Выбрать главу

Zdjąłem posłusznie marynarkę, a on włożył ją na siebie. Wisiała na nim, bo był ode mnie niższy, ale miał podobne, ciemne włosy. Z daleka mogli go wziąć za mnie.

Tonio zademonstrował tamtym bardzo wyraziście mój pijacki chód i w drodze do fotela kierowcy zatoczył się, przelatując z tyłu na furgonetkę. Roześmiałem się. A więc byłem aż tak pijany.

Uruchomił silnik i wolno odjechał. Patrzyłem, jak wykonuje artystyczny manewr w poprzek ulicy i z powrotem. Ten człowiek odznaczał się wybitną inteligencją.

W głębi ulicy rolls ruszył z miejsca. Pomyślałem mgliście ze trzeba go koniecznie powstrzymać. Nie pozwolić mu niszczyć naszego życia ani życia innych ludzi. Ktoś kiedyś musiał to zrobić. Chociażby teraz, na ulicy Welbeck Street żelazną wieżą do podpierania drzwi. Tylko ta jedna myśl docierała do mojej świadomości. Powstrzymać go za wszelką cenę!

Schyliłem się i podniosłem krzywą wieżę, chwytając za dwa górne piętra. Tak jak uprzedzał Tonio, była ciężka. Aż przeszył mi potłuczone mięśnie ostry ból. Wiedziałem, że jutro da mi się ona strasznie we znaki. Niech tam. Skutki byłyby jeszcze straszniejsze, gdybym ją teraz odłożył… albo nie trafił.

Rolls zbliżał się tak wolno, jak Tonio odjechał. Gdybym był trzeźwy, miałbym tyle czasu, ile dusza zapragnie. A stało się tak, że źle obliczyłem jego prędkość i o mały włos go nie przepuściłem.

Zejdź ze schodka. Nie potknij się. Przejdź przez chodnik. Prędzej. Trzymając oburącz żelazną wieżę zatoczyłem nią koło, jakbym rzucał młotem, zapominając zwolnić uchwyt. Jej rozpędzona masa pociągnęła mnie za sobą. I chociaż Ross dostrzegł mnie w ostatniej chwili i chciał skręcić, ciężka podstawa wieży uderzyła dokładnie tam, gdzie celowałem. W sam środek przedniej szyby. Pijacki fart!

Trzask, warstwowa szyba popękała promieniście. Srebrzysta gwiazda zasłoniła Rossowi widok. Wielki samochód skręcił gwałtownie na środek ulicy, a potem, kiedy Ross nacisnął hamulec, do krawężnika. Zapiszczały opony, samochód zazgrzytał od wstrząsu. Rolls zatrzymał się ukośnie do chodnika, z tyłem wysuniętym na jezdnię, i aż się prosił, żeby się nim zainteresowała policja. Nie pojawił się jednak żaden policjant gotów okazać zainteresowanie. Wielka szkoda. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby mnie zatrzymano za pijaństwo, chuligaństwo i zakłócanie spokoju…

Zaraz po zadaniu ciosu odbiłem się od gładkiego boku wielkiego samochodu i padłem jak kłoda na jezdnię. Rolls zatrzymał się i o to mi chodziło. Dopiąłem swego. Żadna wyraźna myśl, żeby ratować własną skórę nie przebiła się przez mgłę spowijającą mi mózg. Nie pamiętałem, że masywne drzwi Tonią stoją otworem zaledwie kilka kroków ode mnie. Nogi miałem jak z galarety. Ulica zaczęła wirować wokół mnie i nie kwapiła się z wyprostowaniem.

Podniósł mnie Ross. Ross z pałką. Przestałem już dbać o to, jaki zrobi z niej użytek, a zresztą nie dowiedziałem się, co zamierzał, bo tym razem uratowało mnie nagłe pojawienie się grupki ludzi w strojach wieczorowych, którzy wyszli na ulicę z sąsiedniego domu. W ich wesołych, radosnych głosach dźwięczał udany wieczór, a na widok rollsa natychmiast dali głośny wyraz swojemu współczuciu z powodu jego pożałowania godnego stanu.

– Coś takiego, czy potrzebujecie panowie pomocy…?

– Mamy kogoś wezwać…policję czy co?

– Może panów podwieźć…?

– Albo zadzwonić do warsztatu?

– Nie, dziękuję – odparł Vjoersterod najbardziej czarującym tonem, na jaki potrafił się zdobyć. – To bardzo miło z państwa strony… ale poradzimy sobie.

Ross postawił mnie na nogi, przytrzymując kurczowo za ramię.

– Mieliśmy trochę kłopotów z moim siostrzeńcem – wyjaśnił Vjoersterod. – Niestety, za dużo wypił… ale zawieziemy go do domu i wszystko będzie dobrze.

Tamci wydali współczujące pomruki. Zaczęli się zbierać do odejścia.

– Nieprawda – krzyknąłem. – Oni mnie zabiją.

Wyszło to niewyraźnie i zbyt melodramatycznie. Przystanęli, wszyscy naraz obdarzyli Vjoersteroda współczującymi, nieco zakłopotanymi uśmiechami i ruszyli dalej.

