Выбрать главу

Jak Huntersonowie stali przygnębieni przy Egocentryku, a jego trener oznajmił, że ich wygrany na loterii koń bardzo ucierpiał przy upadku i nie będzie biegał przez cały rok, a może nawet nigdy.

Pojąłem to nagle niezwykle jasno i wyraźnie. Egocentryk nie biega, Huntersonów nie ma na wyścigach. Nie ma też na wyścigach Gail. A więc nawet to zostało mi odebrane.

Miałem wszystkiego dość. Cały byłem obolały. Rozumiałem dokładnie sens wyrażenia „chora dusza”. Za bardzo mnie poturbowano i straciłem poczucie celu. Zginął Vjoersterod, zginął Bert Checkov, gang totkowy został zlikwidowany… aż do czasu, kiedy spróbuje tego samego ktoś inny, kiedy zjawi się następny spryciarz z groźbami i bandziorami. Następnym razem, myślałem, niech ktoś inny się z nimi rozprawia. Ja się wycofuję. Mam tego jak najszczerzej, jak najserdeczniej dość.

Wolno wyszedłem na tor i zatrzymałem się przy rowie z wodą, zatapiając w niej spojrzenie. Wrócić do domu mogłem dopiero specjalnym pociągiem z wyścigów po ostatniej gonitwie. Wrócić do domu mogłem dopiero po telefonie do Jana Łukasza i ustaleniu ostatecznej wersji mojego jutrzejszego artykułu. A zresztą i tak nie miałem po co wracać do domu, gdzie czekała mnie pustka czterech ścian i perspektywa równie pustej przyszłości.

Usłyszałem szelest zbliżających się po trawie kroków. Nie podniosłem wzroku. Nie miałem ochoty z nikim rozmawiać.

– Ty.

Poznałem ją po głosie.

I wówczas spojrzałem. Zmieniła się na twarzy. Złagodniała i nie była taka chłodna i opanowana jak zwykle. Ale wciąż uderzająco piękna. Jakże pragnąłem tego, co było nieosiągalne.

– Ty, dlaczego nie powiedziałeś mi o żonie? – spytała.

Potrząsnąłem głową. Nie odpowiedziałem.

– Siedziałam w barze z Harrym i Sarą i ktoś przedstawił nam majora Gibbonsa z żoną, ponieważ pisałeś o nim w artykule dla „Lakmusa”, tak jak o nich – powiedziała. – Rozmawiali o tobie… Major Gibbons wspomniał, jaka tragedia spotkała twoją żonę… Spytałam, co to za tragedia… i mi powiedział…

Urwała. Z trudem zaczerpnąłem tchu, ale nadal milczałem.

– Powiedziałam, że przynajmniej jest bogata, a to już jakaś pociecha, na co odparł: „Jak to bogata. O ile wiem, nie ma grosza przy duszy, bo Ty opiekując się nią zawsze krucho stoi z forsą, a powodziłoby mu się całkiem nieźle, gdyby ją oddał do szpitala i zrzucił koszt jej utrzymania na barki państwa, zamiast borykać się z tym samemu…

Odwróciła się do toru, stając do mnie bokiem i patrząc w dal.

– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? – spytała. Przełknąłem ślinę i otworzyłem zaciśnięte usta.

– Nie lubię… nie chcę… nagród pocieszenia – powiedziałem.

– Rozumiem – odparła po chwili, co zabrzmiało, jakby rzeczywiście zrozumiała.

– Gdybym to ja była twoją żoną i zachorowałabym na heinemedinę… – Jej opanowany głos zadrżał. – Rozumiem, że musisz z nią zostać. Rozumiem jak bardzo ciebie potrzebuje. Gdybym to była ja… i byś mnie opuścił… – Zaśmiała się krótko, lecz był to zarazem szloch. – Nie ma co, życie daje nam w kość. Trafiłam na mężczyznę, z którym nie chcę się rozstawać, z którym mogłabym żyć samym powietrzem… a nie mogę go mieć… nawet na króciutko, tylko czasami.

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Niedzielę spędziłem samotnie w domu, prawie całą przesypiając. Trochę się krzątałem, robiąc porządki w mieszkaniu i usiłując jednocześnie uporządkować w myślach całe swoje życie. Z niewielkim skutkiem.

W poniedziałek rano pojechałem do kliniki po Elżbietę. Wróciła do domu karetką w towarzystwie dwóch silnych pielęgniarzy, którzy wnieśli na górę ją i pompę. Ułożyli Elżbietę na świeżo przeze mnie posłanym łóżku, sprawdzili, czy pompa działa jak należy, pomogli mi założyć jej spiropancerz, z chęcią napili się kawy, zgodzili się ze mną, że jest wilgotno i zimno – ale tak to już bywa w grudniu – a potem sobie poszli.

