– Ona tego nie zrobiła – rzekł z naciskiem Reacher. – Jest niewinna.
– To czemu się przyznała?
Reacher zamknął oczy. Siedział przez chwilę nieruchomo.
– Nie miała wyjścia – oświadczył. – Ktoś ją zmusił.
– Kto?
Reacher otworzył oczy.
– Nie wiem, ale się tego dowiemy. Niech pan poprosi strażnika z dołu o kajet. Sprawdzimy, kto ją odwiedzał.
Twarz Walkera nadal nic nie wyrażała, podniósł jednak słuchawkę i wykręcił numer wewnętrzny. Poprosił, żeby przyniesiono mu zeszyt odwiedzin. Po trzech minutach zjawił się strażnik z zeszytem.
Walker przejrzał go i podał na drugą stronę biurka. Carmen Greer została przywieziona wczesnym rankiem w poniedziałek, a wywieziona przed dwiema godzinami do więzienia Teksańskiego Wydziału Karnego. W tym czasie poza Alice dwa razy odwiedziła ją tylko jedna osoba. O dziewiątej rano w poniedziałek i ponownie we wtorkowe południe złożyła jej wizytę zastępczyni prokuratora generalnego.
– Pierwsza wizyta to przesłuchanie wstępne, a następna zeznanie – wyjaśnił Walker.
Reacher zerknął jeszcze raz do zeszytu. Pierwsza wizyta pani prokurator trwała dwie minuty. Najwyraźniej Carmen nie chciała mówić. Druga rozmowa trwała dwanaście minut. Po niej zaprowadzono ją na górę, gdzie nagrano zeznanie.
– To wszystko? – spytał.
– Byty jeszcze telefony – odparł strażnik. – Przez cały poniedziałek i wtorkowy ranek.
– Kto do niej dzwonił?
– Jej adwokat.
– Jej adwokat? – zdumiała się Alice.
Mężczyzna przytaknął.
– Straszny upierdliwiec – dodał. – Ciągle musiałem ją prowadzać do telefonu.
– Kim byt ten adwokat? – spytała Alice.
– Nie mamy prawa pytać, proszę pani. To sprawy poufne. Rozmowa z adwokatem objęta jest tajemnicą.
– Mężczyzna czy kobieta?
– Mężczyzna.
– Ten sam za każdym razem?
– Tak sądzę. Mówił trochę ściszonym głosem.
Zapadła cisza. Walker skinął nieznacznie głową, co strażnik zrozumiał jako polecenie odejścia.
– Nic nam nie mówiła, że ma swojego przedstawiciela – powiedział Walker. – Twierdziła, że w ogóle nie chce reprezentacji.
– Mnie mówiła to samo – dodała Alice.
– Musimy się dowiedzieć, kim jest ten człowiek – postanowił Reacher. – Trzeba wydębić od telekomunikacji billing.
Walker potrząsnął głową.
– Nic z tego. Rozmowy z adwokatem są poufne.
Reacher wybałuszył oczy.
– Naprawdę pan sądzi, że to adwokat?
– A pan nie?
– No jasne, że nie. Jakiś gość ją zastraszył i zmusił do fałszywych zeznań. Niech się pan tylko zastanowi, Walker. Za pierwszym razem Carmen nie chciała gadać z pańską zastępczynią. A dwadzieścia siedem godzin później przyznała się do winy. Między tymi spotkaniami rozmawiała tylko przez telefon z tym gościem.
– Jakie groźby mogły ją zmusić do takich zeznań?
– Niech pan dzwoni do opieki społecznej – zażądał Reacher.
Hack Walker utkwił w nim wzrok.
– Nie domyśla się pan? Porwali dziecko.
Walker podniósł słuchawkę i wykręcił numer. Kiedy ktoś odebrał po drugiej stronie, podał pełne imię i nazwisko Ellie, Mary Ellen Greer. Nastąpiła dłuższa przerwa. Potem Walker bardzo powoli odłożył słuchawkę.
– Nigdy o niej nie słyszeli.
Cisza. Walker zamknął oczy.
– No dobrze – powiedział zmęczonym głosem. – Tylko kogo powiadomić? Oczywiście policję stanową i FBI, bo chodzi o porwanie. Ale musimy działać błyskawicznie. Czas zawsze ma wielkie znaczenie w przypadku uprowadzenia. Chcę, żebyście natychmiast oboje wybrali się do hrabstwa Echo i wypytali o wszystko Rusty Greer. Rysopis i inne szczegóły.
– Rusty nie będzie z nami gadać – zauważył Reacher. – Jest do nas uprzedzona. Można wysłać tam szeryfa Echo.
– Żaden z niego pożytek. Na pewno o tej porze ma już nieźle w czubie. Sami musicie się tym zająć.
– Walker wyjął z pudełka dwie chromowane gwiazdy i rzucił je na biurko.
