– Chcesz mnie utopić, siccaro?
Zignorował pytanie. Dziarsko powiosłował ku wyspie zieleniejącej na środku jeziora. Wnet ukazał się drewniany pomost, a na nim grubasek-okularnik, łowiący ryby za pomocą sznurka owiniętego wokół ramienia.
– Uważaj, Gurusie, na rybowęże, są bardzo zdradliwe – powiedział Słowianin.
– Ale zjadliwe, dwa już czekają w koszyku na kolację. Dia strasznie się o pana niepokoiła. – Ech, te baby… – dopiero teraz spostrzegł Claudię. – A ta domina to kto?
– Nasz więzień – Leo uśmiechnął się. – Zawsze chciałeś mieć jakieś niebezpieczne zadanie. Oto i ono.
– Co mam z nią zrobić? – Gurus z zainteresowaniem oglądał czarnobrewą.
– Pilnować. To żyjątko jest dosyć niebezpieczne.
W domku rybackim znalazł się odpowiedni sprzęt, Claudia została skuta małymi eleganckimi kajdankami, a Gurus dostał do obrony jej własnego króciaka.
– Mam nadzieję, że poradzisz sobie z nią do mego powrotu – powiedział Sclavus kierując się do ukrytego w szopie omnivanta.
– Już wyjeżdżasz, szefie, nie zobaczysz Dii? Będzie wściekła i całą złość wyładuje na mnie.
W tej samej chwili sprawa okazała się bezprzedmiotowa. Rozległ się tupot bosych stóp i zdyszana Herrianka wpadła w ramiona Leontiasa pokrywając go pocałunkami.
– Leo, mój Leo, mój Leo!
Gurus zażenowany odwrócił głowę. Complementarka z officium Tarantiona przyglądała się scenie w milczeniu.
Sztab Elekta nadal mieścił się w Hostelu Asilium. Około nony rozpoczęło się tam przyjęcie dla mediaferrantów zjeżdżających już na ceremonię zaprzysiężenia. Poza Cedrusem pojawiła się praktycznie cała śmietanka "Niebieskich": ProNavigator Longinus, Lucjusz Gnerus, Marek Ursin. Oczekiwano przybycia Ruffixa z Castrum Goliathum.
Wyposażony w doskonale podrobioną plakietę wandalijskiego correspondansa, przygarbiony Sclavus w siwej peruce nie rzucał się w oczy w tłumie gości. Nie zwrócił nań uwagi Ursin ani żaden z doskonale wyszkolonych agentów ochrony. Popijając gorzkawą vinissę i skubiąc najrozmaitsze specjały Leontias bez większego trudu zlokalizował Pinettę. Wielkobiusta complementarka królowała na stoisku "Błękitnego Raptularza". Uśmiechnięta, zerkająca życzliwie spoza grubych szkieł niewiasta wyglądała na istny ekstrakt przychylności dla każdego mężczyzny. Jeśli Claudia kojarzyła się z południowym lądolodem, to Pinetta przypominała raczej rodzinne wczasy na Equatorii.
Leontias zachowywał się jak typowy prowincjonalny pismak, olśniony urodą libratorki. Parokrotnie zaglądał na jej stoisko, wypytywał o detale kampanii, które nie mogłyby zainteresować nawet pracownic wandalijskiej garkuchni. Wypili wspólnie parę czarek vinissy i w którymś momencie Sclavus tak zadomowił się w "Błękitnym Raptularzu", że sam zaczął rozdawać materiały medialne.
– To jest miejsce służbowe – usłyszał naraz nieprzyjemne syknięcie poparte mocnym chwytem rosłego ochroniarza w błękitnym uniformie. Leo, choć nie ułomek, na jego tle wydawał się drobniuteńki.
– Ale ja tylko pomagam… – rzekł czując się jak wyrywana marchewka.
– Bardzo dziękujemy – warknął osiłek. – Wyrażam się chyba jasno?
Słowianin lekko zataczając się opuścił Błękitny Zakątek. Minął perystyl z ognistą fontanną i skręcił do małego barku utrzymanego w stylu żeglarskim. Zamówił szklaneczkę hiry, najlepszy środek wymiotny. Nawet markowanie picia ma swoje granice. Sączył wolno napój, gdy nagle kotara zasłaniająca przejście do cubikulów służbowych zafalowała.
– Prima. Casetta 635 – usłyszał zmysłowy szept Pinetty.
Pozostały mu trzy hory. Nie tracąc czasu opuścił "Asilium" i w pół godziny później znalazł się opodal knajpy "Jaja Dinozaura". Instynkt podpowiedział mu, że musi być to lokal pod specjalnym nadzorem. Z gazety wiedział już o wyłowieniu z rzeki ciała gadatliwego włóczęgi, który uraczył go tyloma cennymi informacjami.