– Ej – zawołałem. – Weźcie mnie ze sobą. Nic z tego. Nawet się nie obejrzeli.

– Co teraz? – spytał Ross Vjoersteroda.

– Tu go nie możemy zostawić. Ci ludzie nas zapamiętają.

– Do samochodu?

Kiedy Vjoersterod skinął głową, Ross pchnął mnie w stronę limuzyny, wykręcając mi prawą rękę. Zamachnąłem się na niego lewą, lecz całkiem chybiłem. Widziałem podwójnie, stąd moje trudności. Można powiedzieć, że wspólnymi siłami wrzucili mnie na tył wozu, gdzie rozwaliłem się jak długi, osuwając się częściowo z siedzenia i pieniąc się z wściekłości, że wciąż nie mogę się otrząsnąć z porażającego alkoholowego otępienia. Dzwoniło mi w głowie, jak po narkozie u dentysty. Tyle tylko, że wcale się nie rozbudzałem, nie było widno ani nie czułem w ustach smaku krwi. Po prostu miałem uporczywe, przedziwne uczucie, że równocześnie, nie na przemian, jestem przytomny i nieprzytomny.

Ross usunął kilka najgorzej potrzaskanych kawałków przedniej szyby i uruchomił samochód.

Siedzący przy nim Vjoersterod przechylił się przez oparcie fotela i spytał niedbale:

– Dokąd, panie Tyrone? Którędy do pańskiej żony?

– W koło, w koło, w koło, kręćcie się wesoło – wymamrotałem niewyraźnie. – I wam też życzę dobrej nocy.

Puścił wiązankę przekleństw, znacznie lepiej pasujących do jego osoby, niż dostojna gadanina, którą się zwykle posługiwał.

– To na nic – powiedział z niesmakiem Ross. – Nie powie nam, chyba że go rozniesiemy na strzępy, a nawet wtedy… jeżeli to z niego wyciągniemy… co nam to da? Nigdy nie będzie dla pana pisał. Na pewno.

– Ale dlaczego? – upierał się Vjoersterod.

– No, bo tak. Zagroziliśmy, że zabijemy mu żonę. Ugiął się? Tak, ale dopóki tam byliśmy. Ledwieśmy stamtąd wyszli, od razu zabrał się do jej przenosin. Śledzimy go, znajdujemy ją, a on znów ją usuwa… To może się ciągnąć bez końca. Właściwie pozostaje nam już tylko zabić ją, ale jeżeli to zrobimy, nie będzie go czym usadzić. Więc tak czy siak, nie będzie dla pana pisał.

Celująco, powiedziałem głupkowato w duchu. Mistrzowskie podsumowanie sytuacji. Najwyższa klasa.

– Nie przylałeś mu dość mocno – oskarżył go Vjoersterod, wymigując się od sprzeczki.

– Przylałem.

– Niemożliwe.

– Proszę sobie przypomnieć, że chłopcy Bostona też nie zrobili na nim wrażenia – tłumaczył cierpliwie Ross. – Są tacy, co reagują, i są tacy, co nie reagują na taki wycisk. Ten akurat nie. To samo z prośbami. To samo z alkoholem. Zwykle wystarcza jedna metoda. Tym razem dla pewności użyliśmy wszystkich trzech. I co nam to dało? W ogóle nic. Podobnie jak w zeszłym roku z Guntherem Braunthalem.

Vjoersterod chrząknął. Zastanawiałem się bez związku, jaki los spotkał Gunthera Braunthala. Doszedłem jednak do wniosku, że wolę nie wiedzieć.

Nie mogę pozwolić, żeby to mu się upiekło – powiedział Vjoersterod.

– Tak jest – zgodził się Ross.

– W Anglii nie lubię ich likwidować – ciągnął Vjoersterod z irytacją. – Za duże ryzyko. Wszędzie pełno ludzi.

Proszę zostawić to mnie – rzekł spokojnie Ross.

Usiadłem z wysiłkiem, podpierając się rękami. Wyjrzałem przez boczne okno. Migały za nim światła, zlewając się w jeden wielki wir. Z powodu rozbitej przedniej szyby nie jechaliśmy szybko, ale zimne podmuchy wiatru wpadały do samochodu, więc marzłem, mając tylko bawełnianą koszulę. Pomyślałem, że za chwilę, kiedy ciut-ciut rozjaśni mi się w głowie, otworzę drzwi i wytoczę się z samochodu. Nie jechaliśmy szybko… gdybym zaczekał na odcinek głównej ulicy, gdzie są ludzie… ale nie mogłem za bardzo zwlekać. Nie chciałem, żeby Ross zajął się moją likwidacją.

Vjoersterod obrócił się w moją stronę.

– Sam jest pan sobie winien, panie Tyrone. Nie trzeba było wchodzić mi w drogę. Trzeba było wykonać moje polecenia. Dałem panu taką możliwość. A pan postąpił nierozsądnie.

Bardzo, bardzo nierozsądnie. Więc teraz oczywiście pan za to zapłaci.

– Hę? – spytałem.