Выбрать главу

– Czy mogło to być uderzenie zadane kawałkiem rury?

Black znów wzruszył ramionami.

– Jeśli napastnik stał za kobietą i jakimś sposobem udało mu się unieść rurę nad nią i uderzyć prawie równolegle do nogi. Cios musiałby zostać zadany oburącz, bo nikt nie utrzyma w jednej dłoni rury o średnicy piętnastu centymetrów. Musiałby prawdopodobnie stać na krześle i niezwykle skrupulatnie ustawić kobietę przed sobą. Nie brzmi to zbyt przekonująco, prawda?

Walker nie odzywał się przez chwilę.

– A co z obojczykiem? – spytał.

Black wziął do ręki ostatnią diagnozę.

– Opis jest niezwykle szczegółowy – powiedział. – Od razu widać, że badał ją doskonały lekarz.

– Co wynika z opisu?

– To typowa kontuzja – ocenił Black. – Obojczyk jest jak wyłącznik automatyczny. Osoba w czasie upadku odruchowo podpiera się rękoma. Padamy całym ciężarem ciała, który wyzwala siłę wędrującą poprzez ręce i staw barkowy. Gdybyśmy nie mieli obojczyków, siła ta dotarłaby do szyi i najprawdopodobniej złamała kark, powodując paraliż. Jednak ewolucja zawsze wybiera mniejsze zło. Obojczyk się łamie i rozprasza siłę uderzenia. Mało to przyjemne i dość bolesne, ale na pewno nie zagraża życiu.

– Upadek to na pewno tylko jedna z możliwości – zasugerował grzecznie Walker.

– Najbardziej prawdopodobna – odrzekł Black, – I prawie zawsze jedyna.

Nikt nic nie mówił.

– No dobrze – zmierzał do podsumowania Walker. – Ujmijmy to tak: potrzebuję dowodu na to, że owa kobieta była bita. Czy widzi pan tu taki?

Black potrząsnął głową.

– Nie. To tylko pechowa amazonka. Nic więcej tu nie widzę.

– Bez żadnej wątpliwości? – pytał dociekliwie Walker. – Choćby najmniejszej?

– Przykro mi, jestem tego absolutnie pewny.

Gość zebrał diagnozy i włożył je ponownie do paczki FedExu. Wręczył ją Reacherowi, który siedział najbliżej. Potem powstał i niespiesznym krokiem opuścił gabinet.

NA KLATCE schodowej panował zaduch, na dworze skwar. Reacher dotknął ramienia Alice.

– Czy macie w tym mieście dobrego jubilera?

– Pewnie tak – odparła. – Dlaczego pytasz?

– Chciałbym wypożyczyć przedmioty osobiste Carmen. Wciąż jesteś jej adwokatem, póki nikt się nie dowie, jaką podjęła decyzję. Zaniesiemy jej pierścionek do wyceny. Wtedy przekonamy się, czy ta kobieta mówi choć odrobinę prawdy.

– Masz jeszcze wątpliwości?

– Jestem żołnierzem. W wojsku najpierw sprawdzamy, a potem sprawdzamy jeszcze raz.

– No dobrze – zgodziła się. – Skoro taka twoja wola.

Obeszli budynek, pobrali pasek ze skóry jaszczurki oraz pierścionek należący do Carmen i pokwitowali odbiór. Potem zaczęli rozglądać się za jubilerem. Znaleźli odpowiedni zakład po dziesięciu minutach.

W sklepie zastali przygiętego wiekiem mężczyznę. Nie wyglądał już na bystrzaka, jak pewnie przed czterdziestu laty, ale wciąż był obrotny. Reacher dostrzegł błysk w jego oku. Gliny? Po chwili zorientował się, że facet sam odpowiedział sobie przecząco. Ani Alice, ani Reacher nie wyglądali na policjantów. Dziewczyna wyjęła pierścionek i powiedziała, że to rodzinny spadek, rozważa jego sprzedaż, o ile dostanie dobrą cenę.

Mężczyzna przybliżył klejnot do lampy i nałożył na oko lupkę. Obracał kamień w lewo i prawo. Wziął kartkę, w której znajdowały się dziurki różnej wielkości i przypasowywał kamień tak długo, aż włożył go do dziurki odpowiadającej mu wielkością.

– Dwa i dwadzieścia pięć karata – zawyrokował. – Porządnie oszlifowany. Ma dobry kolor. Nie jest może do końca przejrzysty, ale nie szkodzi. To niekiepski kamień. Mogę zapłacić dwadzieścia tysięcy – powiedział jubiler.

– Dwadzieścia tysięcy dolarów?

Mężczyzna uniósł dłonie w obronnym geście.

– Wiem, wiem. Ktoś wam pewnie mówił, że wart jest więcej. Może i tak, w detalu, w jakimś szykownym salonie, powiedzmy w Dallas. Ale my tu jesteśmy w Pecos.

