Выбрать главу

"Ekskluzywny Klub Apollona" – wyczytał w informatorze. "Tylko dla członków". Powoli przeszedł aleją obok głównego wejścia. Doliczył się dwóch portierów i co najmniej trzech ochroniarzy w cywilu. Zarejestrował w pamięci czujniki i wizyjniki.

Okrążywszy budynek znalazł się przy wjeździe do podziemnych parkingów. Funkcję cerberów spełniały czytniki impulsyjne. Nie miał czasu na organizowanie sobie karty członkowskiej Klubu Apollona. Ustawił się więc opodal ślimaka, którym pędniki opuszczały podziemia. Stanął za zakrętem, w miejscu, gdzie szlaban automatycznie otwierał wyjazd. Nie czekał długo. Po minucie wspaniałym olimpionem nadjechał czerstwy staruszek o senatorskim wyglądzie. Gdy się zatrzymał, a wóz zasłonił go przed okiem wizyjnika, Sclavus bezceremonialnie szarpnął drzwiczki i wdarł się do środka.

– Podrzuci mnie pan do Pięciu Wzgórz? – zapytał, popierając swoją prośbę szturchnięciem króciaka.

Senator okazał się człowiekiem rozsądnym. Nie tylko zawiózł pasażera do najbliższego lasku, ale posunął swoją uprzejmość do tego stopnia, że użyczył mu swojego wozu, miejsca przy kierownicy, sam zadowalając się niezbyt luksusowym lokum w bagażniku. W rewanżu Sclavus ogłuszył go i skrępował naprawdę delikatnie.

Dzięki uprzywilejowanej karcie parkingowej, stanowiącej zarazem wejściówkę do Klubu Apollona nie miał najmniejszych trudności z dotarciem na szczyt wieżowca, tyle że zamiast wysiąść na jednym z poziomów termalnych, pojechał wprost na dziewiętnastkę.

– Nieczynne! – rzuciła opryskliwie czarnobrewa complementarka, gdy usiłował przekroczyć drzwi officium Filipa Tarantiona. Uwodzicielski uśmiech Leontiasa zrobił na niej mniejsze wrażenie niż jajko pingwizaura na górze lodowej. – Personel nie anonsował mi żadnego klienta – rzekła pochylając się ku fonikowi wewnętrznemu…

– Normalnie spotykamy się z Filipem w termach… – słowa poparł machnięciem sportowej torby – ale dziś go tam nie zastałem.

Na lodowej górze z plakietką "Claudia" pojawiły się symptomy ocieplenia.

– Pan mecenas przebywa poza Florentyną… Wróci dopiero za dwa dni.

– A to przepraszam – Leontias chciał się wycofać, gdy tuż obok wyrósł abominacyjny blondyn o spoconych włosach przylepionych do jajowatej czaszki.

– Chwileczkę, z kim mam przyjemność? – zapytał.

– To pan powinien się przedstawić, młody człowieku – warknął Leontias.

– Ammianus, asystent pana mecenasa – skłonił się wymoczek. – A pan…?

– Nomina sunt odiosa. Mam dla Filipa pewną poufną informację – to mówiąc Sclavus postąpił ku masywnym drzwiom w głębi.

Jednak Ammianus zagrodził drogę i wskazał inne wejście obite gadzią skórą.

– Tu porozmawiamy. – Przepuścił gościa przodem i mrugnął do ciemnobrewej.

Tablinum wypełnione miniaturowymi mebelkami, z obitymi skórą ścianami, zdobionymi portrecikami i starymi sztychami sprawiało urocze wrażenie. Leontias zauważył jeszcze jedne, szczelnie zamknięte drzwi prowadzące dalej. Sclavus, mimo że asystent wskazał fotel stojący tyłem do owych drzwi, zajął miejsce dokładnie po przeciwnej stronie. Obok postawił sportową torbę.

– Mam przekazać mecenasowi ostrzeżenie – rzekł.

– Ostrzeżenie? – blondyn przygładził zlepione włosy. – Słucham…

– Jest to informacja wyłącznie dla Filipa.