Z automatu naprzeciw knajpy wybrał numer 679-22-354. Gdy ktoś uniósł słuchawkę, rzekł: – Zastałem ciotkę Zytę?
– Poszła do apteki po stymulanty – padła odpowiedź.
– Tu C-II-CXI.
– Moment zaskoczenia… Chwila ciszy. Wreszcie zabrzmiał kobiecy głos: – To pomyłka…
– Słuchaj, malutka – rzucił chrapliwie. – Pogadajmy. Wiem od kumpla wszystko. – Zlustrował ulicę, zza rogu wyłonił się facet pękaty jak beka w nieprawdopodobnie barwnej tunizie. – Za chwilę będę przechodził koło "Jaj Dinozaura". Noszę krótką tunizę w złoto-czerwone rosynie. Niech ktoś wyjdzie ze mną pogadać. I żadnych numerów.
Oparty o szkarpę czekał. Wielokwiatowy grubas minął wejście do popiny i wolno schodził w stronę portu. Czyżby prowokacja się nie udała? Ale nie. Już z knajpy wynurzył się niewielki facet o aparycji szczura i ruszył w ślad za oddalającą się tuniką… Leontias ruszył za nim. Gdy mijali ciemnawą bramę, gwałtownym szarpnięciem wciągnął szczurka w głęboki cień. Czekała go zajmująca rozmowa.
Minęło pięć pacierzy po primie. Pinetta w cienkim peplum krążyła po casettce (wielopokojowym apartamencie dla nowożeńców) i zerkała na chronometr.
– Przyjdzie, nie przyjdzie…?
Zadźwięczał fonikon.
– Dobry wieczór, domina, tu twój niezdarny współpracownik ze stolika informacyjnego – wydała czarujące westchnienie ulgi. – Niestety, dziś do ciebie przyjść nie mogę. Ale może jutro wpadniemy gdzieś razem na napar do term?
– Nie wiem, czy jutro będę miała czas – odpowiedziała chłodno. Jej chłód byłby zapewne jeszcze większy, gdyby wiedziała, że niedoszły kochanek, tym razem jako śniady i ciemnowłosy Equatoriańczyk, znajduje się w przezroczystym fonokubiku na patio VI poziomu, z doskonałym widokiem na cały korytarz i dzięki elektronicznej przystawce może podsłuchiwać wszystkie rozmowy wychodzące z jej apartamentu.
Minęły ledwie trzy pacierze, a z casettki Pinetty wysunęło się dwóch drabów, których jako żywo nie powinno tam być podczas eroschadzki. Minęli fonokubik nie zwracając uwagi na Equatorianina, żywo gestykulującego podczas rozmowy, z temperamentem właściwym ludziom spod równika.
Tymczasem Pinetta opuszczona przez ochroniarzy sięgnęła po fonikon. Aparatura podsłuchowa wskazała, że zadzwoniła pod numer wewnętrzny 1891. W maleńkiej słuchaweczce w uchu Leontiasa zabrzmiało męskie "Ave" i zaraz potem ciepły głos libratorki.
– Febus? On wycofał się z wizyty. Może to nie ten człowiek.
– Przeciwnie. Fakt, że zrejterował, dowodzi, że jest ostrożny i niebezpieczny. Bądź ostrożna. Czekaj na kontakt.
Leontias uśmiechnął się. Wcześniej pomagając na stoisku znalazł broszurę z wykazem fonikonów hostelowych. Numery powyżej 1500 należały do aparatów przenośnych wypożyczanych gościom. Zadzwonił do recepcji.
– Jakiś gość zostawił w górnej palarni fonikon numer 1891 – powiedział z lekką pijacką czkawką. – Komu mam to oddać?
Chwilę później znał już nazwisko Febusa – Ruffo Ruffix.
13. CORAZ MNIEJ CZASU
Dziewiętnastego żeńca przygotowania do Inauguracji zostały praktycznie zakończone. Wokół Wielkiej Itinery wzniesiono już dziesiątki trybun. Kolosalne figury poprzedników nowego Navigatora spowijały girlandy kwietne. Na fluviarach wzdłuż rzeki Zielonej lud florentyński zgromadził tony zbędnych sprzętów i makulatury. Sterty te miały zapłonąć o zmierzchu jako symbol odchodzącej epoki. Równocześnie stosy inauguracyjne stwarzały dla Florentyńczyków wyjątkową okazję darmowego pozbycia się rzeczy zbędnych. Do przedmiotów, których najchętniej wyzbywały się officja publiczne i scuole, najczęściej należały podobizny ustępującego Navigatora i kodeksy z jego wystąpieniami. Sic transit gloria mundi!