– Muszę się jeszcze zastanowić – powiedziała Alice.

– Dwadzieścia pięć? – rzucił jubiler. – Więcej dać nie mogę.

– Przemyślę to jeszcze – powtórzyła Alice.

Przystanęli na chodniku przed salonem jubilerskim. Alice otworzyła torebkę i schowała pierścionek do zamykanej na zamek przegródki.

– Skoro on mówi dwadzieścia pięć, to pewnie wart jest z sześćdziesiąt – kalkulował Reacher. – Na pewno nie oszwabiłby sam siebie.

– A więc, Carmen robi nas w trąbę – zawyrokowała Alice.

Należało rzecz jasna rozumieć, że to jego robi w trąbę.

– Chodźmy – powiedział.

Szli w skwarze w kierunku zachodnim do kancelarii.

– Chcę sprawdzić jeszcze jedną rzecz – powiedział, przystając w drzwiach. – Jest świadek, z którym możemy porozmawiać.

Westchnęła, okazując lekkie zniecierpliwienie.

– Świadek?

– Jeśli działo się w rodzinie coś złego, Ellie na pewno będzie o tym wiedziała. To bystra dziewczynka.

Alice stała przez moment nieruchomo jak posąg. Potem zajrzała do środka przez okno. W biurze kłębił się tłum petentów.

– To byłoby nie fair wobec nich – powiedziała. – Pożyczę ci znów samochód i sam jedź do Ellie.

Potrząsnął głową.

– Potrzebuję twojej opinii. Jesteś adwokatem. Nie dostanę się bez ciebie do szkoły. Ty masz odpowiednią pozycję.

Nie odzywała się przez chwilę.

– Niech będzie – powiedziała. – Umowa stoi.

– To już ostatnia przysługa, o jaką cię proszę. Obiecuję.

– WŁAŚCIWIE dlaczego to robisz? – spytała.

Jechali żółtym garbusem na południe od Pecos.

– Bo byłem kiedyś detektywem – odparł.

– No dobrze. Detektywi prowadzą śledztwa. Tyle wiem. Ale czy nie kończą nigdy dochodzenia? Kiedy już znają odpowiedź?

– Detektyw nigdy nie ma pewności – sprzeciwił się. – Domyśla się, zgaduje. W dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach to domysły Na temat ludzi. Dobry detektyw powinien mieć intuicję.

– Czy myliłeś się kiedyś przedtem?

– No pewnie. Jednak nie sądzę, żebym tym razem był w błędzie. Znam się na ludziach, Alice.

– Podobnie jak ja – rzuciła przekornie. – Wiem na przykład, że Carmen Greer nabiła cię w butelkę.

Nie odezwał się więcej. Obserwował ją za kierownicą i spoglądał za okno. Trzymał na kolanach paczkę FedExu. Daremnie się nią wachlował, oglądając jednocześnie etykiety z jednej i drugiej strony: nadawca, adresat, waga w kilogramach – jeden przecinek osiemnaście – opłata, wczorajsza data. Potrząsnął głową i rzucił paczkę na tylne siedzenie.

Przyjechali pod szkołę, Alice zaparkowała i oboje weszli do budynku. Wyszli po minucie. Ellie Greer nie było w szkole, poprzedniego dnia też nie przyszła.

– Co się dziwić – powiedziała Alice. – Dziecko to wszystko boleśnie przeżywa.

Reacher kiwnął głową.

– No, to w drogę.

Została nam tylko godzina jazdy na południe.

– Wspaniale – odrzekła Alice.

Wsiedli z powrotem do garbusa i przejechali kolejne sto kilometrów, nie zamieniwszy ze sobą ani słowa. Reacher rozpoznawał punkty orientacyjne. Ujrzał stare pole naftowe daleko na horyzoncie po lewej. Greer Trzy.

– To już niedaleko.

Alice zwolniła, zza mgiełki wyłoniła się brama. Wjechała w nią i zaparkowała przy schodkach na ganek. Panowała dokoła cisza, ale domownicy musieli być w środku, ponieważ wszystkie samochody stały rzędem w garażu.

Wysiedli i przystanęli na chwilę za otwartymi drzwiami wozu, jakby się chcieli przed czymś schować. Następnie wspięli się po schodkach i Reacher zapukał do drzwi. Otworzyły się natychmiast. Pojawiła się w nich Rusty Greer z karabinem kaliber 5,6 mm w dłoni. Nie odzywała się chwilę, spoglądając na niego.

– To pan – rzekła wreszcie. – Myślałam, że to Bobby.

– Zgubił się? – spytał Reacher.

Rusty wzruszyła ramionami.

– Wyszedł. Jeszcze nie wrócił.

– Ta pani jest adwokatem Carmen – przedstawił Reacher. – Chcemy porozmawiać z Ellie.