– Zastępuję go we wszystkich kwestiach.

– Chodzi o osobnika nazwiskiem dottor Darni… używającego pseudonimu Follinus.

– Darni?… Follinus? Absolutnie nie przypominam sobie tego nazwiska…

W tym momencie otworzyły się drzwi na wprost.

– Łapy do góry! – z repeterem w ręku stanął w nich Flaccus. Leo kątem oka dostrzegł w drzwiach z boku Claudię uzbrojoną w króciaka. Uniósł dłonie w górę gestem pełnym rezygnacji.

– Ładnie się traktuje przyjaciół – zaczął, ale wymoczek syknął tylko do Claudii przejmując od niej broń: "Zrewiduj go".

Dziewczyna wprawnie przejechała dłońmi po ciele Słowianina, sekundę dłużej niż trzeba zatrzymując się w rejonie krocza.

– Czysty – mruknęła. – Ma kartę klubową. Ale ja go nie znam.

– Zbadaj torbę – asystent wskazał pozostawiony pakunek.

– Nie radzę – uśmiechnął się Leo. Czarnobrewa zatrzymała się w pół kroku.

– Dlaczego?

– Ze względu na bombę! – odrzekł spokojnie. – Przy nieumiejętnym poruszeniu, zdetonuje.

– Załatwię skurwiela – zaproponował milczący dotąd Flaccus.

– To zginiesz za pięć pacierzy, mechanizm został już nastawiony – Sclavus ani przez chwilę nie przestał się uśmiechać. – Nie próbujcie też stąd wychodzić, zaminowałem waszą windę i schody awaryjne.

– Łżesz – powiedział blondyn, ale bez większego przekonania.

– Możecie zajrzeć do torby. Byle ostrożnie, bez potrząsania.

– Zobacz, Claudio – Ammianus postanowił wyręczyć się dziewczyną.

– Jest tu jakiś cholerny mechanizm – powiedziała delikatnie rozchylając brzegi torby – z pulsującym światełkiem…

– Czy mógłbym teraz usiąść? – spytał Leontias. – Jestem trochę zmęczony. I może kolega raczyłby odłożyć to niebezpieczne narzędzie.

– Rozwalę ci łeb! – ryknął Flaccus.

– Akurat to mało konstruktywny sposób popełniania samobójstwa. Jeśli wy zaraz nie zaczniecie wypełniać moich poleceń, ładunek wybuchnie. Wyzwoli się toksyczny gaz thanatyn, który najpierw paraliżuje, potem zabija. Wybuch nastąpi – rzucił okiem na wiszący chronometr – za cztery pacierze. A tylko ja potrafię to wyłączyć. Więc jak chcesz strzelać…

– Strzelaj, Flaccusie! – zawołała Claudia. – On blefuje! Nikt nie idzie dobrowolnie na śmierć…

– Ależ ja nie zamierzam umierać! Jeśli zajrzałaś do torby, musiałaś widzieć pustą fiolkę, zażyłem antidotum, mój krwiobieg nie przyjmie trucizny…

Flaccus nadal nie opuszczał repetera, ale Ammianus powstrzymał siccara.

– Chwileczkę. A jeśli mówi prawdę?

– Co za cholerny chojrak – wybuchnął Flaccus. – Nie wierzę mu!

– No to poczekajmy… – wtrącił się Leontias. Zostały niecałe cztery pacierze.

– Dobra, poczekajmy – ironicznie podchwyciła dziewczyna.

– Bardzo jestem ciekawy, ile dostał mecenas za wyniesienie się na trzy dni z biura i przyjęcie was na służbę? Sądząc po opaleniźnie kolega Flaccus jeszcze niedawno musiał być w tropikach, obstawiałbym Equatorię. Wiedzieliście, że ktoś was rozpracowuje, dlatego uwalniając Flaccusa z carceru liczyliście, że któryś z nas pójdzie jego śladem i wpadnie w pułapkę…?

– Człowieku, nie gadaj tyle, tylko rozbrój to świństwo! – przerwał mu Ammianus.

– Najpierw oddajcie broń!

– Wykluczone! – warknął Flaccus.

