Выбрать главу

– Nie możemy ryzykować jakiejkolwiek niesprawności, i tak w całym naszym przedsięwzięciu jest zbyt wiele elementów chałupniczych i nie będziemy też powtarzać historycznych błędów starych zamachowców. Ostatnie godziny przed zabiciem Gomułki spędzimy na zwiedzaniu miasta – po wielokroć podkreślał pan Trąba i ja, Jerzyk, teraz zasłuchany w słowa i melodię starych luterskich psalmów nie tylko się z nim zgadzałem, ale i podziwiałem jego niepodważalną logikę.

„Było to, gdym raz po lesie błądził nieszczęśliwy. Naraz słyszę głos się niesie z gąszcza tej oliwy. Gdy w jej cieniu odpoczywałem I śpiew w sercu badać jąłem. Wstałem pokrzepiony" -śpiewał chór Chananejek, Samarytanek i Filistynek, i istotnie w prostocie swojej pokrzepiony wypełniającą mnie zgodą na wszystko, jeszcze wyżej uniosłem głowę i ponad boskimi fryzurami chórzystek spoglądałem na wypełniony falującym światłem witraż, na wyłaniające się z eksplodującego blasku postacie apostołów, i nie było we mnie ani żalu, ani niesmaku, ani rozczarowania, moja transakcja z Arcymajstrem Szwaczyną była w końcu transakcją duchową i ja, Jerzyk, dobrze w dodatku znałem zasady tej transakcji, dobrze przecież i od dawna wiedziałem, że ani w wyobrażonej na szkle postaci, ani w kształcie głowy, ani w wizerunku oblicza apostoła Pawła nie ma nawet cienia podobieństwa do Włodzimierza Iljicza Lenina.

Rozdział VI

Elżunia Baptystka potrafiła odpowiedzieć na każde pytanie, wiedziała, ile krzyży jest w naszym kościele i czym ozdobione jest zwieńczenie ambony, wiedziała, jaki był pierwszy cud uczyniony przez Pana Jezusa i kiedy miało miejsce zesłanie Ducha Świętego, umiała nawet podać ścisłą liczbę wszystkich ksiąg biblijnych i datę ordynacji księdza pastora Potraffke. Odziana w białe pończochy i wełnianą zieloną sukienkę, Elżunia rok w rok wygrywała kościelne zgaduj-zgadule, śmiało wstępowała na podium i rezolutnie odpowiadała na pytania Prezbiterów, pani Pastorowa całowała ją w oba policzki i wręczała budującą literaturę. Nienawidziłem Elżuni Baptystki i pożądałem pani Pastorowej.

Była moja kolej, na drżących nogach kroczyłem przez wysoką październikową trawę, wstępowałem na zbite z sosnowych desek podium, wdychałem zapach jaśniejącego drewna, spoglądałem na siedzących na dole biesiadników, na ogromny kamień, przy którym w czasach prześladowań gromadzili się starzy ewangelicy, spoglądałem na otaczający polanę bukowy las i czułem na podniebieniu wodnisty smak klęski. Pan Kurator Folwarczny figlarnie spoglądał na panią Pastorową, potem z rzekomym namysłem zatrzymywał wzrok na mnie i mówił:

– A teraz pytanie z zakresu życia naszej parafii. Proszę podać fason i kolor ulubionego kapelusza pani Pastorowej!

Rzecz jasna, doskonale wiedziałem, że ulubionym kapeluszem pani Pastorowej jest czerwono-czarny toczek z pomponem z boku, w ogóle na wylot znałem garderobę pani Pastorowej, wiedziałem, jakie są jej ulubione spódnice, sukienki i bluzki, wiedziałem, jak się ubiera o każdej porze dnia i roku, wiedziałem nawet, ile ma par czółenek na płaskim obcasie, wiedziałem wszystko, ale, rzecz jasna, milczałem. Nie miałem wtedy jeszcze zielonego pojęcia, jak należy postępować w obecności kobiet, których się pożąda, ale ślepy i równie mocny jak moja pożądliwość instynkt podpowiadał mi, iż na wszelki wypadek nie należy w obecności kobiet, których się pożąda, rozmawiać o ich garderobie. Milczałem, pani Pastorowa patrzyła na mnie z ostentacyjnym chłodem i obojętnością, jej wzrok przechodził przeze mnie, jakby mnie nie było. Nagle zrozumiałem, że jej spojrzenie jest zbyt chłodne i zbyt obojętne, że patrzy na mnie, jakby mnie nie było, ponieważ jestem… Chryste Panie, ona mnie kocha, doznałem raptownego olśnienia i wszystkie elementy przypadkowych spojrzeń, spotkań, i z pozoru nic nie znaczących słów w oka mgnieniu ułożyły się w całkowitą zupełność. Pani Pastorowa jest we mnie śmiertelnie i nieszczęśliwie zakochana – powoli i z namysłem przepowiedziałem sobie w duchu to równie uskrzydlające jak wódka zdanie i istotnie uskrzydlony poczułem, iż mogę odpowiadać. I co więcej, wyczerpująco i kwieciście odpowiem na każde pytanie.

