Выбрать главу

– Więc co chcesz wiedzieć?

– Dlaczego go zabito? Dlaczego upozorowano upadek z okna, bezlitośnie topiąc go wcześniej w pełnej piany wannie?

Poraziło ją. Zbladła, parę razy poruszyła wargami, jakby nie mogąc znaleźć słów. Wreszcie wykrztusiła:

– Ty nie jesteś gliną! Kim ty w ogóle jesteś?

– Powiedzmy, przyjacielem Narka.

– Nigdy nie wspominał mi o tobie.

– Nie mówi się wszystkiego.

– Napijesz się może? – naraz jej głos złagodniał. Leo skinął głowa. Znalazła pod łóżkiem pół butelki domowej vinissy i nalała do czarki trzeciej świeżości.

– Nie piję sam – powiedział Leontias. Napełniła drugi kubek. Ręce trzęsły się jej jak osobie silnie uzależnionej od alkoholu.

Następna godzina nie wyjaśniła większości zagadek. Kaliope wprawdzie przyznała, że pracowała dla grupki "Wściekłych" dowodzonej przez niejakiego Januaria, faceta, którego charyzma szła w parze z nadzwyczajną męską jurnością. Początkowo to starczało za całą ideologię, reszty natchnienia dostarczała jej forsa, a zagadnienie wyższości Trójcy Świętej nad Jedynym w ogóle nie zaprzątało jej umysłu.

Co innego Narens, ten nie należał do flegmatyków, łatwo zapalał się i jeszcze szybciej gasł. Tylko miłość do Kaliope cały czas w nim rosła. Początkowo starała się trzymać go jak najdalej sekty. Całe życie samotna, nie chciała utracić jedynego człowieka, który kochał ją naprawdę. Niestety, Januario zawsze chciał mieć więcej ludzi (nie tylko kobiet, fizycznie znudził się Kaliope po miesiącu), a Narek przylgnął do niego z zapałem neofity. Jak miała go chronić?

– Komu podlegał Januario? – zapytał Leo.

– Nie wiem! – wzruszyła ramionami. – Nigdy o tym nie mówiliśmy. Twierdził, że ma dar łaski wprost od Ojca, Matki i Syna.

– Inaczej zapytam. Czy w dniach poprzedzających ów nieszczęsny napad na hostel zaobserwowałaś coś szczególnego? Nie zauważyłaś jakiejś zmiany w zachowaniu Nara?

Opróżniła kolejny kubek.

– Wiesz, że chyba tak… Chociaż wtedy uważałam to za normalne podniecenie przed akcją. Palił się do niej jak wóz z sianem. Mimo że Januario go odwodził, Narek nie ustępował.

– A wiesz, dlaczego tak zależało mu na tej akcji? – Pokręciła głową. – Może pamiętasz moment, kiedy wstąpił w niego taki duch. Czy stało się to nagle?

– Męczysz mnie – westchnęła. – Nie wiem… Może przez ostanie dwa, trzy dni był bardziej nerwowy niż zwykle…

– To znaczy od jakiego momentu? – intuicyjnie czuł, że librettka coś ukrywa, że słowa nie przechodzą jej przez gardło równie łatwo jak przedtem. Czyżby alkohol zamiast rozluźniać, spinał ją? – Dwa, trzy dni, mówisz. Czy coś się wtedy przydarzyło? Pamiętasz może jakieś niespodziewane spotkanie, incydenty?

– Nie pamiętam – odwróciła twarz. Nie ustępował. Ujął ją pod brodę.

– Posłuchaj, Kaliope. Wiem, że Narens dowiedział się czegoś bardzo ważnego, że wziął udział w tej akcji tylko po to, aby spotkać się z Quintusem Cedrusem i coś mu przekazać. Dlatego go zabito?

– Chcesz go pomścić? – oczy jej rozbłysły.

– W pewnym sensie tak, muszę jednak wiedzieć, gdzie szukać mordercy.

– To nie trynita… – urwała i chwiejnie podniosła się z łoża – powinieneś już iść.

– Dlaczego?

– Idź już! Chciałabym zostać sama. Muszę się zastanowić. Przypomnieć sobie…

– Może czekasz na kogoś?

– Skądże – zaprzeczyła skwapliwie. – Chcę tylko zebrać myśli. Jestem bardzo zmęczona. Może kiedy spotkamy się następnym razem…

– Dobrze – zgodził się. – Tylko pamiętaj, Kaliope. Nie mów nikomu o mojej wizycie. – Informacje to często ładunek niebezpieczniejszy od eksplozolu. Próbę ich przekazania twój chłopak Narens przypłacił życiem.

W pierwszej chwili Marek Ursin nie poznał drobnej westalki. W szarej tunice stała przy fontannie karmiąc małego skrzydlatego avozaura, który ostrożnie swą zębatą paszczą wybierał okruchy z jej palców. Dopiero gdy odwróciła głowę i zobaczył migdałowe oczy, nie miał wątpliwości. Serce uderzyło mu mocniej.

