Выбрать главу

Rusty uśmiechnęła się półgębkiem.

– Ellie tu nie ma – wyjaśniła. – Opieka społeczna zabrała ją dzisiaj rano.

– Jak to? I pani na to pozwoliła? – zdumiał się Reacher.

– Czemu nie? Nie potrzebuję jej pod swoim dachem, teraz kiedy Slup nie żyje.

Reacher wbił w nią wzrok.

– Przecież to pani wnuczka.

Rusty machnęła ręką.

– Nigdy nie byłam zadowolona z tego faktu.

– Gdzie ją zabrali?

– Pewnie do sierocińca – odparta Rusty. – Jeśli ktoś ją zechce, zostanie adoptowana. Ale wątpię. Nikt nie chce takich kundli jak ona. Porządnym ludziom nie są potrzebne kolorowe bachory.

Zapadła głucha cisza. Słychać było tylko, jak wysuszona ziemia skwierczy w upale.

– Oby zachorowała pani na raka – powiedział zdławionym głosem Reacher.

Obrócił się na pięcie i wrócił do samochodu, nie czekając na Alice. Wsiadł i zatrzasnął drzwi, na przemian zaciskał i rozprostowywał swe masywne dłonie. Usiadła obok niego i zapaliła silnik.

– Zabierz mnie stąd – rzucił przez zęby.

Odjechała w tumanie kurzu. Żadne z nich nie odezwało się już ani słowem podczas drogi na północ do Pecos.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

BYLI na miejscu o trzeciej po południu. Alice jak zwykle zastała na swoim biurku gąszcz samoprzylepnych karteluszek, w tym pięć od Hacka Walkera, każda kolejna bardziej nagląca niż poprzednia.

– Idziemy? – spytała Reachera.

– Tylko mu nie mów o brylancie – zastrzegł.

– Gra skończona, jeszcze do ciebie nie dotarło?

Miała rację. Reacher natychmiast poznał to po minie Walkera. Był wyraźnie wyluzowany, spokojny. Rozdział został zamknięty. Siedział za biurkiem, na którym leżały dwa stosiki dokumentów. Jeden nieco wyższy od drugiego.

– O co chodzi? – spytał Reacher.

Walker zlekceważył go i podał Alice jakąś kartkę.

– Oto zrzeczenie się przysługujących oskarżonej praw. Nie chce mieć adwokata i twierdzi, że odrzuciła tę propozycję na samym początku.

– Wątpiłam w przytomność jej umysłu – rzekła Alice.

– Wierzę pani na słowo, ale teraz mamy to już czarno na białym, Jesteście tu więc z czystej grzeczności, prawda? Oboje.

Następnie Walker podał im mniejszy stosik papierów. Były to dokumenty bankowe. Wyglądało na to, że istniało pięć oddzielnych kont. Dwa stałe rachunki bieżące i trzy depozyty rynku pieniężnego. Nazwano je Niezależnymi Rachunkami Powierniczymi Greerów od l do 5. Łącznie było na nich blisko dwa miliony dolarów.

– Pracownicy Ala Eugene’a przesłali mi te dokumenty – powiedział Walker. – A teraz proszę przeczytać załączniki.

Alice przerzuciła papiery. Reacher czytał jej przez ramię. Byt to istny prawniczy bełkot. Dołączono tam protokół z przekazania majątku drugiej osobie w zarząd powierniczy. Była także potwierdzona notarialnie umowa. Stanowiła ona, że majątkiem Slupa Greera zarządzać będzie tylko jeden powiernik. Wyznaczoną do tego osobą była jego żona, Carmen Greer.

– A więc, miała w banku dwa miliony doków – podsumował Walker. – Przeczytajcie dokładnie ostatnią klauzulę porozumienia.

Alice przewróciła stronę. Ostatnia klauzula dotyczyła zwrotu warunkowego. Rachunki powiernicze wrócą w przyszłości pod zarząd Slupa w określonym przez niego dniu. Chyba, że zapadnie na nieuleczalną chorobę umysłową. Lub umrze. Wówczas całe saldo przechodzi na własność Carmen.

– Czy to jasne? – spytał Walker.

Reacher nie odezwał się, Alice zaś kiwnęła głową.

Walker podał im wyższy stosik.

– Teraz przeczytajcie to. Zapis jej przyznania się do winy.

– Przyznała się? – Alice była zdumiona. – Kiedy?

– Dziś w południe. Moja asystentka poszła na spotkanie z nią, gdy tylko otrzymałem dokumenty finansowe. Wyłożyła kawę na ławę. Wzięliśmy ją do nas i kazaliśmy wszystko powtórzyć przed kamerą wideo. Nie wygląda to zbyt ciekawie.

