Выбрать главу

– Czemu więc się z nim nie rozwiodłaś? – spytał. – Mąż w więzieniu to niezły pretekst. Można by go oskarżyć o porzucenie.

Zerknęła na aktówkę leżącą na tylnym siedzeniu.

– To mi nie rozwiązuje problemu z Ellie. Sytuacja jeszcze bardziej by się pogmatwała. Wszyscy baliby się, że opuszczę stan. Slup mógłby sądownie nakazać mi podanie swojego nowego adresu zamieszkania, a ja nie miałabym wyjścia.

– Mogłabyś zostać w Teksasie – powtórzył.

Kiwnęła głową.

– Wiem, wiem. Ale nie mogę. Po prostu muszę stąd wyjechać, Reacher. Zostałam tu tak bardzo skrzywdzona, że muszę opuścić to miejsce. Nie tylko Slupa.

Wzruszył ramionami.

– W czym mam ci w takim razie pomóc? W ucieczce?

Nie odezwała się. Zadumał się nad tym, jak określiła mężczyzn, wśród których szukała swojego zbawcy. Bezrobotni kowboje z rodeo, zbiry. Mężczyźni zdolni do wielu rzeczy, ale czy potrafiliby przechytrzyć ścigające ją FBI? Trafił się jej jak ślepej kurze ziarno.

– Musisz działać szybko – zawyrokował. – Zostały tylko dwa dni, nie mamy czasu do stracenia. Odbierzemy Ellie, zawrócimy samochód o sto osiemdziesiąt stopni i ruszymy z kopyta. Może najpierw udamy się do Vegas.

– I co tam zdziałamy?

– Skombinujemy ci jakieś dokumenty. W mieście takim jak Vegas znajdziemy jakieś lokum, choćby tymczasowo. Mam trochę pieniędzy. Mogę postarać się o więcej, jeśli będzie trzeba.

– Nie mogę przyjąć od ciebie pieniędzy – zaoponowała. – To nie byłoby fair.

– Fair czy nie fair, potrzebujesz forsy Możesz mi oddać później. Powinnaś wrócić do Los Angeles. Zmienić nazwisko i zacząć wszystko od nowa.

– Nie. Nie mogę uciec. Nie chcę być zbiegiem – powiedziała. – Nie chcę zostać nielegalną imigrantką. Cokolwiek złego można o mnie powiedzieć, nigdy nią nie byłam. Nie zamierzam tego teraz zmieniać. Nie chcę tego robić Ellie. Zasługuję na lepszy los.

– Obie zasługujecie na lepszy los, ale musisz podjąć jakieś konkretne działanie.

– Mam obywatelstwo – tłumaczyła. Zastanów się tylko, co to znaczy dla kogoś takiego jak ja. Nie zamierzam się go wyrzec.

– Masz więc jakiś inny plan?

Ty jesteś moim planem – odparła.

Kowboje, zbiry, były gliniarz wojskowy o wzroście sto dziewięćdziesiąt pięć centymetrów i wadze sto dziesięć kilogramów.

– Chcesz, żebym był twoim ochroniarzem? – zgadywał.

Nie odpowiedziała.

– Carmen, przykro mi, że znalazłaś się w takiej sytuacji -powiedział. – Naprawdę. Ale nie mogę być twoim gorylem.

Znów ani słowa. Na autostradzie pojawił się rozjazd.

– Nie bądź śmieszna – ciągnął. – Mogę mu dać ostrzeżenie. Wystraszyć go. Ale co będzie, jak odejdę? Przecież wcześniej czy później to nastąpi, Carmen. Nie lubię tkwić w jednym miejscu.

Przejechała obok zielonej tablicy informacyjnej z napisem: PESOS 120 KILOMETRÓW.

– Nie chcę ochroniarza.

Spojrzał na nią. Z jej twarzy nie dało się nic wyczytać.

– Więc kim mam być?

– Nie mogę ci powiedzieć.

– Niby czego?

Otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła. Przełknęła głośno ślinę i nie odzywała się. Przyglądał się jej. Kowboje, zbiry, były policjant wojskowy. Napis na grobie Claya Alisona, jego nekrolog w gazecie.

– Rozum ci odjęło – powiedział nagle. – Mowy nie ma.

– Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Pragnę jego śmierci – rzekła. – To mój jedyny ratunek. A on zasłużył na śmierć.

– Powiedz, że żartujesz.

– Wcale nie żartuję. Chcę, żeby zginął.

Potrząsnął głową.

– Nie ma mowy. To absurd.

– Chciałam postępować zgodnie z prawem – rzekła. – Rozmawiałam z czterema adwokatami i każdy z nich powiedział, że ze względu na Ellie nie wolno mi się ruszać z miejsca. Chciałam, więc zapewnić sobie ochronę. Udałam się do firmy ochroniarskiej w Austin, powiedzieli, że potrzeba będzie sześciu ludzi, co wyniesie dziesięć tysięcy dolarów tygodniowo, a więc właściwie równało się to odmowie. Chciałam działać zgodnie z prawem, Reacher, ale nie udało się.