– Jest pan – powiedziała – chodźmy więc. – Ujęła go za rękę i pociągnęła w głąb pasażu Na dwa księżyce! Sen trwał. Na placyku Centurionów czekał wynajęty pędnik z przyciemnianymi szybami. Wsiedli. Ursin był tak napalony, że natychmiast chciał porwać dziewczynę w ramiona. Odsunęła go stanowczo. Drobne rączki potrafiły być silne i zdecydowane.

Zaczął prawić jej komplementy.

– Poczekaj – przerwała mu posyłając spojrzenie grzeczne, lecz chłodne.

– Dokąd jedziemy?

– Do celu.

Ruszyli raptownie. I strach naraz chwycił za gardło consulantora. A jeśli został porwany? Począł szukać bezprzewodowego fonikonu ukrytego w pantalonach, ale dłoń dziewczyny uwięziła jego rękę w swojej.

– Nie trzeba się bać – powiedziała i pocałowała go w rękę z manierą, z jaką w konserwatywnych gimnazjonach adeptki zwykły witać mistrzów.

Auriga wysadził ich przed niewielkim gajem na przedmieściu. W głębi wznosiła się opuszczona rudera. W jej stronę ruszyła dziewczyna. Ursin podreptał za nią, zadając sobie pytanie, w co się ładuje. Obok zrujnowanego perystylu znajdowało się funkcjonujące lavatorium, mała przewodniczka wskazała natrysk i podała luźną szatę…

– Umyj się i przebierz, będę czekała w czwartej cubiculi…

Posłuchał, a mydląc sobie pachy i resztę, próżno szukał odpowiedzi na pytanie, co tu jest grane. Czy puellka zamierzała podniecać go za pomocą strachu?

Cenaculę wypełniał półmrok, nie było w niej oczekiwanego łoża, stały za to dwie koślawe selle. Na jednej siedział jakiś mężczyzna. Ursin poczuł, jak serce podchodzi mu do gardła… Chciał zawrócić. W szatach, których się pozbył, został fonikon, paralizator…

– Witaj, Ursinie – powiedział dottor Darni. – Cieszę się znów cię widząc. Dię zdążyłeś już chyba poznać – nasza akcja się rozwija.

8. MIŁOŚĆ, ŚMIERĆ I INNE DODATKI

Leontias powrócił na kwaterę krótko przed świtem. Gurus chrapał w swej alkowie, natomiast Dia obudziła się natychmiast.

– Gdzie byłeś? – jej czułe nozdrza niczym chrapki młodej sarenki zwietrzyły zmieszany zapach alkoholu z ciężkimi perfumami Kaliope.

– Prowadzę śledztwo, maleńka – powiedział łagodnie – a ty śpij.

Łzy zakręciły się w oczach Herrianki. Nie uszło to uwagi Słowianina. Czyżby maleństwo było zazdrosne? – pomyślał i cicho westchnął. Jeszcze przed dwoma laty wyglądało, że nie będzie miał żadnych kłopotów z wychowanicą. Dia była ślicznym mądrym dzieckiem, a on pełnił obowiązki jej ojca. Nie skąpił jej pieszczot i nawet do głowy mu nie przyszło, że gdy usypiała z głową na jego piersi, mogła myśleć o nim nie jak o opiekunie sieroty, ale jak o mężczyźnie życia.

Aż pewnego dnia kiedy wszedł do łazienki i ujrzał ją nagą, rozczesującą wspaniałe włosy, raptownie zdał sobie sprawę, że dziecko dorosło. Nic nie powiedział, ale zdecydował, że będą spać w osobnych alkowach. Wkrótce, ku jej wielkiemu niezadowoleniu, wysłał ją do dwuletniej szkoły dla panien.

– Nie chcę tam jechać – protestowała. – Ty jesteś najlepszym nauczycielem na świecie. Wystarczy, że nauczysz mnie wszystkiego, co sam umiesz.

– Nie potrafię wszystkiego.

– Daj choć jeden przykład.

– Nie umiem rodzić dzieci!

Zaczerwieniła się i chwilowo skapitulowała. Nie zamierzała zrezygnować z Leontiasa, ale postanowiła rozkochanie go w sobie rozłożyć na raty. Pisywała do niego listy pozornie poświęcone rozmaitym sprawom, ale tak przepojone czułością, że tylko głupiec mógł składać to na karb pensjonarskiej egzaltacji.

Odpisywał jej sucho, choć wyczerpująco.

Nigdy mnie nie pokocha, nigdy! – płakała nieraz w poduszkę. Nie znaczy jednak, że nie miała poczucia własnej wartości. Nieraz w lavatorni stawała naga przed lustrem i oglądając swe oblicze pytała: – Chyba jestem ładna? -Zwierciadło skromnie milczało, ale koleżanki twierdziły, że jest piękna. A podobny do centaura Chirona nauczyciel greki komplementował ją na każdej lekcji. Wreszcie raz, gdy kąpała się w ogrodowym impluvium, dojrzała, jak częściowo skryty w krzakach jeden ze starszawych custodów, obnażony od pasa w dół wpatrywał się w nią wykonując zadziwiające ruchy wielekroć dłużej niż uzasadniałaby to potrzeba oddania moczu. Może miał bardzo chory pęcherz?