– Rozumiem – Leo bawił się magazynkiem króciaka. – Jak go zabrano?
– Wiropłatem. Na dachu jest lądowisko – powiedziała Claudia.
– Dawno?
– Dwie godziny temu.
– Kto?
– Nie znamy tych ludzi – powiedział Flaccus. – Wszyscy zostaliśmy tylko wynajęci. Nie wiemy, przez kogo. Nie pytamy, po co.
– Ty musisz wiedzieć! – Leo zwrócił się do wymoczka. Ten jednak rozłożył ręce.
– Otrzymywałem rozkazy wyłącznie przez pośredników. Nie interesowałem się, kto za tym stoi. W naszym fachu im mniej się wie, tym dłużej się żyje.
– Jakie to były polecenia?
– No, inwigilacja dottora Darni, kiedy pojechał na Equatorię…
– Dlaczego poszliście z Lucjuszem do Kaliope?
– Powiedziała nam o tobie – Flaccus odpowiadał równie gorliwie jak pozostali, nie przestając zerkać na chronometr. – Poza tym okropnie bała się Januaria i prosiła nas o ochronę.
– Rozumiem, następna sprawa, czy to wasz człowiek śledził mnie w knajpie "Jaja Dinozaura"?
– "Jaja Dinozaura"? – popatrzyli po sobie z autentycznym zdziwieniem.
– A co wiecie o klawiszu z Nadrzecznego Carceru?
– Nie… nie znam sprawy – głos Ammianusa tym razem brzmiał szczerze.
– Dobrze, zatem przejdźmy do najważniejszego. Kto jest waszym zleceniodawcą?
Cisza.
– Cóż, pozostaje mi przeprosić was za zabranie czasu – Leontias pieczołowicie ustawił swoją torbę na stoliku i ruszył ku drzwiom. – Za okno tego nie wyrzucicie, bo szyby pancerne i hermetyczne. Zresztą wystarczy nawet niewielkie poruszenie… A czasu zostało malutko. Trudno… – Tyłem wycofał się do drzwi.
– Chwileczkę, zaczekaj – zatrzymał go Ammianus – Chcesz się chyba dogadać. Zatrzymaj więc to paskudztwo.
– Najpierw informacje. Kto jest tym pośrednikiem? I nie próbuj mnie zwodzić, by zyskać na czasie.
– Znam tylko jego pseudonim.
– Jaki?
Wymoczek przełknął ślinę.
– Chciałbym najpierw otrzymać gwarancję, że jeśli powiem…
– W porządku, jeśli powiesz, uratujesz życie. I tak nie będzie ono wiele warte.
– Myli się pan. Ja też kalkuluje. Jeśli pan ich załatwi, to mnie to urządza. Nie będą mogli nic mi zrobić. Przecież ja jestem tylko wynajęty. Wziąłem zaliczkę. A śmierć zleceniodawcy rozwiązuje umowę.
– Dobrze, ale o jakiej gwarancji myślisz, Ammianusie?
– O pańskim słowie honoru.
– Czyżby? Wierzysz w coś takiego jak honor?
– W pana przypadku wierzę – uśmiechnął się blado. – Różnica generacji. Pan należy do wymierającego gatunku rycerzy. My nie.
– W porządku, ma pan moje słowo. A więc pośrednik?
– Kazał nazywać się Febus.
– Słoneczko, nieźle! Coś jeszcze?
– Nigdy nie widziałem go osobiście. Kiedy rozmawiamy przez fonik, włącza zniekształcacz głosu.
– Jak się komunikujecie?
– Gdy ma polecenia, dzwoni. Ja mogę jedynie zostawić informację z prośbą o kontakt. Lub meldunek.
– Gdzie?
– W redakcji "Błękitnego Raptularza" u libratorki Pinetty.
– Zadzwonisz teraz do tego "Raptularza". – Leontias jeszcze raz przestawił zapalnik wywołując ulgę na twarzach całej trójki. – Miałeś przecież zameldować o zlikwidowaniu mnie. Jak powinien brzmieć pozytywny meldunek?
– Pozew oddalony.
– A hasło?
– Ikar. Odzew Minotaur… Z tym, że te słowa powinny być ukryte wewnątrz wypowiadanego zdania.
– Doskonale, sprawdzimy. A potem jeszcze trochę poczekamy.
– Na co?
– Na reakcję. Jeśli przybędą tu jacyś goście, znaczy, że skłamałeś. I właśnie umierasz. Dzwoń…
Gdy Ammianus trzęsącymi dłońmi wybierał właściwe numery, Sclavus wziął do ręki mównik.
– Pan będzie mówił? – zaniepokoił się asystent.
– Ja. Hasło Ikar. Odzew Minotaur. Nieprawdaż?
– Hasło Dedal, przejęzyczyłem się – poprawił wymoczek.
Zabrzmiał hymn sztabu wyborczego Cedrusa i odezwał się głęboki alt.
– Słucham, "Błękitny Raptularz".
– Chciałem mówić z libratorką Pinettą.
– Przy słuszku.
– Każdy jest Dedalem swojego losu – wycedził wolno.
– Jeśli nie trafi na Minotaura – padła odpowiedź.
– Pozew oddalony.