Reacher słuchał jednym uchem i jednocześnie czytał. Zeznanie zaczynało się od czasów Los Angeles i faktycznie nie wyglądało ciekawie. Była nieślubnym dzieckiem. Została prostytutką. Chodnicznicą, jak powiedziała o sobie. Jakieś dziwne określenie kolorowych, domyślił się Reacher. Potem została striptizerką i uczepiła się Slupa. Później zaczęła się coraz bardziej niecierpliwić. Nudziła się w zaściankowym Teksasie. Chciała się stąd wyrwać, ale nie miała pieniędzy. Zatargi Slupa z urzędem skarbowym spadły jej jak z nieba. Kusiły ją zasobne konta. Gdy tylko usłyszała, że mają go wypuścić na wolność, kupiła pistolet i zaczęła się rozglądać za mordercą. Postanowiła skołować kandydata opowieściami o przemocy w rodzinie. Reacher jej odmówił, więc zrobiła to sama. Ponieważ już nakłamała, że mąż ją bije, postanowiła wywinąć się opowieścią, że strzelała w samoobronie. Potem zdała sobie sprawę, że za sprawą karty choroby jej kłamstwa wyjdą na jaw, więc przyznała się do winy i zdała na łaskę prokuratora.

– A co z wyborami? – spytał Reacher. Ostatnia deska ratunku.

Walker wzruszył ramionami.

– Wedle teksańskiego kodeksu grozi za to śmierć. Ponieważ jej zeznania i przyznanie się do winy oszczędzą podatnikowi kosztów rozprawy, mam pełne prawo żądać dożywocia. Jeśli nie poproszę o karę śmierci, wydam się wielkoduszny. Biali trochę się wkurzą, ale Meksykanie to łykną, więc chyba zdobędę upragniony stołek.

Nikt nie odzywał się przez kolejną minutę. Słychać było tylko wszechobecny szum klimatyzacji.

– Mam przedmioty należące do niej – powiedziała Alice. – Pasek i pierścionek.

– Proszę zaraz przekazać je do przechowalni. Będziemy ją niebawem przenosić.

– Gdzie konkretnie?

– Do więzienia. Nie możemy jej dłużej trzymać w areszcie.

– Chodzi mi o to, gdzie jest przechowalnia?

– W tym samym budynku co kostnica. Tylko proszę nie zapomnijcie o pokwitowaniu.

REACHER wybrał się z Alice do kostnicy. Mówiła coś, ale do niego nie docierały jej słowa. Słyszał tylko wewnętrzny głos, który uparcie powtarzał: „Myliłeś się na całej linii”.

– Reacher… – dobiegło do niego. – Nie słuchasz mnie?

– Co?

– Spytałam cię, czy chcesz coś zjeść?

– Nie – odparł. – Marzę o tym, żeby wyjechać daleko stąd. Im dalej, tym lepiej. Słyszałem, ze na Antarktydzie jest o tej porze całkiem przyjemnie.

– Dworzec autobusowy znajduje się po drodze do mojego biura.

– To dobrze. Pojadę autobusem. Mam dość jazdy autostopem. Nigdy nie wiadomo, kto się zatrzyma.

Kostnica mieściła się w niskiej przemysłowej szopie, stojącej na wybrukowanym dziedzińcu po drugiej stronie ulicy. Alice położyła pasek ze skóry jaszczurki oraz pierścionek na blacie i powiedziała strażnikowi, że to przedmioty dotyczące sprawy Carmen Greer. Po chwili wrócił z pudełkiem zawierającym dowody.

– To jej własność prywatna – zwróciła mu uwagę Alice. – A nie dowody. Przepraszam.

Mężczyzna spojrzał na nią, jakby chciał powiedzieć: „Od razu trzeba było tak gadać” i obrócił się.

– Chwileczkę – zawołał Reacher. – Chciałbym tam zajrzeć.

Facet znów się odwrócił i przesunął pudełko po blacie. Był to kartonowy pojemnik o wysokości około siedmiu centymetrów bez przykrywki. Pistolet Lorcin spoczywał w plastikowej torebce z numerem ewidencyjnym. Dwie mosiężne łuski znalazły się w oddzielnej torebce. Dwie kule kaliber 5,6 mm w oddzielnych torebkach. Jedną z nich podpisano jako: Z CZASZKI l, a drugą: Z CZASZKI 2.

– Czy jest może patolog? – spytał Reacher.

– Jasne – odparł strażnik i wskazał na podwójne drzwi. – Tam.

Reacher wszedł do środka. Zastał przy biurku mężczyznę w zielonym kitlu pochylonego nad papierami. Uniósł wzrok na Reachera.

– Słucham?

– Czy dowodem w sprawie Carmen Greer są tylko dwie kule? – zapytał Reacher.

– Kim pan jest?

– Towarzyszę adwokatowi oskarżonej – wyjaśnił Reacher. – Czeka przed drzwiami.

– Rozumiem – odrzekł patolog.

– Co z tymi kulami?