Pewnego dnia zamknięto sklepik na rogu, a niewidzialna ręka wymalowała na jego ścianie napis "śmierć spekulantom". Gurus w żaden sposób nie mógł wyobrazić sobie staruszki częstującej go cukierkami jako krwiożerczej spekulantki…
– Miała syna zdrajcę – poinformował go Zeno, syn Zenosa. – Wykryli siatkę w diecezjalnym strategiacie, działali na rzecz Archipelagu. Zbrodnicza hołota!
Gurusowi trudno było zrozumieć, dlaczego wina syna obciążyła matkę. Naraz zaczął się bać o swoją rodzinę. Jego strach nie uszedł uwadze Zena.
– Nie bój nic, wam nic nie grozi…
Długo nie wiedział dlaczego. Aż pewnego dnia jakaś dziewczyna w kłótni rzuciła mu w twarz: "Ty synu kapusia". I wtedy dotarło do niego. Zrozumiał, czemu jego ojciec nie ma przyjaciół, czemu, gdy wchodzi do taverny, cichną rozmowy, skąd się biorą wyższe niż u innych przydziały kartkowe. Czemu co dwa lata jeżdżą nad morze, a jego rodzice, mimo że z pochodzenia Wenedzi, są zapraszani na bale doroczne pod Portyk Arymana… Pharo Polinejkos był zawodowym delatorem!!! Gurus strasznie przeżył to odkrycie, chciał się nawet zabić. Tyle że wybrał śmierć głodową. Po paru godzinach zapłakanego na stryszku odnalazł dziadek. Długo nie mógł chłopca uspokoić. Wreszcie zapytał:
– Czy myślisz, że ludzie dobrowolnie wybierają sobie rolę? Twój tata znalazł się kiedyś w sytuacji bez wyjścia. Jak dorośniesz, sam ci powie. Mógł zginąć, narazić was wszystkich albo… Więc wziął ten krzyż. I idzie. Dla was. Dla nas.
Przez cały rok Gurus żył z tym cierniem w sercu. Całą energię poświęcił nauce. A raz w tygodniu wraz z dziadkiem palił świeczki przed ikoną Matki Syna i modlił się.
Jeśli Pharo łudził się, że może ujść swemu przeznaczeniu, grubo się pomylił. Zimą 1500 roku wkrótce po śmierci babci Ananke weszła i w jego progi.
Gurus obudził się w środku nocy. Zdziwiły go podniesione głosy dochodzące z piwnicy. Siostry spały. Starszych nie było. Ostrożnie zszedł po glinianych schodach. Kłócono się ostro. Najdziwniejsze, że dziadek w sporze tworzył wspólny front z matką.
– Na co wy mnie namawiacie – mówił Pharo jąkając się, prawie plącząc. – Chcę tylko was ocalić.
– Nie jestem pewny, czy ocalisz – kontrował dziadek. – Jeśli żądają pełnych list Wenedów, znaczy planują deportacje, jak w osiemdziesiątym pierwszym. Całe Lusticum wylądowało wtedy na lądolodzie Hiperborei, mnie jakoś to ominęło, służyłem na morzu, ale nigdy nie próbowałem wracać w rodzinne strony. Pamiętaj, Pharo. Zrobisz brudną robotę, to wyślą cię ostatnim transportem. Nie znasz ich?
– O Panno Mario – jęknęła matka, którą zawsze uważał za zagorzałą sarymanistkę. – Co więc robić?!
– Uciekać. Mamy rodzinną przepustkę upoważniającą do wyjazdu nad morze. Zdobędę świeży stempel.
– I co dalej, wpław na Archipelag? – pytał ojciec.
– Przed laty sam szykowałem się do takiej wyprawy. W jaskini mam ukrytą łódź. Wykorzystując zimowe prądy mamy pewne szanse dotarcia na wyspy…
– Sądzisz, tato, że nikt nie znalazł przez ćwierć wieku tej łodzi – wahała się matka.
– Nie zawadzi sprawdzić, Kseniu. Wyjedziemy legalnie, nie uda się, równie legalnie wrócimy.
– Ale moje zadanie? – jęknął ojciec. – Listy mają być gotowe za trzy dni. Nie dadzą zgody na wyjazd.
– Zawierz świętemu bałaganowi, który nie oszczędza nawet Szarej Straży, inny eforat decyduje o podróżach, inny o deportacjach.
– Zabiją nas.
I wtedy dziadek powiedział zdanie, którego Gurus Pharonikos nigdy nie zapomni: "Są rzeczy dużo gorsze od śmierci, kochani". Struchlały, zastanawiał się, jakie to rzeczy. I czy w związku z tym powinien modlić się do Jedynego, Dziewicy Marii czy do Szatana?