Rozpakowałem walizkę Elżbiety, zrobiłem na obiad jajecznicę, nakarmiłem ją kiedy zmęczył jej się przegub, i przymocowałem jeszcze jeden kubek kawy do uchwytu.

Podziękowała mi z uśmiechem. Była wyraźnie zmęczona, lecz przy tym bardzo spokojna. Dokonała się w niej wielka zmiana, ale przez jakiś czas nie mogłem pojąć, na czym to polega. Kiedy w końcu zrozumiałem, co to jest, byłem zaskoczony. Przestała się bać. Z dawna utrwalona, głęboko zakorzeniona niepewność przestała wyzierać jej z oczu.

– Zostaw te naczynia, Ty. Chcę z tobą porozmawiać – powiedziała. Usiadłem w fotelu. Przyglądała się mi. – Boli cię jeszcze… tam, gdzie cię pobił ten człowiek.

– Trochę – przyznałem.

– Tonio powiedział, że obaj zginęli tego wieczoru… próbując znów mnie znaleźć.

– A więc ci powiedział? Skinęła głową.

– Odwiedził mnie wczoraj. Długo rozmawialiśmy. Bardzo, bardzo długo. Wiele mi wyjaśnił…

– Skarbie… – zacząłem.

– Cicho bądź, Ty. Chcę ci powiedzieć… co od niego usłyszałam.

– Nie męcz się.

– Nie męczę się. Już jestem zmęczona, ale inaczej niż zwykle. Czuję się po prostu zwyczajnie zmęczona, a nie… zmęczona ze zmartwienia. To zasługa Tonią. I twoja. Dzięki niemu zrozumiałam to, czego byłam świadkiem w czwartek, że gotów jesteś dać się pobić… prowadzić auto po pijanemu, ryzykując więzieniem… że gotów jesteś zrobić dosłownie wszystko, nie oglądając się na niebezpieczeństwo… żeby tylko mnie ocalić… Po wiedział, że skoro zobaczyłam to na własne oczy, jak mogę wątpić… jak w ogóle mogłam wątpić, czy przy mnie zostaniesz… Tak mi ulżyło… Zupełnie jakby cały świat stał się lżejszy… Wiem, że wciąż mi to powtarzałeś… ale teraz uwierzyłam w to naprawdę, całkowicie.

– Cieszę się – powiedziałem z przekonaniem. – Bardzo się cieszę.

– Rozmawiałam z Toniem o… o tej dziewczynie – dodała.

– Skarbie…

– Nic nie mów – uciszyła mnie. – Powiedziałam mu o szantażu. Rozmawialiśmy bez końca… Był taki wyrozumiały. Powiedział, że każda kobieta na moim miejscu by się przejęła, ale że nie powinnam się specjalnie martwić… Powiedział, że jesteś normalnym, zdrowym mężczyzną i po zastanowieniu powinnam zrozumieć, że miałabym powód do zmartwienia dopiero wtedy, gdybyś nie chciał z nikim spać. – Uśmiechnęła się. – Powiedział, że jeżeli jakoś się z tym pogodzę, oboje będziemy szczęśliwsi, jeśli nie będę ci broniła, żebyś czasem… Powiedział, że przecież zawsze wrócisz do domu.

– Bardzo wiele ci powiedział. Skinęła głową.

– To było takie mądre. Nie byłam dla ciebie sprawiedliwa.

– Elżbieto… – zaprotestowałem.

– Tak. Naprawdę nie byłam. Tak się bałam cię utracić, że nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele od ciebie wymagam. Ale teraz rozumiem, że im więcej zostawię ci swobody, tym łatwiej będzie ci ze mną żyć… i tym bardziej będziesz tego chciał.

– Tak powiedział Tonio?

– Tak.

– Bardzo cię lubi – powiedziałem. Uśmiechnęła się promiennie.

– Powiedział mi to. Poza tym, jeżeli chcesz wiedzieć, to bardzo pochlebnie się o tobie wyrażał.

Ze świeżym poczuciem bezpieczeństwa, które błyszczało w jej oczach, wymieniła kilka z tych pochwał, unosząc kąciki warg do uśmiechu.

– Przesada – powiedziałem skromnie.

Roześmiała się. Ostatkiem tchu, ale szczerze. Była szczęśliwa.

Wstałem i pocałowałem ją w czoło i policzek. Oto dziewczyna, pomyślałem, którą poślubiłem i którą bardzo kocham.

We wtorek rano, kiedy wróciła pani Woodward, wyszedłem z domu, ruszyłem naszym zaułkiem, skręciłem za róg, wszedłem do budki telefonicznej i wykręciłem numer szkoły sztuk pięknych w Victorii.

***