Obserwował autostradę. Panował na niej duży ruch.

– Więc kupiłam pistolet – oznajmiła.

– Świetnie – skomentował.

– I naboje. Wydałam na to całą gotówkę, jaką miałam.

– Nie jestem odpowiednim facetem.

– Czemu? Przecież już zabijałeś ludzi. W wojsku.

– To nie to samo. Tu chodzi o morderstwo z zimną krwią.

– Czy nie przysięgałeś, że będziesz chronił ludzi?

– Nie o to chodzi.

– Błagam cię, Reacher. Przeanalizowałam najróżniejsze możliwości. Ty jesteś moją ostatnią deską ratunku.

– Zrozum, nie zamierzam zabijać faceta, którego nawet nie widziałem na oczy.

– Ale on mnie bije, Reacher – jęknęła. – Brutalnie. Kopie mnie. Lubi to. Śmieje się, kiedy mnie katuje. Żyję w ciągłym strachu.

– Zgłoś się więc na policję.

– Do policjanta. Jest tylko jeden. Nie uwierzyłby mi, a nawet gdybym go przekonała, nie kiwnąłby palcem. Męska solidarność.

Reacher nie odezwał się.

– Jestem w rozpaczliwej sytuacji. Jesteś moją jedyną szansą. Błagam cię. Dlaczego nie chcesz mi pomóc? Bo jestem Meksykanką? Pomógłbyś białej kobiecie? Na przykład swojej dziewczynie? Założę się, że jest biała. Pewnie blondynka, nie mylę się?

– Zgadza się, jest blondynką.

– Gdyby bił ją jakiś facet, na pewno byś go zabił.

No jasne, pomyślał.

– To nie to samo – rzekł.

– Jak ma na imię? – spytała. – Twoja dziewczyna.

– Jodie.

– Okay, wyobraź sobie, że Jodie okłada codziennie jakiś sadystyczny maniak. Ona ci o tym mówi. I co robisz?

Zabiłbym go, pomyślał. Kiwnęła głową, jakby czytała w jego myślach.

– A mnie nie chcesz pomóc. Zrobiłbyś to dla białej, ale nie dla mnie.

Miała rację. Zabiłby dla Jodie Garber, ale nie dla Carmen Greer. Dlaczego? Bo tego nie można robić na siłę. Morduje się w afekcie. Jeśli nie ma emocji, nic z tego. Taka jest prawda. Robił to już wiele razy. Ludzie z nim zadzierali i dostawali za swoje. Jeśli krzywdzili Jodie, to tak jakby robili krzywdę jemu. Bo Jodie była nim. A przynajmniej kiedyś była. Czego nie można powiedzieć o Carmen Greer.

– To nie ma nic wspólnego z kolorem skóry – rzekł cicho.

– Więc o co chodzi?

– Jodie znam, a ciebie nie.

– No, to mnie poznaj – zaproponowała. – Mamy dwa dni. Nieba- wem poznasz moją córkę. Poznasz moją rodzinę.

Nic nie powiedział.

– Czego ty chcesz, Reacher? Seksu? W porządku.

– Zatrzymaj wóz – rzekł krótko.

– Dlaczego?

– Bo mam tego powyżej uszu.

Wdusiła mocno pedał gazu. Samochód wyrwał do przodu. Spojrzał za siebie na nadjeżdżające samochody i szarpnięciem przerzucił dźwignię sterowania przekładnią automatyczną na bieg jałowy. Silnik zawył, a samochód zaczął się toczyć rozpędem. Złapał kierownicę lewą ręką i mocując się z jej silnym uchwytem, skierował samochód na pobocze. Opony zachrzęściły na żwirze. Samochód wyhamował. Wysiadł. Poczuł skwar, jakby znalazł się w piecu. Zatrzasnął drzwi i odszedł.

ROZDZIAŁ CZWARTY

PRZESZEDŁ ledwie dwadzieścia metrów, a pot ciekł z niego ciurkiem, zdążył już pożałować swojej decyzji. Był na odludziu, bez transportu, przy autostradzie przelotowej, po której najwolniejsze po jazdy jechały setką. Nie ma mowy, żeby ktoś się zatrzymał. Były 44 stopnie. Nie miał wody. Może tu wyzionąć ducha jak nic.

Przeszedł jakieś pięćdziesiąt metrów i przystanął. Odwrócił się i wystawił do góry kciuk. Beznadzieja. W ciągu pięciu minut udało mu się zwrócić na siebie uwagę jednej osoby – kierowca ciężarówki zatrąbił na niego.

Po chwili zauważył cadillaca, który toczył się poboczem ku niemu. Podszedł do samochodu, kiedy przystanęła. Opuściła szybę od strony pasażera.

– Przepraszam – powiedziała. – Wsiadaj.

Wsiadł.

– Głupio mi, że zaproponowałam ci seks – zamruczała pod nosem. – Ale wydawało mi się, że wszyscy faceci, których wcześniej zabierałam, właśnie tego chcieli.