– Śmierć po zetknięciu z thanatynem nie jest natychmiastowa – cierpliwie tłumaczył Leo. – Konanie bywa długie i bolesne.

– Łżesz, gnojku!

Gwałtowny wybuch targnął pomieszczeniami officium, ze ścian i półek posypały się bezcenne bibeloty. Personel padł na dywan kryjąc głowy w dłoniach.

– Zdaje się, że nie mamy już windy – zauważył Sclavus nie ruszając się z fotela. – A nam tu, w tablinum, został jeszcze jeden pacierz.

– Dobra – krzyknął Flaccus, ciskając broń na ziemię. – Jestem zawodowcem, a nie męczennikiem.

– Państwa kolej, moi drodzy – rzekł Leo otwierając torbę. Odczekał, aż Claudia i Ammianus wykonają polecenie. Z ulgą przyjęli trzask przełącznika.

– Wyłączone? – upewniał się asystent.

Flaccus chciał się schylić po swoją broń, ale Sclavus kopniakiem wyrzucił ją z tablinum.

– Bynajmniej, sprezentowałem wam jedynie następne pięć pacierzy. – Podniósł porzuconego króciaka complementarki. – Chciałbym się dowiedzieć, gdzie Darni.

– Zabrali go – mruknął Ammianus. – Uprzedzono nas, że ktoś może iść jego śladem. Mieliśmy więc poczekać.

– Rozumiem – Leo bawił się magazynkiem króciaka. – Jak go zabrano?

– Wiropłatem. Na dachu jest lądowisko – powiedziała Claudia.

– Dawno?

– Dwie godziny temu.

– Kto?

– Nie znamy tych ludzi – powiedział Flaccus. – Wszyscy zostaliśmy tylko wynajęci. Nie wiemy, przez kogo. Nie pytamy, po co.

– Ty musisz wiedzieć! – Leo zwrócił się do wymoczka. Ten jednak rozłożył ręce.

– Otrzymywałem rozkazy wyłącznie przez pośredników. Nie interesowałem się, kto za tym stoi. W naszym fachu im mniej się wie, tym dłużej się żyje.

– Jakie to były polecenia?

– No, inwigilacja dottora Darni, kiedy pojechał na Equatorię…

– Dlaczego poszliście z Lucjuszem do Kaliope?

– Powiedziała nam o tobie – Flaccus odpowiadał równie gorliwie jak pozostali, nie przestając zerkać na chronometr. – Poza tym okropnie bała się Januaria i prosiła nas o ochronę.

– Rozumiem, następna sprawa, czy to wasz człowiek śledził mnie w knajpie "Jaja Dinozaura"?

– "Jaja Dinozaura"? – popatrzyli po sobie z autentycznym zdziwieniem.

– A co wiecie o klawiszu z Nadrzecznego Carceru?

– Nie… nie znam sprawy – głos Ammianusa tym razem brzmiał szczerze.

– Dobrze, zatem przejdźmy do najważniejszego. Kto jest waszym zleceniodawcą?

Cisza.

– Cóż, pozostaje mi przeprosić was za zabranie czasu – Leontias pieczołowicie ustawił swoją torbę na stoliku i ruszył ku drzwiom. – Za okno tego nie wyrzucicie, bo szyby pancerne i hermetyczne. Zresztą wystarczy nawet niewielkie poruszenie… A czasu zostało malutko. Trudno… – Tyłem wycofał się do drzwi.

– Chwileczkę, zaczekaj – zatrzymał go Ammianus – Chcesz się chyba dogadać. Zatrzymaj więc to paskudztwo.

– Najpierw informacje. Kto jest tym pośrednikiem? I nie próbuj mnie zwodzić, by zyskać na czasie.

– Znam tylko jego pseudonim.

– Jaki?

Wymoczek przełknął ślinę.

– Chciałbym najpierw otrzymać gwarancję, że jeśli powiem…

– W porządku, jeśli powiesz, uratujesz życie. I tak nie będzie ono wiele warte.