Cóż mogło urodzić się ze strzępków różnych wiar i kultur przywiezionych przez transferowców? Migrowały przecież wspomnienia, a nie święte księgi. Te odtworzono dopiero w "Jednej Ewangelii" i "Skróconym Testamencie". W okresie wczesnym dość swobodnie mieszały się pierwociny chrześcijaństwa – we wszystkich możliwych odmianach – ze szczątkami politeizmu Rzymu i Grecji. Pojawił się i szybko obumarł kult Izydy i Wielkiej Macierzy Bogów, mitraizm i druidyzm. Na niżu ekumeńskim trochę dłużej krzewił się zoroastryzm.
Jeśli ostatecznie na Archipelagu wiara w Jedynego stała się motorem ludzkiej aktywności, bowiem w życiu doczesnym szukano potwierdzenia niebieskich planów wobec człowieka, w Ekumenie zrazu dominował chrześcijański mistycyzm, z Bogiem rodem bardziej ze Starego niż Nowego Testamentu. Fatalizm i rozwinięta apokaliptyka okazała się bliższa sercom tamtejszych chrześcijan. Tamże, w centralnych prowincjach, już w VII wieku nastąpiło zaskakujące utożsamienie Boga Ojca z perskim Ormuzdem, Szatanowi przypadła niewdzięczna rola Arymana.
W VIII wieku myśliciele ekumeńscy spisali zasady manichejskiego dualizmu. Świat realny był, ich zdaniem, równorzędną sumą Dobra i Zła, zbiorową kreacją Boga i Szatana. Ponieważ ich siły uznano za wyrównane, człowiek został sprowadzony do roli bezwolnej kostki w grze potęg. Mógł jedynie czekać na wynik gigantycznej rozgrywki. Czyż zresztą sam exodus z Ziemi nie stanowił potwierdzenia tezy o igraszkach Mocy z człowiekiem zabawką?
Nieśmiałe próby dowartościowania ludzi podejmowane w XI wieku przez humanistycznie nastawionych mnichów z góry Taphos zostały zdławione podczas kampanii monachoklastów.
Oczywiście, oficjalnym kultem otaczano Pana Dobra. Wobec Szatana jednak nie ukrywano objawów szacunku. Aryman był istotą podłą, ale wpływową, toteż pod podłogą każdej świątyni istniała mała krypta dla antyofiar, gdzie każdy mógł diabłu zapalić ogarek i pochwalić się złymi uczynkami. Z czasem interpretatorzy nawet śmierć Chrystusa poczęli przedstawiać nie jako dobrowolne odkupienie, lecz sukces Arymana, pragnącego przeszkodzić w realizacji Galaktycznego Królestwa. Zali fakt, że aż trzy dni potrzebował Bóg na reanimację Syna, nie dowodził siły Władcy Ciemności?
Nie nastrajało to ekumeńczyków optymistycznie. Jakże ludzkie życie nie miało być koszmarem, jeśli nie można było wykluczyć, iż u kresu Czasu na Sądzie Ostatecznym przewagę może zyskać Szatan?
Satanizm nie jest w dziejach kultur zjawiskiem rzadkim. Atoli sekta uformowana w górzystej Nikei dość radykalnie różniła się od innych mrocznych kultów. W pierwszej połowie XIV wieku prorok Lizander Nikejski sformułował teorię Wielkiej Uzurpacji. Szatan Aryman nie stanowił wedle niej wcale kwintesencji Zła, był przedwiecznym Dobrem, tyle że wyzutym z należnych mu praw przez Ormuzda. Biblię uznano dziełem zmanipulowanym. Naprawdę to Czarny stworzył wszechświat, a Biały odegrał w tym dziele jedynie rolę asystenta. I mimo pozorów dobroci Biały Partner był w istocie zgorzkniałym, zawistnym, chciwym pochlebstw starcem. Czarny, który stworzył mężczyznę, a na pewno kobietę, chciał obdarzyć ludzi nieśmiertelnością i wszechwiedzą, Biały wygnał ich z raju. Zadbał też, mimo walki Czarnego o dostęp człowieka do wiedzy absolutnej, o zagwarantowanie sobie monopolu informacyjnego (drzewo wiadomości Dobrego i Złego to pierwszy biocompter encyklopedyczny). Aryman stworzył również pierwsze miasto dobrobytu, libertyńską Sodomę. Niestety, pruderyjny Ormuzd utopił ją w morzu ognia i siarki… Słowem: Czarny tworzył i wyzwalał, Biały psuł i niewolił. Czymże bowiem było osławione Dziesięć Przykazań, jak nie pierwszym pozbawieniem człowieka wolności? Tak zwane Księgi Święte – twierdzili arymaniści – zatarły wiele szczegółów dotyczących ormuzdowego "zamachu stanu". Nadużywając ufności partnera za pomocą nastawionych konformistycznie demonów niższego rzędu, tzw. aniołów, Biały przejął władze nad Kosmosem i obwołał się Panem wszelkiego stworzenia. Jednocześnie przywłaszczył sobie wszelkie dokonania Czarnego. Poszło mu tym łatwiej, że wcześniejszymi manipulacjami genetycznymi nadał ludziom kształty nie boskie, lecz małpie, ergo rogata, koźlonoga sylwetka Arymana poczęła napawać ich odrazą.