Nie miałem zielonego pojęcia, jak należy postępować w obecności śmiertelnie zakochanej kobiety i uległem na wskroś męskiemu złudzeniu, iż w obecności śmiertelnie zakochanej kobiety można sobie pozwolić na wszystko.

– W takim razie – pan Kurator znów figlarnie spoglądał na panią Pastorową i znów z rzekomym namysłem zatrzymywał wzrok na mnie – w takim razie kolejne pytanie z tej samej dziedziny. Trudniejsze. Gdy pani Pastorowa dyryguje naszym chórem, to jaki charakterystyczny, choć nie związany z dyrygowaniem, gest wykonuje, zwłaszcza na próbach?

Spojrzałem na nią, bezlitośnie szukałem jej panicznie uciekającego spojrzenia i mówiłem powoli, sycąc się własną wszechwiedzą:

– Pani Pastorowa, zanim zacznie dyrygować, choć niekiedy sporadycznie zdarza się jej to i po wykonaniu przez chór pierwszej pieśni, zdejmuje z lewej dłoni trzy srebrne bransoletki i kładzie je na stojącym przy pulpicie dyrygenckim stoliku. Kładzie je zawsze w ten sposób, iż przecinające się okręgi bransoletek dzielą płaszczyznę stolika na osiem rozłącznych obszarów. Po zakończonej próbie pani Pastorowa z powrotem wkłada bransoletki, przy czym zawsze czyni to w odwrotnej kolejności w stosunku do ich zdejmowania, to znaczy naprzód wkłada bransoletkę leżącą na samym spodzie, tę z małym rubinem przy zapięciu, następnie tę z czarnym azteckim wzorem, na końcu zaś łańcuszek…

Zapadła chwila oniemiałej ciszy, zamilkły ptaki, zamarła przyroda, cień prostej myśli, że może jednak trochę przesadziłem, nawet nie przemknął przez mój ograniczony umysł prymusa, syciłem się moją niechybnie piątkową odpowiedzią, syciłem się też tym, iż tylko ja, jej mądry ukochany, widzę niedostrzegalny rumieniec z wolna pokrywający smagłe policzki, karnacja pani Pastorowej nie była biała jak papier kancelaryjny, była śniada jak Róża Syjońska, jak ramiona oblubienicy króla Salomona. Pani Pastorowa była smagła niczym żona brazylijskiego piłkarza. Buchnęły burzliwe oklaski, cietrzew na skraju lasu poderwał się do fur-kotliwego biegu, klaskali wszyscy siedzący za uczynionym z takich samych jak podium sosnowych desek stołem. Ojciec, matka i pan Trąba klaskali wprawdzie z osobliwym umiarkowaniem, ale pozostali, z wyjątkiem księdza pastora Potraffke, który nie wiem, jak klaskał, bo przecież nie śmiałem nań spojrzeć, pozostali, Arcymajster Swaczyna, Małgosia Snajperek, kościelny Messerschmidt, pani Rychterowa, komendant Jeremiasz i nawet Elżunia Baptystka, i wszyscy konfirmanci siedzący niżej, przy osobnym stole, wszyscy klaskali, jak należy.

Usiadłem pomiędzy nimi, położyłem przed sobą budującą literaturę i wypiłem łyk zielonej jak Orinoko lemoniady.

– Bracia i siostry – powiedział ksiądz pastor Potraffke – wróćmy do przedmiotu naszej dysputy.

– Jakiego? – zapytał pan Trąba. – Zabijania Gomułki?

– Zabijania tyranów w ogólności – odparł z niecierpliwością w głosie ksiądz pastor Po-traffke. – Jeśli idzie o zabijanie Gomułki, to po co w gruncie rzeczy go zabijać, skoro komunizm prędzej czy później tak i tak upadnie?

– Jeśli towarzysze zabijecie towarzysza pierwszego sekretarza, system upadnie później, a może nie upadnie wcale – głos komendanta Jeremiasza grzmiał kruczo i studziennie – towarzysze, chcecie przyśpieszyć historię, a swoim nieodpowiedzialnym wybrykiem, w którego realizację, nawiasem mówiąc, nie wierzę i tylko dlatego biorę udział w tej akademickiej dyskusji, swoim nieodpowiedzialnym wybrykiem opóźnicie historię. To jest niezgodne z duchem rewolucji.

– Nie mam zamiaru ani przyśpieszać, ani opóźniać historii – pan Trąba jakby zawczasu wiedziony skromnością, która winna cechować Głównego Egzekutora, mówił najciszej ze wszystkich – nie mam zamiaru ani opóźniać, ani przyśpieszać. Mam zamiar nadać jej definitywny charakter. A raczej uświadomić społeczeństwu nieuchronność dziejów. Być może pozbawieni przywódcy komuniści nie pójdą w rozsypkę, ale zewrą szeregi i w efekcie potrwa to trochę dłużej, lecz nieuchronność końca będzie widniejsza.

– Mnie się osobiście wydaje – rozległ się spikerski głos Arcymajstra Swaczyny – mnie się osobiście wydaje, że rola sprzątania łotrów to nie jest rola dla poważnego człowieka, który ma co innego, poważniejszego do roboty na świecie. To trzeba zostawić sfrustrowanym studentom bez grosza przy duszy, niech sobie rzucają bomby pod nogi tyranów.