– Dziękuję, przekażę…
Rozmowa zaabsorbowała nieco Leontiasa, jednak nie do tego stopnia, by nie zauważyć porozumiewawczych spojrzeń między Flaccusem, Ammianusem a Claudią. Kiedy Leo odkładał mównik, czarnobrewa pochyliła się i gwałtownie szarpnęła za dywanik. Każdy w tej sytuacji musiałby stracić równowagę, atoli Słowianin ułamek sekundy wcześniej podskoczył, a następnie instynktownie przypadł do ziemi. O centymetry minął go dziryt górali orelskich ciśnięty przez Flaccusa. Leontias nie miał wyboru. Dwa klaśnięcia króciaka. Obaj najemnicy osunęli się jak szmaciane lalki.
– Chciałem dotrzymać słowa – powiedział wpatrując się w gasnące oczy Ammianusa. Claudia, bielsza niż gipsowa Niobe, stała nieruchomo pod ścianą. Przymknęła oczy, czekając na śmierć.
– Pozwól ze mną, nerito – rzekł Leo pociągając ją w stronę windy. – I nie drżyj. Kobiety zabijam tylko w ostateczności. Nie chciałbym natomiast prowadzić zbędnych dyskusji z waszymi portierami lub parkingowymi…
– Ale bomba? – wykrztusiła. – Przecież zaminowałeś…
– Trochę dymu, trochę huku. Przecież jeśliby doszło do prawdziwej detonacji, mielibyśmy na głowie całą obsługę wieżowca i połowę służb miejskich Florentyny.
Octavia postawiła tackę z naparem i dyskretnie opuściła zefiriańskie atrium. Cedrus podsunął Ruffixowi czarę ze słodziwem, ale ten podziękował ruchem ręki. Mimo późnej pory szef sztabu miał na policzkach czerstwe rumieńce, a oczy płonęły mu energią. Natomiast Cedrus zapadnięty w niszy fotela wyglądał wręcz staro. Nerwy? Ruffix miał nadzieję, że nie zawiodą w decydującym momencie. Od przejęcia władzy dzieliły ich godziny.
Porozumiewali się wzrokiem. Ruffix wprawdzie przysięgał, że w pomieszczeniu nie może być żadnych podsłuchów, ale czy można mówić o jakiejkolwiek pewności w czasach tryumfującej miniaturyzacji?…
– Widziałem się dziś z Marcellisem i załatwiłem ważną sprawę – powiedział Quintus. – Uzgodniliśmy z prefektissimusem, że od jutra zaczniesz przejmować jego obowiązki.
– Od jutra!? – zielone oczy Ruffixa zwęziły się.
– Konkretnie, jeszcze przez trzy dni Markus zachowa zwierzchnictwo nad manipułami specjalnymi, ale ty już od dziś możesz zapoznawać się z archiwami i strukturą officjów. W końcu idzie o wybór na stanowiska sprawdzonych ludzi.
– Oczywiście.
– Sam przejrzałem pobieżnie ważniejsze regestry – archiwum Penetratoriatu Ekumeńskiego, Wandalijskiego… To fascynujące nawet dla takiego laika jak ja, a co dopiero dla zawodowca.
Ruffix pociągnął naparu i dość nieokrzesanie popłukał nim zęby.
– Ale wszystko idzie zgodnie z harmonogramem? – spytał wypluwając płyn do alabastrowej konchy.
– Ani szybciej, ani wolniej. W sam raz.
Szef sztabu otarł usta i wyszedł, miał jeszcze sporo spraw do załatwienia.
Claudia jako zakładniczka nie sprawiała trudności. Posłusznie zjechała do podziemi wieżowca, mijając ochroniarzy posłała czarujący uśmiech i bez słowa wsiadła do olimpiona.
– Co zamierzasz ze mną zrobić? – zapytała, kiedy znaleźli się już na drodze.
– A co proponujesz, miłośnienie czy rozmowę o filozofii neojońskiej?
Zrobiła obrażona minę i zacięła usta. Sclavus dobrze znał ten typ kobiet, pozornie tajemniczych i równie pozornie wykształconych. Bardzo szybko oszacował ją jako profesjonalną agentkę, w dodatku zimną lesbijkę, czującą pogardę do całego świata stworzonego przez Boga, podobno mężczyznę. Właściwie powinien ją zabić, jednak ciągle odczuwał skrupuły.
Na wielkim parkingu przy viafaście porzucił zarekwirowany pędnik i uchyliwszy tylną klapę, by zapewnić właścicielowi dopływ powietrza, pożyczył sobie innego nie rzucającego się w oczy grata.
Przez godzinę sunęli zieloną wyżyną, gdzie śród jezior, gajów owocowych i spływających ze stoków winnic pobłyskiwały białe ściany nobilitackich villi. Później Leontias skręcił w krętą boczną drogę prowadzącą na szczyt wzgórza, za którym rozpościerał się rejon bagien i mokradeł zwany Wielką Ostoją Natury. Ukradziony pędnik zepchnął do jednego z wulkanicznych bajorek mając nadzieję, że przyroda szybko upora się z metalową karoserią. Około milli przeszli pieszo. Claudia zdjęła koturnowe buciki i szła rzucając na lewo i prawo ponure spojrzenia. Tak dotarli do większego stawu, gdzie w gęstwinie wodnych prętaczy Leo odszukał łódkę… Complementarka pobladła.