpół do dziesiątej.
– Przyjdziemy – powiedziała Alice.
Stażysta zostawił przesyłkę, Reacher usiadł na fotelu dla petentów. Paczka była znacznie chudsza, niż się spodziewał.
Alice wysypała jej zawartość na blat. Byty tam zdjęcia rentgenowskie oraz cztery osobne diagnozy, najstarsza sprzed sześciu lat. Alice wzięła najpierw najstarszą.
– Zobaczmy, co tu mamy.
Raport dotyczył narodzin Ellie. Były tam różne informacje ginekologiczne, ale żadnej konkretnej wzmianki o siniakach na twarzy czy rozciętej wardze.
W drugiej diagnozie znalazła się informacja o dwóch pękniętych żebrach. Pochodziła z wiosny, piętnaście miesięcy po porodzie. Lekarz dyżurny zapisał, że pacjentka zgłosiła, iż koń ją zrzucił z grzbietu i upadła na górną barierkę płotu.
– I co o tym myślisz? – spytała Alice.
– Może to jakiś trop – zasugerował Reacher.
Trzecia diagnoza pojawiła się pół roku później. Opisano w niej poważne stłuczenie prawego podudzia. Ten sam lekarz zapisał, że spadła z konia, uderzając golenią w przeszkodę, której koń nie zdołał prze skoczyć.
Czwarta diagnoza została sporządzona dwa i pół roku później, czyli dziewięć miesięcy przedtem, nim Slup trafił do więzienia. Dotyczyła złamanego obojczyka. Pojawiły się zupełnie nowe nazwiska lekarzy. Najwyraźniej zmienił się personel na izbie przyjęć. Nowy lekarz dyżurny pozostawił bez komentarza to, że Carmen zgłosiła upadek z konia na kamienie. Niezwykle szczegółowo odnotował obrażenia pacjentki.
– Coś mało tego, Alice – powiedział, kręcąc głową Reacher. – Mamy tu żebra i obojczyk, a ona mówiła, że złamał jej też rękę. I szczękę. Twierdziła, że wstawiono jej trzy zęby Wytłumaczenia są dwa. Pierwsze, że w aktach choroby panuje bałagan.
Alice potrząsnęła głową.
– Mało prawdopodobne.
– Zgadzam się – przytaknął. – A to by z kolei znaczyło, że ona, niestety, kłamie.
Alice nie odzywała się przez dłuższą chwilę.
– Powiedzmy, że trochę koloryzowała. Wiesz, żeby cię usidlić. Żeby mieć pewność, że jej pomożesz.
Kiwnął niepewnie głową i spojrzał na zegarek.
– Sprawdźmy, co myśli o tym Hack.
W BIURZE Walkera czekał mężczyzna około siedemdziesiątki. Walker, bez marynarki, siedział całkowicie nieruchomo na fotelu, podpierając głowę rękoma. Miał na biurku przed sobą kopie diagnoz lekarskich jedną obok drugiej, wpatrywał się w nie, jakby napisano je w obcym języku. Spojrzał na nowo przybyłych obojętnie i wskazał jakby od niechcenia swojego gościa.
– Oto profesor Cowan Black – powiedział. – Wybitny przedstawiciel medycyny sądowej.
Alice uścisnęła mu dłoń.
– Miło pana poznać.
Przedstawiła Reachera i oboje przystawili sobie krzesła do biurka.
– Kartę choroby przysłano z samego rana – powiedział Walker. – Wszystko, co mieli w aktach teksańskich, czyli dokumenty z jednego tylko szpitala. Osobiście zrobiłem kserokopie i przesłałem wam oryginały. Doktor Black przybył przed pół godziną i przestudiował już wszystkie kopie. Chciałby teraz obejrzeć zdjęcia rentgenowskie, których nie dało się skopiować.
Reacher podał Blackowi paczkę FedExu, doktor wyjął ze środka trzy zdjęcia: żeber, nogi oraz obojczyka. Patrzył na nie pod światło, studiując kolejno. Potem włożył je do odpowiednich kopert.
Walker wysunął się na skraj fotela.
– Doktorze Black, czy jest pan już gotów podać nam swą wstępną opinię? – Głos miał oficjalny, słychać w nim było napięcie.
Black sięgnął po pierwszą kopertę.
– To rutynowy poród.
Przeszedł do obrażeń żeber. Wyjął ponownie zdjęcie i wskazał na nim pewne obszary.
– Widać tu wszędzie naciągnięte i porozrywane ścięgna. Uderzenie było silne, zadane szerokim tępym narzędziem.
– Jakim dokładnie narzędziem? – spytał Walker.
– Było to coś długiego, twardego i zaokrąglonego, o średnicy około trzynastu-piętnastu centymetrów. Mogła to być na przykład poręcz od balustrady lub ogrodzenia.
– Na pewno nie był to kopniak?
Black potrząsnął głową.
– Nie – odparł. – W czasie kopnięcia wielka siła uderza w niewielki rejon, z którym styka się noga. Widać by było pękniętą kość, ale na pewno nie porozrywane ścięgna.
– A co z obrażeniami goleni? – dopytywał Walker.
Black otworzył trzecią kopertę.
– Kształt potłuczenia znów wskazuje na uderzenie długim, twardym i zaokrąglonym przedmiotem – rzekł. – Znowu mogła to być barierka, a może rura, która uderzyła z ukosa w przód goleni.