– Myli się pan. Ja też kalkuluje. Jeśli pan ich załatwi, to mnie to urządza. Nie będą mogli nic mi zrobić. Przecież ja jestem tylko wynajęty. Wziąłem zaliczkę. A śmierć zleceniodawcy rozwiązuje umowę.

– Dobrze, ale o jakiej gwarancji myślisz, Ammianusie?

– O pańskim słowie honoru.

– Czyżby? Wierzysz w coś takiego jak honor?

– W pana przypadku wierzę – uśmiechnął się blado. – Różnica generacji. Pan należy do wymierającego gatunku rycerzy. My nie.

– W porządku, ma pan moje słowo. A więc pośrednik?

– Kazał nazywać się Febus.

– Słoneczko, nieźle! Coś jeszcze?

– Nigdy nie widziałem go osobiście. Kiedy rozmawiamy przez fonik, włącza zniekształcacz głosu.

– Jak się komunikujecie?

– Gdy ma polecenia, dzwoni. Ja mogę jedynie zostawić informację z prośbą o kontakt. Lub meldunek.

– Gdzie?

– W redakcji "Błękitnego Raptularza" u libratorki Pinetty.

– Zadzwonisz teraz do tego "Raptularza". – Leontias jeszcze raz przestawił zapalnik wywołując ulgę na twarzach całej trójki. – Miałeś przecież zameldować o zlikwidowaniu mnie. Jak powinien brzmieć pozytywny meldunek?

– Pozew oddalony.

– A hasło?

– Ikar. Odzew Minotaur… Z tym, że te słowa powinny być ukryte wewnątrz wypowiadanego zdania.

– Doskonale, sprawdzimy. A potem jeszcze trochę poczekamy.

– Na co?

– Na reakcję. Jeśli przybędą tu jacyś goście, znaczy, że skłamałeś. I właśnie umierasz. Dzwoń…

Gdy Ammianus trzęsącymi dłońmi wybierał właściwe numery, Sclavus wziął do ręki mównik.

– Pan będzie mówił? – zaniepokoił się asystent.

– Ja. Hasło Ikar. Odzew Minotaur. Nieprawdaż?

– Hasło Dedal, przejęzyczyłem się – poprawił wymoczek.

Zabrzmiał hymn sztabu wyborczego Cedrusa i odezwał się głęboki alt.

– Słucham, "Błękitny Raptularz".

– Chciałem mówić z libratorką Pinettą.

– Przy słuszku.

– Każdy jest Dedalem swojego losu – wycedził wolno.

– Jeśli nie trafi na Minotaura – padła odpowiedź.

– Pozew oddalony.

– Dziękuję, przekażę…

Rozmowa zaabsorbowała nieco Leontiasa, jednak nie do tego stopnia, by nie zauważyć porozumiewawczych spojrzeń między Flaccusem, Ammianusem a Claudią. Kiedy Leo odkładał mównik, czarnobrewa pochyliła się i gwałtownie szarpnęła za dywanik. Każdy w tej sytuacji musiałby stracić równowagę, atoli Słowianin ułamek sekundy wcześniej podskoczył, a następnie instynktownie przypadł do ziemi. O centymetry minął go dziryt górali orelskich ciśnięty przez Flaccusa. Leontias nie miał wyboru. Dwa klaśnięcia króciaka. Obaj najemnicy osunęli się jak szmaciane lalki.

– Chciałem dotrzymać słowa – powiedział wpatrując się w gasnące oczy Ammianusa. Claudia, bielsza niż gipsowa Niobe, stała nieruchomo pod ścianą. Przymknęła oczy, czekając na śmierć.

– Pozwól ze mną, nerito – rzekł Leo pociągając ją w stronę windy. – I nie drżyj. Kobiety zabijam tylko w ostateczności. Nie chciałbym natomiast prowadzić zbędnych dyskusji z waszymi portierami lub parkingowymi…

– Ale bomba? – wykrztusiła. – Przecież zaminowałeś…

– Trochę dymu, trochę huku. Przecież jeśliby doszło do prawdziwej detonacji, mielibyśmy na głowie całą obsługę wieżowca i połowę służb miejskich Florentyny.