– Podnieście prawe dłonie – rzekł. – Powtarzajcie za mną.
Wymamrotał słowa jakiejś przysięgi. Reacher i Alice powtórzyli na tyle, na ile zrozumieli. Walker kiwnął głową.
– Teraz jesteście zastępcami szeryfa – oświadczył. – Rusty będzie musiała z wami gadać.
Reacher wpatrywał się w niego.
– Nadal można w ten sposób powoływać zastępców szeryfa?
– A czemu nie? – odparł Walker. – Jak to na Dzikim Zachodzie. No, to teraz w drogę. Muszę wykonać mnóstwo telefonów.
Reacher wziął swoją chromowaną odznakę i wstał. Znów po czterech i pół roku był oficjalnie stróżem prawa. Alice stanęła obok niego. Skierowali się do wyjścia.
– Wracajcie potem prosto do mnie! – zawołał jeszcze Walker. – No, powodzenia.
Osiem minut później znów siedzieli w żółtym garbusie i drugi raz tego dnia ruszyli na południe do Czerwonego Domu.
TELEFON odebrała kobieta. Nie musiała nic mówić, tylko słuchała. Gdy rozmówca rozłączył się, odłożyła słuchawkę.
– Dziś wieczorem – powiedziała.
– Co takiego?
– Dodatkowe zlecenie. W Pecos. Sytuacja się gmatwa. Znaleźli ciało Eugene’a.
– Cholera – zaklął wysoki mężczyzna. – Kto jest naszym celem?
– Nazywa się Jack Reacher. Jakiś niebieski ptak, były wojskowy. Mam jego opis. Jest też prawniczka, którą także musimy się zająć.
– Mamy ich załatwić, jednocześnie bawiąc się w niańkę?
Kobieta wzruszyła ramionami.
– Tak jak było umówione, bawimy się w niańkę dopóki jest to możliwe, ale w przypadku nieprzewidzianych okoliczności, możemy z tego zrezygnować.
Mężczyźni spojrzeli po sobie. Ellie przyglądała im się z łóżka.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
REACHER był kiepskim kompanem podróży na południe. Przez pierwsze pół godziny nie odezwał się ani razu. Zmrok zapadł szybko, więc przy wewnętrznym świetle studiował szczegółową mapę topograficzną południowej części hrabstwa Echo. Granicę hrabstwa stanowiła idealnie prosta linia biegnąca ze wschodu na zachód, w pewnym miejscu dzieliło ją od Rio Grande niespełna osiemdziesiąt kilometrów.
– Nie rozumiem, dlaczego skłamała o brylancie – wrócił do swojej wątpliwości Reacher.
Alice wzruszyła ramionami. Pędziła pełnym gazem.
– Wszystko zmyśliła.
– Ale pierścionek to co innego – powiedział, kręcąc głową. – Wszystko układa się w logiczną całość. Prócz pierścionka. Zupełnie nie pasuje do mojej koncepcji.
– Może wyjaśnisz mi to?
– Nic z tego – odparł. – Dopiero kiedy znajdę odpowiedź.
Otworzył schowek na rękawiczki i wyjął pistolet Heckler Koch. Sprawdził magazynek. Wciąż tkwiło w nim wszystkie dziesięć nabojów. Wprowadził pierwszy do komory. Odwiódł kurek, zabezpieczył broń i wsunął ją sobie do kieszeni.
– Ale wiesz w ogóle, co tu jest grane? – spytała.
– Tak, prócz tego pierścionka.
– Opowiedz mi – nalegała.
– Gdy wtedy przyrządzałaś dla mnie potrawę, odważyłaś wszystkie składniki, prawda?
– Zawsze tak robię.
– Więc masz w kuchni wagę?
– No pewnie.
– Wagę sprawiedliwości – rzekł zamyślony.
– O czym ty, do diabła, mówisz, Reacher?
Spojrzał w lewo. Czerwony parkan wyłonił się na skraju snopa światła z reflektora. Jesteśmy na miejscu – powiedział.
– Później ci to wyjaśnię.
Zwolniła i wjechała w bramę.
– Stań przodem do garażu – polecił. – Nie gaś świateł. Chcę się przyjrzeć temu staremu pick-upowi.
– W porządku – odparła i podjechała tak blisko, by garaż znalazł się w kręgu świateł. Oświetlone zostały połowa nowego pick-upa, połowa jeepa oraz w całości stary pick-up stojący między nimi.
Wysiedli z samochodu. Nocne powietrze wciąż było gorące i parne. Podeszli, by dokładniej się przyjrzeć zaniedbanej półciężarówce. Miała bulwiaste zderzaki i pałąk zabezpieczający wbudowany w platformę. Chyba nikt nią nie jeździł od jakichś dziesięciu lat. Resory się pozapadały, a powietrze uszło z opon.